23 stycznia 2016, 11:41
Podróbka czy oryginał?

Stałem się gościem do wynajęcia. Wiecie, takim facetem, co nie boi się żadnej roboty: ani mokrej, ani suchej, ani głupiej. Byleby była legalna i dochodowa. Kiedy więc zadzwonił kuzyn z ofertą nie do odrzucenia, oczywiście ją przyjąłem.

– Chcemy wyjechać na tydzień na narty w polskie góry i szukamy kogoś zaufanego do opieki nad domem stojącym na uboczu. Będzie bezpieczniej, jeśli ktoś będzie tam stale przebywał. Pomieszkasz sobie tydzień nad morzem, nie będziesz mieć żadnych obowiązków, tylko przyjemności: napalisz w kominku, żeby było ciepło w domu, odśnieżysz plac przed domem, aby można było dojechać, podlejesz kwiaty w pokojach. Zobaczysz, to będą twoje niezapomniane ferie zimowe nad morzem.

No i zobaczyłem: w kominku nie dało się normalnie napalić, bo gospodarze zapomnieli zostawić suchego drewna. Temperatura na zewnątrz powoli spadała w kierunku minus 10 C a wraz z nią mój malał entuzjazm dla pomysłu mieszkania w cudzym domu. Na domiar złego przyszła porządna środkowoeuropejska zima, czyli zaczął padać a nawet sypać śnieg i odśnieżanie przed domem stało się koniecznością a nie przyjemnością, o ile chciało się w ogóle wyjść z budynku. Najmniejszym problemem było podlewanie kwiatów, gdyż gospodarze już wcześniej zafundowali swoim roślinkom florystyczny surwiwal: albo przeżyją kolejny wyjazd, albo nie. Tym razem przeżyły.

Ale wróćmy do kominka. Jak wiadomo, jest on sercem każdego porządnego domu. Przed nim koniecznie powinna leżeć biała, mięciutka wykładzina, na której będzie można wygodnie położyć się i wpatrywać w ogień. Ale jak tu zahipnotyzować się ogniem, skoro drewno nie chce się palić, kominek dymi i brakuje już podpałki, nie mówiąc o zapale do rozpalania. W tym miejscu, po iluś nieudanych próbach wskrzeszenia ogniska domowego, przypomniała mi się niedawna wizyta u pewnego utalentowanego małżeństwa artystów: ona malarka, on rzeźbiarz-samouk. Największą ozdobą ich mieszkania, poza obrazami autorstwa pani domu, jest ogromny kominek stojący w kącie salonu. Mieszkają w wieżowcu na siódmym piętrze, skąd więc u nich tak okazały kominek?

– Ha, ha, nie pan pierwszy tak się dziwi. Proszę bliżej zobaczyć.

Złudzenie optyczne było znakomite: to nie kominek, ale doskonały obraz z monitora komputera. Na ekranie buzował wspaniały, regularny ogień wirtualny.

No cóż, właściwie nie ma się czego czepiać: jest ogień, więc jest i ognisko domowe. Do tego czyste, ekologiczne i wygodne w użyciu , można się położyć na dywanie i dłuuugo wpatrywać w iskierki-pikselki. Jest wszystko, tylko że jakieś takie… plastikowe. No i nie grzeje. Nie mam kominka, to chociaż sobie rozpalę w plenerze raz na jakiś czas prawdziwe ognisko. Za podróbki dziękuję, nie skorzystam.

A propos podróbek. Dawno, dawno temu w Polsce wyprodukowano super samochód. Często się psuł, był napędzany silnikiem od motopompy i miał konstrukcję drewniano-metalową. Nazywał się syrena i był obiektem żartów oraz drwin. Ale miał też zalety. Po pierwsze: był rodzimą, polską konstrukcją. Po drugie – mimo swojej awaryjności, dawał się łatwo naprawić. W tamtych czasach w każdej wsi był warsztat kowalski a jeśli nie, to zawsze można było znaleźć domorosłego ślusarza. Taki fachowiec-złota rączka był w stanie naprawić każdą zepsutą syrenkę o ile wcześniej nie naprawił jej sam kierowca. Mój ojciec, chociaż był urzędnikiem a nie mechanikiem, opanował do perfekcji naprawianie swojego pojazdu. W bagażniku woził zestaw kluczy oraz duży młotek, różne gumy, podkładki, kawałki skóry itp. W razie awarii w trasie trzeba było uzbroić się w kilka godzin cierpliwości, ojciec coś tam stukał, pukał i dopasowywał. W końcu samochód odpalał i wracaliśmy szczęśliwie do domu. Nikt wtedy nie myślał o wzywaniu pomocy drogowej czy assistance, bo w dawnej siermiężnej, komunistycznej Polsce po prostu nie istniały takie instytucje. Czasy syrenek odeszły w przeszłość, teraz rządzi „pan komputer” z serwisu. Ale za to wróciła syrenka!

Pewna polska firma postanowiła wskrzesić ideę samochodu zaprojektowanego i wyprodukowanego przez Polaków dla Polaków. Powstało już kilka prototypów syrenki drugiej generacji (pierwsza generacja była produkowana od 1957 do 1983 r.) a wkrótce miała się zacząć jej produkcja. Nie wiem jednak, czy coś z tego wyjdzie, bo zamiast na taśmę montażową, trafiła na szrot. Jeden z prototypów samochodu miał właśnie poważny wypadek, w którym samochód samorzutnie rozłożył się na części i na pewno nie da złożyć przez jakiegoś domorosłego kowala albo ślusarza.

Bo to jest podróbka, a nie oryginał!

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_