17 lutego 2016, 10:20
Bitwa o „pole niczyje”

Politykiem Partii Pracy, który odniósł największy sukces, jest z pewnością Tony Blair. Nikomu wcześniej nie udało się trzykrotnie wygrać wyborów. Jego sukces wynikał z tego, że odwoływał się nie do klasy robotniczej, która zresztą we współczesnym świecie odgrywa coraz mniejszą rolę, a do klasy średniej. Nowa Partia Pracy pod jego rządami stała się partią bezideową. Wydawało się, że właśnie tego potrzebują Brytyjczycy. To, co go z pewnością zgubiło, to fakt, że w pewnym momencie stał się „amerykańskim pieskiem”, jak zaczęła nazywać go nieprzyjazna mu prasa.

Sympatykom dawnego premiera udało się zdobyć znaczącą liczbę miejsc w Izbie Gmin, ale ku ich zaskoczeniu nowym przywódcą nie został nikt z tego kręgu. Jeremy Corbyn, wybrany przez partyjne masy, do których można było dołączyć „z marszu”, wpłacając nominalną składkę członkowską, wybrały człowieka, który choć sam skończył szkołę nie zdobywając dobrych wyników na poziomie A-Level, przypomina intelektualistów wychowanych na liberalnych uniwersytetach lat 60. XX wieku, gdzie czytało się zbyt dużo Karola Marksa i dyskutowało na studenckich wiecach o nierównościach społecznych. Jeremy Corbyn wyrósł z lewicowych ideałów tamtych lat. I wszystko wskazuje na to, że właśnie tym zdobył sobie sympatię. Z pewnością nie podoba się parlamentarnym kolegom, którzy zastanawiają się jak najlepiej dokonać „coup d’etat”. Rozważają też inną możliwość: a może stworzyć nową partię? Jednak doświadczenie z SDP nie napawa optymizmem. Tamta partia, utworzona na znak protestu przeciwko partii pod wodzą Michaela Foota, po pierwszych zwycięstwach, przegrała i z czasem wtopiła się w liberałów.Sympatycy lewicowej ideologii, stojący nieco na lewo od centrum, opuszczają Partię Pracy. Peter Mandelson szacuje, że od czasu dorocznej konferencji tej partii opuściło ją 30 tys. osób o umiarkowanych poglądach. Na ich miejsce zaczęli wstępować twardzi lewicowcy, zdumieni, że ich karta odwróciła się i to znowu oni, jak kiedyś przedstawiciele tzw. Militant Tendencies, tworzą partyjne jądro.

Pytanie tylko, czy ten zwrot na lewo spodoba się wyborcom? Jak się wydaje, obecni przywódcy Partii Pracy nie myślą o tym. Ważniejsze jest dla nich zdobycie kontroli nad partią niż zdobycie władzy, a tym samym kontroli nad całym państwem.

Potrzebę zdobycia politycznego centrum zrozumiał David Cameron. Partia Konserwatywna nie zamierza walczyć o Szkocję. Ma mocną pozycję na południu kraju, zarówno na wschodnich jak zachodnich terenach. W pewnym sensie może spać spokojnie, ale premier postanowił zawalczyć o centrum. To właśnie premier podczas swego pierwszego wystąpienia po wygranych wyborach podczas konferencji partyjnej mówił o „walce z nędzą”, „prawdziwej równości” i o dumie z „najbardziej wielokulturowej demokracji na kuli ziemskiej”. Wydawać by się mogło, że słowa te pasowałyby przywódcy laburzystów. Są one z pewnością dobrze odbierane na znacznie mniej zamożnych terenach środkowej i północnej Anglii.

Jego polityka antyemigracyjna nie jest zbytnio radykalna. Ci w jego partii, którzy w tych kwestiach stali na prawo od premiera, odeszli do UKIP. Torysi nie muszą już jak przed wyborami 2015 r. ścigać się z tą partią w antyimigracyjnej retoryce. Obecnie wszystko sprowadzone zostało do zmian w prawach nowych imigrantów do pobierania zasiłków dla pracujących i na dzieci. To dość skromne projekty, nastawione na populistyczny sukces, a nie na konkretne rezultaty. Zdaniem specjalistów, proponowane ograniczenia tylko w niewielkim stopniu wpłyną na zmniejszenie imigracji z państw Europy środkowej i wschodniej. Zresztą ci, którzy zamierzali przyjechać do Wielkiej Brytanii już tu są.

Nowe przepisy dotyczące tzw. tax credit nie podobają się przede wszystkim tym, którzy i tak nie byli zapleczem Partii Konserwatywnej. Natomiast zapowiadane prawo do wykupywania domów i mieszkań należących do tzw. housing associations może przyczynić się do zwiększonego poparcia wśród osób średnio zarabiających, zbyt ubogich, by w obecnych warunkach mogli kupić najmniejszą nawet, byle własną, dziuplę.

Zwycięstwo swej partii David Cameron w pewnym sensie zawdzięcza temu, że zwolennicy Partii Liberalnych Demokratów porzucili ją i nie wzmocnili laburzystów, ale raczej wybrali partię, która dość dobrze (zwłaszcza jeśli chodzi o finanse państwa i gospodarkę) sprawdziła się podczas czterech lat rządzenia. Wyborczy system jednomandatowych okręgów wyborczych nie okazał się dobry dla UKIP i sprzyjał konserwatystom, tak jak i przegrana laburzystów w Szkocji, którzy stracili tam wiele mandatów na rzecz SNP, partią opowiadającej się, poza niepodległością, za państwem opiekuńczym.

Obecnie zarówno Partia Pracy jak i Partia Konserwatywna mają do „zagospodarowania” najmniej rozpoznane pole: tych, którzy są niezdecydowani w sprawie Unii Europejskiej. I, paradoksalnie, większość czołowych przywódców tej partii będzie przekonywać, że wyjście z UE jest zbyt wielką niewiadomą, by warto było się na to decydować.

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Julita Kin

komentarze (0)

_