Jako wiceprezes Zjednoczenia Polskiego, a później jako rzecznik tej organizacji, brałem aktywny udział w „promowaniu spraw polskich” w Wielkiej Brytanii. Zawsze uważałem to określenie jako bardziej „dorosłe” niż „bronienie dobrego imienia Polski”. W końcu jaki inny kraj zachodni bawił się w podobne określenia? Wielka Brytania świetnie wiedziała jak promować swoje interesy gospodarcze, polityczne i kulturalne za granicą, szczególnie przez BBC i działalność British Council, ale nigdy nie określała tego jako „bronienie dobrego imienia Anglii”. Brytyjczycy w swoim czasie popełniali wielokrotnie więcej zbrodni, choćby w koloniach i w Irlandii. Była to czarna strona ich tzw. misji cywilizacyjnej. Lecz widocznie Brytyjczycy nie czuli się wystarczająco zakompleksieni, aby mieć potrzebę tłumaczenia się. Zaś ich sukcesy gospodarcze, naukowe i kulturalne mówiły same za siebie.
W latach dziewięćdziesiątych, gdy Polska znalazła się w sytuacji bardziej stabilnej zaczęły pojawiać się w mediach brytyjskich od czasu do czasu wyskoki polonofobii opartej przede wszystkim na stosunkach polsko-żydowskich z czasu wojny. Zacząłem co raz częściej wgłębiać się w wypowiedzi Żydów, którzy przeżyli okupację w Polsce jeszcze jako dzieci, podczas gdy ich rodzice, którzy mieli bardziej dorosły stosunek do przeżyć wojennych, już odeszli. Gdy ich rodzice traktowali polskie rodziny, które ich przechowywały w najprymitywniejszych często warunkach jako zbawców, świadomi tego co Polakom groziło za ratowanie Żydów, to dzieci pamiętały głównie wszystko co negatywne, a więc niewygodę, głód, upokorzenia, a przede wszystkim wieczny strach przed zdradą przez innych Polaków. W odpowiedzi na tego rodzaju oskarżenia trzeba było reagować z pewnym wyrozumieniem, ale również stanowczością, w obronie polskiego państwa podziemnego i całej wielostronnej bohaterskiej akcji ratowania Żydów. A indywidualne akcje zdrady traktowaliśmy jako winę zdemoralizowanych jednostek czy wspólnot pozbawionych swoich stałych autorytetów, jak np. w Jedwabnem.
Ale w tej atmosferze oskarżeń o współudział Polaków w zbrodniach hitlerowskich pojawił się jeszcze inny element, który był jakby urzeczywistnieniem poczucia krzywdy Polaków, choć na ogół był spowodowany przez nieszczęśliwy splot dwuznacznego przymiotnika. Chodziło o niefortunne określenie „Polish concentration camp”. Dla zachodnich dziennikarzy był to po prostu niechlujny skrót myślowy. Obozy były w Polsce, czyli obozy były „polskie”. Właściwie gdyby nie ta atmosfera gorącej polemiki w sprawie roli Polaków pod okupacją niemiecką, określenie powyższe sami traktowalibyśmy jako dorywczą irytację. Lecz teraz traktujemy go niemal jako akt oskarżenia. Walka z tym określeniem stała się priorytetem dla dyplomacji polskiej i dla każdego Polaka. Z początku wszelkie próby poprawienia tych błędów redaktorzy angielscy odrzucali jako objaw przesadnej wrażliwości Polaków. Tłumaczyli nam, że to był po prostu skrót geograficzny. Lecz gdy odpisywałem, że nikt nie określa więzienia w Guantanamo na Kubie jako kubańskie, lecz jako amerykańskie, gazety poważniejsze zrozumiały brak logiki w ich argumentacji, a najbardziej pomogła nam oficjalna zmiana przez UNESCO w nazwie Oświęcimia i innych obozów zagłady w roku 2007 na „German Nazi Concentration and Extermination Camp.” Problem jeszcze pozostał w Wielkiej Brytanii, np. w BBC i w gazetach lokalnych, gdzie często pojawiały się opisy młodych uczniów angielskich ze swoich wrażeń z wyjazdu do „polskiego obozu” w Auschwitz. Wspaniałą i żmudną role informacyjną odgrywała tu niezależna organizacja „Polish Media Issues Group”, przez wiele lat prowadzona przez Jana Niechwiadowicza, odpowiadająca na każde błędne określenie (przeszło 300 poprawek rocznie) i najczęściej uzyskująca poprawkę, ale świadoma, że za parę tygodni ten sam błąd pojawi się w innej gazecie. Nie jest to walka, którą można wygrać „raz i na zawsze” jak by chciało wielu Polaków w tym kraju. Ale te irytujące błędne określenia stawały się co raz rzadsze, choć nie do końca je wyeliminowano.
Widać jednak, że dla nowego rządu w Polsce, uwrażliwionego jeszcze bardziej niż ich poprzednik na temat „dobrego imienia Polski”, te sukcesy nie były wystarczające. Dwa tygodnie temu nowy wiceminister sprawiedliwości, Patryk Jaki, oświadczył na konferencji prasowej, że przygotowuje projekt umożliwiający wytaczanie spraw karnych i cywilnych za używanie zwrotu typu „polski obóz”, za które groziłaby kara do 5 lat więzienia. Przestępstwem ma być przypisywanie Polsce udziału i odpowiedzialności w zbrodniach III Rzeszy. Proponuje również zapisanie w Konstytucji, że „dobre imię RP i narodu polskiego podlega ochronie prawnej”.
Jestem jak najbardziej za tym abyśmy jako Polacy, przy pomocy władz RP, poprawiali błędne informacje o Polsce w prasie i polemizowali ze wszelkimi oszczerstwami. Ale wprowadzenie groźby postępowania karnego byłaby wyśmiana za granicą, a w Polsce podważałaby prawidłowość prac naukowych wykazujących przykłady współpracy, świadomej czy nieświadomej, między poszczególnymi jednostkami czy organizacjami polskimi a władzami niemieckimi. Pamiętajmy rolę policji granatowej w tropieniu i przeprowadzaniu Żydów do transportów obozowych. Sam prezydent Duda, przy otwarciu muzeum poświęconego rodzinie Ulmów straconych za pomoc okazaną Żydom, nawiązał do przykładu zdrady tej rodziny przez policjanta granatowego. Pamiętajmy jak przywódcy komunistyczni zdradzali AK-owców a nawet siebie samych nawzajem do Gestapo i jak wielu chłopów polowało w lasach na uciekających Żydów. Pamiętajmy też o tysiącach polskich szmalcowników zdradzających Żydów i handlujących ich mieniem, w tym samym czasie gdy ich rodacy narażali swoje życie ratując masowo dzieci z getta. Historycy polscy mają obowiązek dotarcia do prawdy w tych sprawach nawet jeżeli ta prawda jest dla nas przykra i irytująca. Ale ta irytacja nie może być powodem wprowadzenia restrykcji prawnych tylko dlatego, że daje społeczeństwu pewne poczucie satysfakcji, a daje nadgorliwym urzędnikom czy prokuratorom sygnał do polowania na tych, co piszą o sprawach drażniących nas. To nie pasuje do państwa wolnego i demokratycznego. Kłamstwa za granicą zwalcza się prawdą naukowo udowodnioną, a ignoranckie błędy zwalcza się ambitnym i kosztownym programem edukacyjnym, a nie groźbami prawnymi.
Pamiętajmy, że Turcy wprowadzili już zaostrzone przepisy chroniące „dobre imię tureckości”, które osadza naukowców w więzieniu za oskarżenie rządu tureckiego o masakrę Ormian 100 lat temu, a obecnie za restrykcje przeciw Kurdom. Mimo tego cały świat jest zgodny, że Turcy tę masakrę wykonali i że prawa Kurdów są deptane. Nie zachowujmy się jak zakompleksieni Turcy; Wielka Brytania jest lepszym przykładem w bronieniu swoich interesów i wartości za granicą.
Wiktor Moszczyński
michal karski
Bardzo dobry artykuł. Tylu cudzoziemców znalazłoby się oskarżonych i czy w takich wypadkach byłaby próba ekstradycji? Czy rząd Polski wezwałby do sądu samego Prezydenta Obamę?
Z drugiej strony nie wiem czy Pan Moszczyński czy czytelnicy Tygodnia widzieli artykuł który się nie dawno ukazał na ramach The Scotsman i który nie tyle opisuje obozy koncentracyjne, lecz własciwie oskarża samego Sikorskiego o antysemityzm i w związku z tym, całe wojsko Polskie za czasów wojny o to samo.
W tym wypadku, mnie się osobiscie wydaję, że rząd Polski miałby powód ażeby wziąść samego autora do sądu za zniesławienie. Sikorski może był porywczy, nawet mściwy, ale antysemitą nie był. Sam Marian Kukiel w swojej biografi naczelnego wodza wspomina, że Sikorski był pod wpływem wybitnego historyka Szymona Askenazego.
Pozdrawiam
Michał Karski
Poniżej linki. Sam komentuję jako „Wojtek the Bear”.
http://www.scotsman.com/heritage/people-places/were-secret-concentration-camps-run-in-
scotland-during-wwii-1-4024233
http://www.scotsman.com/news/concentration-camp-book-claims-disrespect-memory-of-brave-polish-soldiers-1-4028176
persona non grata
Mala uwaga. W brytyjskich mediach, zreszta nie tylko, nie pojawia sie okreslenie „Polish concentration camp”, tylko ”Polish death camp’. A to – jak z pewnoscia autor artykulu wie – dwie rozne rzeczy. Obozem koncentracyjnym byl np. oboz w Berezie Kartuskiej. Nie zgadzam sie tez, ze to krzywdzace Polakow okreslenie pojawia sie w brytyjskiej prasie lub w jakiejkolwiek innej z uwagi na fakt geograficznego umiejscowienia tych obozow czy konkretnie jednego. Otoz stosuje sie je bardzo czesto z rozmyslem. Dlaczego? To pytanie na osobna dyskusje.
Szanowny Panie Moszczynski, wie Pan pewnie, ze tylko w Generalnej Guberni za jakakolwiek pomoc skierowana w stosunku do Zyda grozila kara smierci. We Francji, w Holandii lub w jakimkolwiek innym kraju nie bylo az takich kar. Pytam wiec, jak moze pisac Pan o rzekomym zakompleksieniu Polakow na punkcie uzycia tego klamliwego okreslenia, jesli to wlasnie w Polsce uratowanie jednego Zuda urastalo w tamtych czasach do miary najwyzszego heroizmu? A nie ma Pan chyba watpliwosci, ze narod polski nie tylko nie uczestniczyl w Holocauscie, ale tez w Jad wa – Szem ma najwiecej drzewek!
Nie porównywalbym rowniez sytuacji Polski i Anglii, zwlaszcza w kontekscie tego problemu. To niepowazne i zupelnie nieusprawiedliwione.
W wielu krajach zachodnich, w tym takze i w Polsce, rozpowszechnianie tzw. kłamstwa oświęcimskiego jest karalne i scigane z urzedu! Zapytam wiec Pana Moszczynskiego, czym jest uzwywanie okreslenia ”polish death camp” jesli nie drugim klamstwem oswiecimskim??? Prof. Leon Kieres (byly prezes IPN) rowniez uwazal to klamliwe okreslenie za klamstwo oswiecimskie.
Pozdrawiam