Jak na tak dużą społeczność, liczoną w setkach tysięcy, to jesteśmy na uboczu tutejszego życia. Nie traktuje się nas partnersko – słyszę te narzekania od lat.
I zawsze odpowiadam: Bo nie mamy wspólnej sprawy. Bo nikt nas nie reprezentuje. Wspólna polska sprawa… Na tych łamach padały już słowa mówiące o tym, że emigracji zabrakło koncepcji dla siebie. Do 1990 roku, mimo różnych podziałów, był jeden najważniejszy kierunek: wolna Polska. Kiedy cel został osiągnięty, emigracji zabrakło idei, wizji na przyszłość. Dodać można, że ustalone kiedyś drogi rozwoju dziś przypominają koleiny.
Mamy organizacje o charakterze polonijnym skupione na zaspokajaniu różnych potrzeb polskiego środowiska na Wyspach. I trzeba powiedzieć, że w lepszym czy gorszym wydaniu jakoś to funkcjonuje, choć brakuje poczucia wspólnoty i jej „ojców duchowych”.
– W naszym środowisku panuje marazm, nie jesteśmy obecni wśród Brytyjczyków jako Polacy, środowisko nie ma ani silnych przywódców, ani znaczących lobbystów, a co dopiero politycznych ambicji – tak zawsze mówili mi młodsi.
Starsi zwracali uwagę na fakt, że ludzie mieszkający tu od wojny czuli się na Wyspach gośćmi. Dopiero ich dzieci – choć z obcobrzmiącymi nazwiskami – poczuły się swojsko. Ale im bardziej zależało na wejściu w życie angielskie i tam robieniu kariery, niż podążaniu drogą rodziców i ich żołnierskich organizacji.
Przez dziesiątki lat Polacy na Wyspach piastowali polskość, wypełniali testament wojenny. I wypełnili – czego symbolicznym zwieńczeniem było przekazanie insygniów prezydenckiej władzy do kraju wolnego od komuny.
Czego brytyjscy Polacy (i jej ojcowie duchowi) o sobie nie wiedzieli z nastaniem w Polsce demokracji, zostało im postawione przed oczy w 2004 roku po rozszerzeniu Unii Europejskiej. Chyba tylko Zjednoczenie Janka Mokrzyckiego podjęło rękawicę.
A dzisiaj mamy kwestię Brexitu. I nasze w związku z tym losy. Znów ważne pytania o polskie drogi.
Tymczasem przewodników tu jak na lekarstwo. A ze wstydem przychodzi powiedzieć, że „Tydzień” zapytał o opinię praktycznie wszystkie organizacje zrzeszone w Zjednoczeniu Polskim. I okazało się, że owszem są, ale nie ma u nich ojców duchowych. Tylko jacyś administratorzy biur niezdolni do sformułowania myśli.
Administrują dziedzictwem emigracji. I do spraw żadnych nie wtrącają się. Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna…
W naszym sondażu klasą w sobie jest Michał Dembiński z British Polish Chamber of Commerce (patrz str. 12): „Kto by najwięcej zyskał z Brexitu? Władimir Putin, który tylko czeka, aby wbić kliny między kraje Europy, aby Unia Europejska nie była takim mocnym graczem na arenie międzynarodowej. Tutaj widać też, że dla niego największym zagrożeniem jest sukces krajów sąsiednich: sukces polskiej gospodarki, sukces krajów bałtyckich, Słowacji i Czech.”
Przypomnieć więc przychodzi polonijnym administratorom, że sprawując dzisiejsze funkcje wzięli na siebie spadek po ludziach, którzy byli ojcami duchowymi emigracji. To zobowiązuje.
Bo nowa Jałta może wydarzyć się jutro.
Jarosław Koźmiński