Święto polskiego kina w Londynie trwa. Wśród znakomitych gości tegorocznej Kinoteki znalazła się Agnieszka Holland, zdobywczyni Złotego Globu, trzykrotnie nominowana do Oscara. Rozmowę w British Film Institute na Southbank poprowadził we wtorek Mark Lawson, znany z programu „Front Row” w BBC Radio 4 oraz serii „Mark Lawson Talks To…” w BBC Four.
Angielskiego dziennikarza interesowało, w jaki sposób Holland odnalazła się w świecie filmowców, który wciąż jest uznawany za mocno zmaskulinizowany.
– Szczerze mówiąc miałam więcej innych problemów w związku z moim pochodzeniem – powiedziała z przekąsem polska filmowiec, której ojciec ma żydowskie korzenie, a matka w czasie II wojny światowej działała w Armii Krajowej. – Kobiety w polskim społeczeństwie odgrywają bardzo ważną rolę, jednak chowają się za mężczyznami. Ciężko pracują, po czym pozwalają mężczyznami na odbieranie zaszczytów – dodała.
Zdaniem Holland praca w przemyśle filmowym wymaga totalnego zaangażowania. Przez to trudno pogodzić szczęśliwe życie rodzinne z karierą reżyserską.
– Inną sprawą jest to, że producenci w sposób nieuzasadniony nie wierzą, że kobiety mogą robić kasowe filmy – przyznała. Jednocześnie Holland nie kryła nadziei, że chciałaby widzieć więcej kobiet na wysokich stanowiskach, nie tylko w Hollywood. Ma teorię, że kino i telewizja mają bardzo duży wpływ na świadomość amerykańskiego społeczeństwa.
– Myślę, że Obama został wybrany na pierwszego czarnoskórego prezydenta USA, ponieważ ludzie przyzwyczaili się do takiego wizerunku głowy państwa w filmach, chociażby w „24 godzinach.” Dlatego uważam, że w momencie gdy zostanie nakręcony serial o prezydencie w spódnicy, wkrótce nastąpi przełom i rzeczywiście zobaczymy kobietę w roli najważniejszego polityka w kraju – tłumaczyła.
Teatr kukiełkowy
Jak przyznała polska filmowiec, była feministką, zanim to sobie uświadomiła.
– Dla mnie ważniejsza niż walka o równouprawnienie, była walka z reżimem – stwierdziła.
W jej przypadku polem bitwy w tej wojnie był ekran kinowy lub telewizyjny. Agnieszka Holland odsłoniła kulisy jej zmagań z cenzurą.
– Trochę oszukiwaliśmy już na poziomie scenariusza. Czasami nie umieszczaliśmy w nim wypowiedzi lub scen, które potem znalazły się w filmie. Czasami zamieszczaliśmy sceny obcesowo krytykujące władze, tak, aby odwrócić uwagę cenzora od bardziej subtelnych przejawów sprzeciwu. Na nasze szczęście rotacja w ministerstwie kultury była duża, także człowiek zajmujący się kinem zwykle nie pełnił swojej funkcji dłużej niż rok. A my przychodziliśmy i wmawialiśmy, że ostatnim to przeszło, więc dlaczego teraz miało by nie przejść? Gorzej było, wciąż na tym stanowisku był wciąż ten sam facet – opowiadała wywołując salwy śmiechu.
Czasami jednak trzeba było ustąpić. W filmie „Aktorzy prowincjonalni” główny bohater w czasie próby w teatrze sprzeciwił się wykreśleniu ze scenariusza jego kwestii, która została uznana za politycznie niepoprawną. W tej scenie zgodnie z pierwotną wersją scenariusza nie przebierając w słowach, aktor wygłosił płomienną mowę na temat znaczenia przekazu w sztuce.
– Cenzor chciał usunąć ten monolog, a ja udałam, że nie rozumiem, o co mu chodzi. Zapytałam, czy ma na myśli słowa: „Wy, idioci, chcecie robić teatr kukiełkowy…” i tak dalej. Wygłosiłam mu ten cały monolog prosto w twarz. Tekst został wycięty, scena wyciszona, ale moja satysfakcja była ogromna – wspominała.
Emigracja nie zawsze wzbogaca
Polka była zaangażowana w liczne produkcje międzynarodowe. Jedną z nich był serial HBO „Treme”, którego akcja rozpoczyna się trzy miesiące po huraganie Katrina w 2005 roku. Mieszkańcy Nowego Orleanu próbują odbudować swoje domy, kulturę i życie.
– To był dość ekstrawagancki pomysł, aby biała kobiety z Europy nakręciła serial o afroamerykańskiej społeczności – zauważyła Holland. – Nowy Orlean po katastrofie przypominał mi podnoszącą się ze zgliszczy Warszawę. Może dzięki temu miałam w sobie pewną wrażliwość, która pozwoliła mi stworzyć autentyczny obraz – dodała po chwili namysłu.
Pytana o trudności językowe, polska reżyser zażartowała: „Czasami nie wiem, co aktorzy do mnie mówią, ale udaję, że rozumiem.”
Agnieszka Holland jest emigrantką. Mieszkała w wielu krajach, między innymi w Czechosłowacji, obecnie żyje we Francji. „Tydzień Polski” zapytał, w jaki sposób emigracja wpływa na proces twórczy.
– To zależy, z jakim nastawieniem człowiek jedzie do danego kraju i czy ma w sobie wystarczająco dużo siły, żeby się w nim odnaleźć. Co nie jest łatwe, bo z jednej strony trzeba zachować siebie, ale też otworzyć się na inność. Problemem emigracji jest to, że ludzie albo się zamykają w gettach, albo zamykają się takim poczuciu gorszości. A z tych kompleksów mogą rodzić się różne, złe rzeczy. Emigracja nie zawsze wzbogaca. Jeżeli ktoś ma w sobie silną oryginalną osobowość, to emigracja ją podleje. Natomiast jeśli człowiek jest jeszcze nie do końca uformowany, albo jest niepewny siebie, albo słabo za świat i boi się go, to emigracja może go zdusić – przekonywała.
Polska marka
Zapytaliśmy także o wrażenia uczestników spotkania z polską reżyser.
– Filmy Agnieszki Holland znam od dawna, jednak nie miałem nigdy okazji jej spotkać. Więc to było niesamowite wziąć udział w tym wydarzeniu – podkreślił James Woodall, dziennikarz piszący o sztukach wizualnych dla The Economist Online oraz The Spectator.
– Zawsze mnie fascynowała różnorodność jej filmów, przy czym każdy z nich, niezależnie od tematu, jest bardzo głęboki. Siła ekspozycji, dobór scen czynią jej filmy bardzo autentycznymi i rozważnymi. Sama reżyser bardzo pracowita i posiada olbrzymią wiedzę. Podobało mi się, w jaki sposób odpowiadała na pytania, bardzo wyważony, przemyślany, spójny. Widać, że doskonale zna się na tym, co robi – dodał.
Inny gość Kinoteki Adam Kalinin podkreślił, że Agnieszka Holland jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek w świecie filmu, nie tylko w Polsce.
– W ten znakomity sposób reprezentuje nasz kraj i jednocześnie ma wpływ na kulturę europejską. To wielka przygoda i wielki zaszczy ją poznać, gdyż jest nie tylko fantastyczną reżyserką, ale też bardzo mądrą osobą – powiedział.
Sama reżyser zdradziła, że obecnie pracuje nad kolejnym polskim filmem. W ciągu najbliższych miesięcy zakończą się prace nad filmem „Pokot” według powieści Olgi Tokarczuk.
– Jest to film o starszej pani w Kotlinie Kłodzkiej. Zdjęcia trwały dość długo, bo trzeba było nakręcić trzy pory roku. Następny w planie jest thriller w Stanach Zjednoczonych – sumowała.
Magdalena Grzymkowska