Co roku obiecuję sobie, że pojadę na Oxford Street, by zobaczyć piękne wystaw, światła, dekoracje w największych domach towarowych. Na blisko 35 lat mieszkania w Londynie udało mi się wykonać ten „plan” tylko raz. W tym roku wreszcie pojechałam, wysiadłam na stacji Oxford Cirques, wyszłam na górę i…
Zobaczyłam ogromny tłum. Odkąd zniknęły barierki odgradzające chodniki od ronda, kupujący chodzą we wszystkie strony. Niektórzy stoją pod ścianą z ogromną liczbą przepięknych toreb z (zapewne) przepięknymi zakupami. Popatrzyłam na to wszystko i…
Zeszłam na dół do metra, wsiadłam do nadjeżdżającego pociągu i pojechałam na swoją „wieś” na południowym brzegu Tamizy. Pomyślałam sobie: biedni ludzie gonią za Bożym Narodzeniem.
Moja znajoma Angielka, jak mówi, „uwielbia święta”. To dla niej okazją do wydawania pieniędzy na niepotrzebne nikomu prezenty, wypicia nadmiaru alkoholu i cieszenia się z upominków, które tak naprawdę tuż po świętach wylądują w koszu na śmieci albo, w najlepszym razie, w sklepie z używanymi rzeczami. Zaczyna choinki, którą ustawia już w pierwszym tygodniu grudnia. Choć ma w domu pełno świecidełek, co roku kupuje nowe. Bo ona „tak kocha Boże Narodzenie”. Zresztą te, które są w domu „wyszły z mody”. Teraz należy mieć dużo światełek, najlepiej migających zgodnie ze wskazaniami komputera, czyli bez żadnego stałego rytmu.
Obłęd zakupów świątecznych to tylko część szerszego zjawiska. Mój dziadek mówił, że jest zbyt mało zamożnym człowiekiem, by było go stać na kupowanie tanich rzeczy. Jego pelisa, uszyta na miarę przed wojną, była jedną z nielicznych rzeczy, jaką zabrał ze sobą z Warszawy po powstaniu. Przydała się na tułaczce i później. Służyła mu do śmierci (zmarł w grudniu w 1959 r.). Normalną sprawą było to, że ubrania donaszało się po starszym rodzeństwie i kuzynach, by później oddawać innym. Dziś wszystko odbywa się szybko i nikt niczego nie kupuje na lata. Nie opłaca się. Ubrania po kilku założeniach lądują w koszu, nie mówiąc już o sprzęcie elektronicznym. Taniej jest kupić nowy niż naprawić.
Kiedy patrzę na osoby, najczęściej młode, z obłędem w oczach wrzucające do wózków sklepowych ogromną ilość różnorodnych produktów, przypomina mi się piosenka „Run rabbit – run rabbit – Run! Run! Run!”. Agnieszka Osiecka pisała, że nie ważne jest, by złapać króliczka, ale by gonić go. I tak to gonimy za wciąż nowymi przedmiotami, prezentami, coraz większą ilością jedzenia, które po świętach wyrzucamy. Patrząc na niedojedzone indyki, które lądują na śmietnikach uśmiecham się w duchu: jak to dobrze, że w Londynie jest tyle lisów.
Panująca obecnie filozofia działania wielu ludzi zdaje się sprowadzać do pragnienie, by mieć więcej, dostać to szybciej i jeszcze szybciej zastąpić czymś nowym. Coraz mniej czasu na refleksję, na zastanawianie się, jaki jest cel tej gonitwy. W grudniu, czym bliżej Świąt Bożego Narodzenia widać to coraz bardziej wyraziście. Jednocześnie te zakupy mają sprawić, że nasze święta będą szczególne, wyjątkowo udane, wręcz perfekcyjne.
Podobno jeden na dziesięciu Brytyjczyków zaczyna przygotowania przedświąteczne już w lipcu, co trzeci we wrześniu. Moja angielska teściowa należała do tej drugiej grupy. Właśnie we wrześniu rozpoczynała przygotowywanie bożonarodzeniowego puddingu. Ze szczegółami tłumaczyła mi, co powinnam wrzucać do specjalnie przygotowanego na ten cel worka z gazy, jak całą masę mieszać i wynosić do stojącej na świeżym powietrzu komórki. Rezultat jest taki, że nie tylko nie potrafiłabym zrobić tego „przysmaku”, ale skutecznie oduczyła mnie od próbowania go.
Przed ośmiu laty na początku grudnia „Sunday Telegraph” wydrukował specjalny dodatek z dobrymi radami, co zrobić, by święta były doskonałe. Tych rad jest w sumie pięćdziesiąt. Mają przede wszystkim paniom ułatwić przygotowania. Podzielone są na poszczególnie tygodnie i dni. Tak więc, już 1 lub 2 grudnia należy ugotować to, co daje się zamrozić, a między 17 i 21 urządzić generalne porządki. Są tam dobre rady, gdzie kupić perfekcyjny prezent, jak – za pomocą odpowiednich filmów – spacyfikować dzieci, jak zrobić świąteczne dekoracje na stół, itp. Tylko jeden punkt i to oznaczony dopiero numerem 36 odnosi się do duchowego wymiaru świąt. Warto go przytoczyć: „Bez względu na to, czy jesteś wierzący, czy nie, idź w czasie świąt do kościoła. Zapal świeczkę za tych, którzy zmarli w odchodzącym roku, za chorych przyjaciół i krewnych, za tych, którzy są daleko, a chcielibyśmy, aby byli z nami. Polecamy udział w koncertach świątecznych, które odbywają się w wielu angielskich katedrach”. I tyle. Następnie następuje lista najsłynniejszych Anglikańskich kościołów, gdzie odbywa się wspólne śpiewanie kolęd.
Przed dwustu laty William Wordsworth w jednym z sonetów ostrzegał przed dewastacją, jaką niesie ze sobą świat industrialny pisał (przytaczam fragment wiersza po angielsku, bo nie udało mi się znaleźć tłumaczenia, a sama nie podejmuję się tego zrobić):
The world is too much with us; late and soon,
Getting and spending we lay waste our powers:
Little we see in Nature that is ours;
We have given our hearts away, a sordid boon!
Niech tegoroczne święta będą okazją, by na chwilę zatrzymać się w tym pędzącym świecie, by znaleźć czas na refleksję, na chwilę zadumy. I wtedy z pewnością znajdziemy radość i sens świętowania. Tego wszystkim – i sobie – życzę
Katarzyna Bzowska