Pamiętam opinię ambasadora Stemplowskiego, który chwaląc choćby Czechów za ich ambicje naukowe i obecność bohemistyki na uczelni w Oksfordzie, mówił, że wystarczyłoby …spieniężyć dwa domy z Ealingu, aby stworzyć ośrodek kształcący studentów – sympatyków spraw polskich. (Przed darczyńcą chapeau bas!)
Ambasador wychodził z założenia, że ludzie wykształceni, dobrze rozumiejący polską specyfikę stają się często rzecznikami naszych narodowych spraw. Każdy taki sojusznik jest na wagę złota. Bo iluż to „obcych” zapisało się w dziejach polskiej kultury. A polska kultura zastępowała, zwłaszcza w latach niewoli, polskich dyplomatów.
W tym miejscu przychodzi przywołać opinię z ks. infułata Świerczyńskiego, który wygłosił kiedyś z emfazą wydawałoby się oczywistą kwestię – istnieje problem ukazania zbiorowego wysiłku emigracji polskiej w Wielkiej Brytanii nie tylko w kontekście politycznym, prezentowania wielkich problemów narodowych wobec władz i społeczeństw świata, relacji z Krajem, ale w sensie stricte organizacyjnym, można powiedzieć życia wewnętrznego. Z dużym znawstwem tematyki ks. infułat zauważył dominującą manierę. Oto przyjeżdżający z kraju dziennikarz stara się przekazać opinie i wspomnienia seniorów emigracyjnych. To łatwe przedsięwzięcie, sympatyczne i potrzebne, ale nie może być jedynym sposobem utrwalania prawdy dziejowej. Widz w kraju, oglądający niemal wyłącznie takie programy, kojarzy emigrację powojenną jedynie w kategorii wartości symbolicznych, by nie powiedzieć anachronicznych, sentymentalnych i macha ręką – szkoda czasu!
A przecież polski powojenny Londyn, to wielka dynamika, życie rodzin i środowisk, zapał i efekty, doświadczenia i dziś przydatne. To miasto znów wypełniło się młodymi Polkami i Polakami, którzy tak mało wiedzą o tych, którzy nauczyli Anglików szacunku dla przybyszów znad Wisły. Tamte osiągnięcia warto utrwalić i w atrakcyjnej formie (portal/internet) przekazać do wiadomości kolejnym pokoleniom.
Cóż począć jednak skoro nie przerzucono mostów między dawnymi i obecnymi laty.
Za tym idzie innego rodzaju problem, który można sprowadzić do skrótu: Jak przekazać tradycję? Komu przekazać symboliczne „sztandary”, komu powierzyć majątek?
To złożony temat, bo wkracza na teren, gdzie stawiane jest pytanie: jeśli przekazywać, to komu, a skoro mamy wątpliwości komu, to czy aby na pewno przekazywać? Ja sam wychodzę z założenia, że dobra kultury powinny pozostać w miejscu ich wytworzenia. Chyba że w danym miejscu nie ma dla nich właściwego miejsca (bo i tak się często zdarza), a przeniesienie zapobiegnie zapomnieniu czy utracie.
Nie jesteśmy dość bogaci w wymiarze materialnym, za to mamy wszelkie dane, by przypomnieć staruszce Europie o niektórych zagubionych przez nią wartościach, tchnąć ducha. Tak przekonująco nauczał nas i w tym zakresie Jan Paweł II. Oczywiście, jest to trudne zadanie. Jeśli chodzi o polskie dziedzictwo w Londynie i w całej Wielkiej Brytanii, to myślę, że najstarsze pokolenie zawiodło się na własnych dzieciach. Dlatego na przykład prezesem Ogniska musiał zostać Anglik.
Jarosław Koźmiński