O czym tu pisać, kiedy wszystko już zostało napisane i powiedziane a każde następne słowo zdaje się niepotrzebnym powtórzeniem. A jednak ludzie piszą, piszą, piszą, potem to wydają a na końcu dziwią się, że nikt nie kupuje ich debiutanckich (albo kolejnych) książek i innych dzieł życia. To tak jak z fotografowaniem.
Jak wiecie, zapisałem się do szkoły fotograficznej. Wszyscy wkoło dziwią się i pytają: –Andrzeju, fajnie że się uczysz, ale właściwie po co? – No, dla wiedzy, żeby robić lepsze zdjęcia, a może zarabiać na tym. – I co udało ci się? – pytają dociekliwie…
Jest z tym pewien problem, bo szkoła bardzo mi odpowiada, wykładowcy to wybitni eksperci, wiedza i umiejętności rosną z każdym dniem, ale z pracą, hmm, jest kłopot. Zaraz przy wejściu do szkoły wita nas tablica ogłoszeń. Można tam przeczytać, że zakład „X” przyjmie od ręki krawcową, a firma „Y” pilnie poszukuje fryzjerki na pół etatu. Jest też oferta dla kolejnej fryzjerki. Bo szkoła, która tak dobrze uczy fotografii, na innym piętrze uczy zawodu fryzjerki i krawcowej. I to ma sens, gdyż drugie piętro produkuje absolwentów poszukiwanych na rynku pracy, a parter, czyli my – produkuje kandydatów na bezrobotnych. Dziś fotografuje praktycznie każdy, bo każdy nosi aparat przy sobie: w telefonie, w breloczku do kluczy, w tablecie, niektórzy noszą jeszcze takie tradycyjne wielkie aparaty fotograficzne kupione za grube pieniądze, ale cholera wie po co tak się męczą, skoro każdy gówniarz z gimnazjum potrafi pstryknąć równie dobre zdjęcie swoim telefonem, a zaraz potem bez problemu wrzuca je „na fejsa”. No i w sumie o to chodzi, żeby „być”, bo jak cię nie ma „na fejsie” to cię w ogóle nie ma, nie masz znajomych, ani lepszej pracy, słowem, nie żyjesz.
Robienie zdjęć w obecnych czasach nie ma sensu, bo i tak wszystko już zostało sfotografowane i to na kilkaset sposobów. Chodzi tylko o to, aby coś „wrzucić”. Niestety moja szkoła tego nie uczy, zamiast tego dowiadujemy się, jak wykonać szlachetną odbitkę na papierze w kolorze czarno-białym albo w sepii. Takiej fotki nigdzie przecież nie wrzucę, co najwyżej mogę ją wyrzucić.
Ale miałem dziś napisać o pisaniu a nie fotografowaniu, więc wracam na właściwe tory. Czasy mamy ostatnio dość nerwowe, i jeśli człowiek – nawet w dobrej wierze –napisze coś dla ludzi, to może zostać skrytykowany. Na przykład ostatnio Niemcy piszą dużo o Polsce i nie wszystkim się to podoba. Jeden minister z Polski nawet ostatnio powiedział publicznie, że Niemcy nie mogą tak sobie krytykować Polaków, bo przegrali wojnę i nie wyrównali z nami rachunków. Aż strach pomyśleć, jakby źle pisali, gdyby wygrali wojnę i wyrównali z nami rachunki. Niemcy nie mają prawa nas krytykować, ale ja mam prawo pisać o nich, co mi się podoba.
Napiszę więc, że to cwaniacy i oszuści. O, taki jeden przez kilka lat udawał doktora prawa i załatwiał sobie posady w urzędach. Sam pisał sobie fałszywe dyplomy oraz referencje i w ten sposób zdobywał coraz lepszą pracę aż został wiceburmistrzem sporego miasta. Wpadł przed przypadek, to znaczy przez kobietę, od której pożyczył pieniądze i nie chciał oddać. Nieważne, że historia perfidnego oszusta (i podrywacza przy okazji) toczyła się w 1914 r. Ważne że to był Niemiec, bo tylko przedstawiciel tamtego narodu może być taki cwany. My Polacy jesteśmy wzorem cnót a jeśli robimy coś „nie bardzo”, to zawsze w szczytnym celu.
Kilka dni temu prasa lokalna w moim mieście podała, że pewna matka zleciła porwanie własnego syna. I faktycznie, doszło do przestępstwa: dwa draby, z których jeden posługiwał się kijem bejsbolowym w charakterze broni, porwało 18-letniego chłopaka. Zapakowali go do bagażnika i wywieźli w stronę lasu. Całą akcję widział jednak świadek, który powiadomił policję. Po krótkim pościgu złapano kidnaperów a chłopaka uwolniono. Szybko okazało się, że pomysłodawcą była matka, która chciała nastraszyć syna w celach wychowawczych. I co myślicie? Że to wyjątkowo wredna i wyrodna rodzicielka? Nic z tego. Przeczytałem komentarze w internecie: wszyscy solidaryzowali się z matką, co więcej chwalili ją za pomysł i uniewinniali od zarzutu przestępstwa, twierdząc że zrobiła bardzo dobrze, a chłopakowi należało się. I tak to z nami Polakami jest.
Andrzej Kisiel