28 grudnia 2015, 10:50 | Autor: Piotr Gulbicki
Mit realizujących się marzeń

Od lat zajmuje się literaturą rdzennych mieszkańców Australii. Jak dziś żyją Aborygeni? Co zostało z ich przeszłości? Jaki wpływ na kształtowanie współczesnego obrazu Kraju Kangurów mają Anglicy? Na ten temat z dr Teresą Podemską-Abt rozmawia Piotr Gulbicki.

Kultura aborygeńska ma się dobrze?

– Nie ma czegoś takiego jak kultura aborygeńska, możemy mówić o kulturach tubylczych. Określenie „aborygeński” jest sztuczne, narzucone przez najeźdźców i dopiero z czasem ów przymiotnik nabrał znaczenia politycznego. Oznacza „scalanie się” tubylców w walce o odzyskanie ziemi, prawa obywatelskie i równość społeczną. W literaturze i sztuce to identyfikacja z kreacją tubylczą.

W odróżnieniu od australijskiej?

– Zdecydowanie. Kiedy tu przyjechałam, na początku lat 80. ubiegłego stulecia, na ulicach Adelajdy tubylcy byli niewidoczni, natomiast wiele mówiono o nich w telewizji – przedstawiając jako aktywistów o ciemnej skórze, z brodą i w charakterystycznym kapeluszu. Nie było tubylca-artysty, zwykłego człowieka, był alkoholik. To mnie zdziwiło, dlatego zaczęłam zgłębiać temat i szybko się zorientowałam, że w Australii mamy do czynienia z dwiema różnymi historiami – białą i czarną. Podczas gdy tubylcy walczyli o prawa i odkłamanie historii, Australijczycy ją zamazywali i ukrywali poczucie winy. Pracując w szkołach widziałam dzieci tubylcze w osobnych grupach, a kiedy z nimi rozmawiałam wyczuwałam nieufność, niepewność, strach. To mnie mocno zaskoczyło, bo nie sądziłam, że ktoś może tu być dyskryminowany.

A był?

– Niestety. Praktycznie od początku pobytu na Antypodach studiowałam, w bibliotece uniwersyteckiej miałam dostęp do rzadkich publikacji, opracowań i źródeł, a wertując je odkryłam tubylcze czasopismo „Identity”. Wynotowywałam z niego nazwiska autorów, później szukałam ich książek, co było dla mnie swego rodzaju objawieniem, bo wcześniej nie miałam pojęcia kto jest kim. A trzeba dodać, że wówczas tubylczy pisarze używali nazwisk angielskich i dopiero znacznie później rozpoczęły się trwające do dziś batalie i dyskurs tożsamościowy. Po lekturze wszystkich dostępnych numerów zorientowałam się, że te przekazy są zupełnie inne od australijskich, które europeizowały narrację. Później było już łatwiej – wędrowałam od książki do książki, od wystawy do wystawy, od jaskiń z rysunkami i malowidłami do sztuki, teatru, filmu. Tak dowiedziałam się o Stolen Generation, wybielaniu historii, zakazach, nakazach, przymusowej pracy. Miałam wrażenie, że tubylcy i osadnicy mówią o dwóch różnych krajach. Będąc pod wrażeniem książki „Living Black: Blacks Talk to Kevin Gilbert”, postanowiłam przybliżyć te sprawy Polakom. Pisałam eseje o historii i kulturach tubylców, a po sukcesie opowiadania „Spoza Raju” zaczęłam tłumaczyć poezję i literaturę aborygeńską.

Ciekawy temat.

– Bardzo ciekawy, ale jednocześnie niezwykle czasochłonny. Wymagało to bowiem nie tylko znajomości języka, literackości czy formy, ale przede wszystkim dogłębnego zrozumienia kontekstów kulturowych, historycznych i społeczno-politycznych. Kiedy moja antologia „Świat tubylców australijskich” w ciągu kilku tygodni zniknęła z księgarskich półek, postanowiłam podążać tym tropem dalej, czego efektem był doktorat o kulturach i sprawach tubylców. Od tamtej pory nie tylko tłumaczę, ale także uczę literatury i translacji kulturowej. Jestem też związana z Aborygeńskim Instytutem Badawczym.

Co charakteryzuje kultury tubylcze?

– Ich fundamentem jest oparcie się na wspólnotowości, czyli na innym niż zachodni, a więc i australijski, systemie społecznym. A także na zupełnie innych relacjach między członkami wspólnoty, ustalonymi przez reguły pokrewieństwa i powinowactwa. Tradycyjni tubylcy mają własną, niechrześcijańską kosmologię i kosmogonię – system metafizyczny opierający się na pojęciu Wielkiego Przodka, a nie Boga. Stąd wynika ich stosunek do kosmosu, natury, ziemi. Czują się opiekunami tej ostatniej, a nie jej właścicielami, a prawo do niej i naturalny sposób życia, w symbiozie i z szacunkiem do sił przyrody, ustalone są Prawem Wiecznego Porządku i tradycją. To gwarantuje zachowanie jedności, tożsamości oraz autentyczności. Człowiek żyje w Dreaming’u, czyli w fizycznej i metafizycznej ciągłości, także w odniesieniu do Wszechświata.

Z kolei hierarchia świata kultur zachodnich jest wynikiem zrządzeń boskich. Bóg rządzi światem, a istota ludzka obdarzona jest rozumem i z woli Stwórcy odpowiada za środowisko naturalne oraz kontroluje, opanowuje i wykorzystuje wszelkie jego bogactwa. To podstawowa różnica między tubylczymi, a zachodnimi koncepcjami filozoficznymi, egzystencjalnymi, systemowymi i ekonomicznymi.

Mająca zastosowanie w obecnym życiu Aborygenów?

– Niezmiennie. Przy czym trzeba pamiętać, że na przestrzeni setek lat poddawano ich represjom i eksploatacji – zostali odcięci od złóż mineralnych, wody, terenów łowieckich, oaz, buszu. Ostatecznie, w rezultacie wieloletniej walki i starań o autonomię, podpisano „porozumienie” na mocy którego niektóre klany bądź społeczności tubylcze odzyskały prawo do użytkowania rodzimej ziemi, gdzie żyją w miarę tradycyjnie. Jednak wiele z tych osad korzysta z udogodnień współczesnych czasów, chociażby z transportu, dzięki któremu otrzymują dostawy żywności albo pomoc medyczną.

Klasyczni tubylcy mieszkający daleko od miejskiego zgiełku egzystują we wspólnotach, które rządzą się własnymi prawami – mają swoje szkoły, języki, praktykują rytuały. Są też tzw. miejscy Aborygeni, żyjący jak wszyscy Australijczycy.

I mający taki sam status społeczny?

– Z tym jest bardzo różnie. Z jednej strony tubylcy posiadają własnych przedstawicieli w rządzie, tworzą swoje organizacje, czerpią zyski z wydobycia minerałów, prowadzą instytuty i szkoły. Jednak z drugiej w skali kraju to niewielkie osiągnięcia, bo dotyczą zaledwie 2 proc. australijskiego społeczeństwa. I chociaż populacja tubylców wzrasta, to sięga zaledwie pół miliona. Jeśli porównamy to do 62 proc. Australijczyków pochodzenia europejskiego wówczas okaże się, że wkład Aborygenów w osiągnięcia, np. artystyczne, jest prawie niewidoczny. Wszyscy wiedzą jak wygląda aborygeński piktogram, ale już mało kto zna Alexis Wright, Kima Scota czy Lionela Fogarty’ego – pisarzy przysparzających dobrego imienia australijskiej literaturze. Poza tym, mimo że liczba wykształconych tubylców rośnie i szacuje się, że około 50 proc. dorosłych ma minimum 10 klas, to lekarze, nauczyciele czy prawnicy są rzadkością, a w każdym z tych zawodów jest ich nie więcej jak 150 osób. Na wielkomiejskiej ulicy, w zakładach pracy czy uniwersytetach, tubylców prawie nie widać, chociaż w Northern Territory to nietubylec jest rzadkością.

Kolonialne i postkolonialne prześladowania odcisnęły na tych ludziach swoje piętno – w najlepszym razie w postaci tzw. hybrydyzacji, a w najgorszym biedy, demoralizacji, wynarodowienia, zaniku tożsamości.

Jaka dziś jest ich rola?

– Bodaj ta najważniejsza to wpływanie na procesy zmiany australijskiej świadomości, walka o upamiętnienie prawdziwej historii oraz o odbudowanie i kontynuację tego, co zostało sprzed najazdu – języków tubylczych, ustnego przekazu, obyczaju, sposobu życia.

Tym ludziom chodzi o to, żeby nie lekceważono ich tradycji, a ich wiedza, sztuka, literatura i znajomość środowiska były uznane za podwaliny narodowej kultury. I, trzeba przyznać, mają na tym polu sukcesy. Coraz częściej słyszy się w mediach, że Australię dla współczesności zachowali właśnie tubylcy, że to oni przez tysiące lat, zanim pojawili się tu Chińczycy czy Anglosasi, dbali o ziemię. Ich ideowa rola to także zmiany w systemie społeczno-politycznym kraju, trwanie na stanowisku poszanowania środowiska, człowieka przez człowieka oraz sprawiedliwości i współistnienia, znanego jeszcze z czasów plemiennych.

Jednak to Anglicy ukształtowali obecne oblicze kraju.

– W znacznej mierze. Nie byłoby takiej Australii, jaką mamy dziś, bez osadnictwa i imigracji, pamiętajmy jednak, że o ile przybysze z Wysp Brytyjskich byli kiedyś większością, o tyle teraz stanowią niecałą połowę społeczeństwa.

Źle się stało, że Australia ma przeszłość nacechowaną przemocą, rasizmem, martyrologią tubylców, niedolą imigrantów, krzywdą sierot przywożonych do pracy czy rzeszą więźniów wykorzystywanych do najcięższych robót. Jednak, z drugiej strony, podwaliny nowej, federacyjnej Australii, tworzono w oparciu o idee państwa opiekuńczego, demokratycznego, lepszego niż Anglia kolonizatorów. Z tego powodu anglosascy osadnicy budowali ją tak, aby była krajem realizujących się marzeń. W ten sposób powstawały różne mity. Jednym z nich była demokracja dla wszystkich – oczywiście z pominięciem tubylców, których pozbawiano wszelkich praw, przesiedlano, wynaradawiano, zmuszano do niewolniczej pracy, osadzano w obozach, odbierano dzieci.

Innym marzeniem, które stało się mitem realizowanym do dziś, był dobrobyt, w tym „gorączka złota”, własna farma, dom, edukacja dla wszystkich. To Anglikom zawdzięczamy język, którym się oficjalnie posługujemy. Gubernatorzy, pierwsi lekarze, nauczyciele, architekci, pisarze – oni wszyscy byli przybyszami z Wysp Brytyjskich. Ale dzisiaj ich potomkowie są tylko jedną z grup etnicznych, a ich wkład w rozwój Australii jest podobny temu, jakim chwalą się inne mieszkające tu społeczności…

***

 

Dr Teresa Podemska-Abt

Pisarka, poetka, tłumaczka, pracownik naukowy. Pochodzi z Wrocławia, od 1981 roku mieszka w Adelajdzie w Australii. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim, edukację i wielokulturowość na University of Adelaide, a doktorat na temat kultur i spraw tubylców zrobiła na University of South Australia. Ma na koncie szereg publikacji, jest członkiem m.in. Australijskiego Towarzystwa Autorów, Towarzystwa Pisarzy Południowej Australii, Australijskiej Rady Sztuki oraz International PEN.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (1)

  1. Bardzo ciekawy artykuł. Okazuje się, że odkłamywanie historii jest obecnie bardzo popularne w wielu krajach.