Wyobraźmy sobie taki tekst: „Premier Wielkiej Brytanii zapowiada, że polscy imigranci albo nauczą się języka angielskiego, albo zostaną wydaleni z UK. David Cameron daje im dwa i pół roku na naukę. Jeśli po tym czasie nie wykażą postępów, będą musieli się liczyć z koniecznością opuszczenia Wielkiej Brytanii, nawet jeśli ich współmałżonkowie znają angielski dobrze.”
Bez żadnej przesady można przewidzieć reakcję polskiej społeczności i polskich władz. Dyskryminacja, antypolska propaganda. Protest z ambasady RP i demonstracja przed Downing Street.
A teraz zastąpmy słowo „polscy” słowem „muzułmańscy” i okazuje się, że tekst nie jest żadnym wymysłem. Właśnie ukazał się w „The Times”. W tym apelu, słusznym zresztą, by imigranci uczyli się angielskiego premier podkreśla, że w pierwszym rzędzie chodzi mu o muzułmańskie kobiety, które mimo przebywania w nowoczesnym zachodnim kraju, nadal w większości pozostają poza nawiasem społeczeństwa. Dzieje się tak dlatego, że nie znają języka, a ich mężowie, bracia i ojcowie izolują ich od reszty społeczeństwa, bo mają „wsteczne poglądy” na rolę kobiet w społeczeństwie. W rezultacie te odizolowane od społeczeństwa kobiety, źle wykształcone, które z pewnością nie przeczytały tekstu w „Timesie”, ani nie wysłuchały go w radio (David Cameron powtórzył swoje tezy w wywiadzie udzielonym BBC), siedzące w domu, a więc pozbawione także dostępu do informacji o kursach angielskiego, po dwóch i pół roku zagrożone będą deportacją.
Nie chcę być źle zrozumiana: uważam, że segregacja ze względu na płeć, podporządkowanie kobiet mężczyznom i pozbawienie ich możliwości życia tak, jak chcą, jest złe i należy zrobić wszystko, by zapobiec wszelkim praktykom sprzyjającym takim postawom. Mądry polityk powinien jednak wypowiadać się w taki sposób, by nie antagonizować tych, do których kieruje swoje słowa. Co prawda premier zapowiada £20 mln na naukę angielskiego dla muzułmańskich kobiet (dlaczego tylko muzułmanek?), to natychmiast wypomniano mu, że w poprzedniej kadencji zlikwidował bezpłatne kursy dla cudzoziemców, z których mogli w pierwszym rzędzie korzystać starający się o azyl i bezrobotni. Jednocześnie zastanawiam się dlaczego programem nauczania brytyjskiej kultury i tradycji mają być objęte muzułmańskie kobiety, a nie mężczyźni? To oni w pierwszym rzędzie powinni zrozumieć, że kobiet nie wolno zamykać w domu i że – jak pisze David Cameron – są one „wolne w kwestii wyboru tego jak żyją, jak się ubierają i kogo kochają”.
Z dalszego tekstu jasno jednak wynika, że brytyjskiemu premierowi nie chodzi o kobiety, ale o ich dzieci, które – wychowane przez te zacofane i wyizolowane kobiety – są bardziej podatne na wpływ ekstremistycznej ideologii. Cameron zaapelował do muzułmańskich matek o odgrywanie większej roli w swoich społecznościach, po to, aby ich synowie i córki nie wchodziły na ścieżkę terrorystyczną.
David Cameron ma nie tylko prawo, ale i wręcz obowiązek, by martwić się o muzułmańskie kobiety mieszkające w Wielkiej Brytanii, z których aż jedna piąta nie mówi po angielsku. Ma też zupełną rację, że brytyjskie władze powinny znać dobrze i wpływać na środowisko, które sprzyja postawom izolacjonistycznym, a nawet wręcz niechętnym głównemu nurtowi brytyjskiego życia, co w skrajnych wypadkach prowadzi do zaangażowania się w terroryzm. Że takie niebezpieczeństwo istnieje, uczą przykłady zamachów organizowane nie przez świeżych imigrantów, ale w głównej mierze przez tych, którzy się urodzili lub wychowali z dala od krajów pochodzenia swoich rodziców, a także fakty wyjazdu do Syrii, by brać udział w walkach w ramach ISIS około 700 Brytyjczyków muzułmańskich, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Jednak sposób, w jaki do rozwiązania problemu przystąpił brytyjski premier jest nie tylko powierzchowny, ale może wywołać odwrotny skutek do zamierzone, antagonizując społeczność muzułmańską. Same lekcje angielskiego z pewnością nie wystarczą, jak i na przykład zakaz zasłaniania twarzy przez kobiety, choć zgadzam się, że nie powinno być przyzwolenia na te praktyki w szkołach i urzędach. Nie ma logicznego związku między brakiem znajomości angielskiego u matek a podatnością na ekstremizm u dzieci.
Brytyjski premier powinien od czasu do czasu przypominać brytyjskim obywatelom i osobom posiadającym prawo pobytu i pracy na Wyspach o ich obowiązkach i prawach. Powinien czynić to jednak w sposób taki, który zachęcałby do budowania wzajemnego zaufania między mniejszościami etnicznymi, przełamywania barier i uprzedzeń, a jednocześnie do nietolerancji wobec wszystkich przykładów łamania prawa. Przymusowe kursy angielskiego z groźbą deportacji tego członka rodziny, który nie zda egzaminu, nie załatwią tego problemu. W ten sposób nie buduje się koherentnego społeczeństwa.
Julita Kin