Wacław Jędrzejewski już jako mały chłopiec przychodził do warsztatu ojca, który pracował wówczas w drukarni „Veritasu” na Pread Street, na Paddington. Dziś prowadzi znaną od lat w „polskim Londynie” introligatornię przy Jeddo Road – również przy „Veritasie”.
– Ojciec był introligatorem „prawdziwej starej szkoły”. Zawód ten zdobył jeszcze przed wojną, w Polsce. Szanował swoją pracę. Był bardzo dumny ze swojego fachu. To były inne czasy… Potem przyszła wojna. Ojciec przeszedł typową dla swego pokolenia drogę, którą zaczął w Rosji Sowieckiej, a skończył na emigracji w Anglii. Tu zaczął pracę w drukarni. Pracował jako introligator właściwie do końca życia – Jędrzejewski mówi o swym ojcu z dużym szacunkiem.
Młody Wacek pod kierunkiem ojca zaczął swe pierwsze kroki w zawodzie introligatora.
– Marba powstała w połowie lat pięćdziesiątych. To była firma, którą założyło trzech wspólników: jeden miał na imię Mariusz, drugi nazywał się Banasiak i stąd nazwa firmy Mar-Ba. Ojciec był tym trzecim. Kiedy jeden wspólnik zmarł, a drugi wyjechał do Ameryki, ojciec musiał ciągnąć tę pracę sam. Z czasem wciągnął i mnie. Pracowaliśmy razem od 1975 roku – wspomina tamten okres Jędrzejewski.
Marba Bookbinding przyjmowała zlecenia od niemal wszystkich instytucji polskich w Londynie. Dzisiaj zmienił się rynek książek, zmieniły technologie, inne są oczekiwania klientów. Niewiele pracy dla introligatorów. Jędrzejewski jest jednak optymistą.
– Mam swoich wiernych odbiorców. O nowego klienta bardzo trudno. Ale są okresy, kiedy jestem zawalony pracą. Ostatnio modne stały się tzw. yearbooks, więc w odpowiednim „sezonie” robię masowo okładki do tych pamiątkowych albumów szkolnych. Potem znowu jest trochę zastoju. Przychodzą studenci, by oprawić im prace semestralne czy zaliczeniowe. Stali klienci przynoszą czasem książki do zszycia czy naprawy – tłumaczy introligator.
Nazwisko Jędrzejewski jest praktycznie nie do wymówienia dla Anglika, więc znajomi mówią: Jed. Ten przydomek przylgnął do niego jeszcze w czasach szkolnych.
– Dzisiaj jestem dla znajomych „Marba” albo „Jed from Jeddo Road”. To znaczy, że chyba już za długo tkwię w tym samym miejscu… – mówi ze śmiechem.
– Moje maszyny już wyszły z użytku, czasem wydaje mi się, że (śmiech) mogę je oddać prosto do muzeum… Z drugiej strony są to urządzenia mało skomplikowane, łatwe do naprawienia. Zresztą nie pamiętam, kiedy ostatnio się zepsuły. To jest ogromna zaleta: niezawodność – podkreśla z dumą.
Warsztat Wacka Jędrzejewskiego nie jest nowoczesny, ale wciąż znajdują się chętni, by to on w tradycyjny, staromodny sposób zadbał o ich książki. Ręcznie zszył, oprawił czy podkleił. Stali klienci podkreślają rzetelność wykonanej pracy Dlatego zawsze wracają z książkami do naprawy.
– Jednym z moich dość regularnych klientów byt Mr Profumo. Przynosił książki. Ale częściej były to fotografie, oprawiałem mu albumy ze zdjęciami – mówi Wacław Jędrzejewski.
John Profumo? Brytyjski minister, bohater największego skandalu towarzysko-politycznego w powojennej historii Wielkiej Brytanii był klientem Marby? – dopytuję się z lekkim niedowierzaniem.
– Każdy, kto dba o książki, musi je gdzieś oprawiać. Mr Profumo też – kończy rozmowę introligator.
Jarosław Koźmiński