23 grudnia 2015, 16:16
Pożegnanie przyjaciela Salonu w rytmie jazzu

Jeśli ktoś z Polaków nad Tamizą miał wątpliwości, czy mamy w Londynie utalentowaną artystycznie młodzież polską i polsko-angielską, to na ostatnim Salonie Literackim w Ognisku Polskim (13 grudnia) musiał przeżyć duże zaskoczenie. W dwunastym już spotkaniu wystąpili młodzi wykonawcy – utalentowani, piękni i pełni entuzjazmu. Program tego wieczoru był artystycznym podziękowaniem dlaego, związanemu z salonami od początku, od pierwszego spotkania, które miało miejsce w grudniu 2012 r. Dedykowanie programu zmarłemu w sierpniu br. Zbigniewowi Choroszewskiemu, który kochał wszystkie rodzaje muzyki, ale ponad wszystko jazz, okazało się świetnym pomysłem. Wszyscy, zarówno wykonawcy jak i publiczność, podporządkowali się przenieśli się do wyimaginowanej piwnicy jazzowej  – wszak pan Zbyszek zaczynał swą aferę miłosną z jazzem w Polsce wczesnych lat 50-tych XX wieku, gdy jazz był muzyką „katakumbową”, niemal konspiracyjną, graną w „podziemiu”. I choć ujrzenie ciemnej i zadymionej piwnicy w wytwornej i świetlistej Sali Hemara wymaga wielkiej dozy wyobraźni, to przecież wyobraźnię, wspaniała i wyrobiona publiczność Salonu, ma.

W tej więc ciemnej i zadymionej piwnicy zabrzmiały nagle pierwsze nuty sztandarowego utworu Ellingtona „Take the A train” i na scenie, z kłębów dymu (wyobraźnia – prawdziwy dym był zabroniony, mógł spowodować alarm i wizytę straży pożarnej!) wyłonił się Leszek Kulaszewicz z saksofonem i doszedł do fortepianu, przy którym siedział Daniel Łuszczki. Już we dwójkę ciągnęli dalej utwór Ellingtona. A trzeba tu wiedzieć, że gdy pan Zbyszek jeździł po Polsce z sekstetami jazzowymi Woźniaka czy Mazurkiewicza, to nosił, nadany przez kolegów, pseudonim „Elington” (na wszelki wypadek z jednym tylko „l” – żeby się Duke nie czepiał!).

I tak zaczął się wieczór, pod egidą pianisty i jazzu, a prowadzony przez Reginę Wasiak-Taylor i Janusza Guttnera. Wieczór, który dostarczał publiczności niespodziankę za niespodzianką i to wysokiego gatunku. Lizzie Taylor, tańcząca fragmenty z baletów klasycznych w każdym, bez wyjątku Salonie. Więc gdzie tu niespodzianka? Tym razem tańczyła jazz. Ubrana na czarno, powiewnie, ani śladu puent. Ilustrowała tanecznie kompozycję Tizola i Ellingtona „Caravan” , brawurowo granego przez Tomka Burego, utalentowanego, nowego w Salonie, młodego pianistę. Tańczyła również słynny utwór „Mack the Knife”, grany przez wspaniały duet Daniel Łuszczki i Leszek Kulaszewicz. Ale niespodzianką chyba największą była śliczna, skromna i pełna wdzięku Danusia Samal, o głosie gdzieś pomiędzy skrzypcami a wiolonczelą. Zaśpiewała trzy jazzowe standardy i niemal słychać było ciarki chodzące słuchaczom po plecach, a w wielu oczach widać zabłysły łzy.

Jazz jazzem i muzyka muzyką, ale jako, że Salon jest salonem Literackim, więc nie zabrakło poezji. Kilkakrotnie Janusz Guttner czytał wiersze Grzegorza Spisa. Wreszcie na scene pojawił się także poeta i odpowiedział na kilka dość zaczepnych pytań. Grzegorz Spis jest, zdaniem wielu, jednym z najoryginalniejszych poetów piszących obecnie w polskim Londynie.

W ramach stałych pozycji Salonu Michał Kulczykowski pokazał dwa obrazy ze swojej kolekcji i ciekawie, jak zwykle, o nich i o autorach opowiadał. Gościem była również wszechstronnie utalentowana Paulina Pluta – malarka, grafik, skrzypaczka, która czasem sięga także po pióro.

Honorowym gościem salonu była pani Zofia Choroszewska, wdowa po zmarłym pianiście. Podarowała ona Salonowi kilka pamiątek po mężu, które w imieniu Salonu przyjęła Katarzyna Bzowska. Obecni na Sali przyjaciele i krewni Zbyszka Choroszewskiego dzielili się wspomnieniami o zmarłym. Pan Zbigniew Choroszewski był nie tylko muzykiem i ekscentrycznym kolekcjonerem. Był przyjacielem wszystkich, którzy chcieli na chwilę przystanąć przy jego pianinie, posłuchać muzyki i porozmawiać.

Tradycyjnie, apetytami publiczności zajęła się kuchnia Jana Woronieckiego. Gdyby odbyło się głosowanie o kolacji to olbrzymia większość głosowałaby „za” , nikt „przeciw”.

Miejmy nadzieję, że każdy następny Salon Literacki będzie nadal rozpoczynał się od kieliszka proseco i muzyki jazzowej. I choć nie zasiądzie przy fortepianie pan Zbigniew Choroszewski, to Daniel Łuszczki podtrzyma tę tradycję.

Grażyna Maxwell

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)