Polak, Anglik, dwa bratanki? Jeszcze nie, ale nietrudno znaleźć wspólne sprawy łączące tak różne nacje. O, na przykład w budownictwie. I tu i tam, to znaczy: i w kraju nad Wisłą, i nad Tamizą działają wyjątkowo sprawne ekipy budowlane, dla których nie ma rzeczy nie do zrobienia nawet na wczoraj. Znacie? Oczywiście, że tak! Pewnie myślicie, że to przedsiębiorstwo: „Złota rączka & company” lub jedna z jej wersji.
Nie, chodzi o zupełnie inną firmę, wręcz legendarną. Anglicy nazwali ją Budowniczy Bob i uczynili jednym ze swoich towarów eksportowych. Sympatyczna animowana bajka o Bobie i jego ekipie budowlanej trafiła do wielu stacji telewizyjnych na całym świecie, także do Polski. Kto wie, może nasi budowlańcy, zanim wyruszyli na podbój Europy, najpierw uczyli się operatywności i zaradności od samego Budowniczego Boba? W każdym razie dla Boba i jego ekipy (betoniarka, dźwig, koparka i wiele innych pieszczotliwych urządzeń) nie ma problemu nie do załatwienia.
– OK.
– Na jutro? No problem!
– Ale… droga będzie przecinała cenne przyrodniczo tereny, na których żyją dzikie zwierzęta. Nie możemy zrobić im krzywdy.
– No problem – odpowiada Bob i już coś wymyśla: – Zbudujemy im kładkę albo jeszcze lepiej, przejście podziemne pod naszą szosą. Górą będą mknąć samochody a dołem zwierzęta i wszyscy będą zadowoleni.
Brytyjczycy mają swojego Boba Budowniczego, my mamy Bobra Budowniczego, który w niczym nie ustępuje Bobowi, a ponieważ jest Polakiem, więc sądzę, że jest nawet lepszy od zagranicznej konkurencji. Z bobrem jest tak: już nasi pradziadowie doceniali jego cechy. Królowie polscy obejmowali specjalną ochroną miejsca, w których żyły bobry, zakazywali ich płoszenia, nakazywali zimowe dokarmianie, które polegało na tym, że bobrownik (człowiek, który miał opiekować się bobrami) musiał przygotować odpowiednią ilość drzewa dla zwierząt na zimę. Pięknie pisze o tym Zygmunt Gloger w swojej Encyklopedii Staropolskiej. Natomiast niepięknie kończyła się ta opieka nad bobrami, bo w sumie chodziło o ich futra i mięso. W ten sposób bobry w Polsce zostały skutecznie wykończone, aż w początkach XX wieku były niemal całkowicie wytępione. Dopiero wieloletnia ochrona, introdukcja i hodowla przyniosła efekty takie, że dziś bobry można spotkać chyba we wszystkich rzekach w kraju, ktoś niedawno sfotografował bobra w rzece w środku nadmorskiego miasta. Co ciekawe, paręset metrów dalej rzeka wpada już do Bałtyku, więc gdyby bóbr się rozpędził i popłynął ciut dalej, to zamiast w zimnej i mokrej rzece, mógłby zamieszkać na plaży, wylegiwać się na słońcu i zostać celebrytą obleganym przez dziennikarzy i fajne dziewczyny…
Jeszcze nie wszystko stracone, do wakacji mamy parę miesięcy, miejmy nadzieję, że przemyśli sprawę i zmieni zdanie.
Jego koledzy mieszkający w innych częściach Polski też mają fajne życie, choć nadmorskie plaże tam nie występują. Bobry z południowo-wschodniej części kraju nie próżnują i zamiast drzew ścinają mosty. Ostatnio zjadły podpory pod pewnym mostem na Lubelszczyźnie i dosłownie w ostatniej chwili uratowano resztki przeprawy dla samochodów. Pozostałe drewniane filary obito blachą, której zęby bobrów by nie przegryzły. Nie wiem, czy takie postępowanie spodoba się ekologom, bo biedne bobry mogą z tego powodu głodować i trzeba je będzie dokarmiać na przykład zapałkami. W każdym razie na miejscu zjedzonego drewnianego mostu ma zostać zbudowany nowy, ale stalowy.
A bobry? Blady strach padł na muzealników pracujących w skansenach, szczególnie tych, które położone są niedaleko wody. A takich w Polsce nie brakuje. Po kraju krąży plotka, że następne pod nóż, o przepraszam, pod bobrze zęby, pójdą drewniane chałupy ze skansenu na Kurpiach nad Narwią, potem zostaną zjedzone zabytkowe obiekty z Mazowsza, Podhala, na deser pójdą chaty z Kaszub i Mazur. Do rozstrzygnięcia jest jeszcze kwestia zabytkowych drewnianych kościółków porozrzucanych po kraju. Jeśli na czas zostaną one opróżnione z cennego wyposażenia, np. drewnianych ołtarzy z XVII i XVIII wieku, to i one mogą zostać zjedzone przez bobry. Cóż, pewne szkody są nieuniknione, skoro mamy chronić rodzimą przyrodę. Smacznego!
Andrzej Kisiel