Historia z potworem z jeziora Loch Ness ma swój dalszy ciąg, tym razem w Polsce. Jak wiadomo zwierzę ze Szkocji jest równie stare jak duch komunizmu krążący po Europie i ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze, czego najlepszym dowodem jest jego potomstwo, które dotarło właśnie do kraju nad Wisłą.
Często ludzie mnie pytają: jakim cudem w przydomowym stawie pojawiają się ryby, skoro nikt ich tam nie wpuszczał? Ano takim samym cudem, jak pojawienie się dzieci potwora z Loch Ness w Polsce.
Oczywiście można by powiedzieć, że potworki do Polski przypłynęły wpław przez Morze Północne, potem Kanałem Kilońskim wpłynęły na Bałtyk, mogły również skorzystać – jak imigranci z Afryki – z pomocy zawodowych przemytników, mogły przyssać się do burty jakiegoś statku kursującego między wyspami a kontynentem itp. Ale w każdej opcji wychodzi około 2 tys. kilometrów do przepłynięcia, buuu, to kawał drogi, komu by się chciało tak długo wiosłować płetwami… Dlatego mnie najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja z transportem lotniczym, ponieważ w epoce tanich biletów można załapać się na szybki i wygodny transport do Europy. Uważam, że potworki przyleciały do Polski przyczepione do skrzydeł kaczek, gęsi lub innego ptactwa kursującego na tej trasie.
W każdym razie już są. Co prawda nikt ich jeszcze nie widział, ale co najmniej połowa kraju już o tym mówi. Potworki wylądowały w jednym z jezior na północy Polski. Jak donosi prasa, w jeziorze tym poszukiwacze skarbów oraz przygód rozpoczęli badania podwodne, które mają doprowadzić do odnalezienia zatopionego wraku legendarnego niemieckiego okrętu podwodnego. U-boot leży gdzieś zatopiony na dnie jeziora, które oczywiście nie ma połączenia z morzem ani nawet podziemnego tunelu łączącego je z jakąś stocznią budującą okręty wojenne. Kto i po co miałby więc zatargać w czasie wojny pełnomorski okręt do jeziora? To nieważne, nad takimi szczegółami nikt z poszukiwaczy nie zastanawia się na razie.
Władze regionu wyznaczyły nagrodę za jego odnalezienie, nad wodę przyjechała telewizja, pisze o tym internet a właściciele okolicznych pensjonatów zacierają ręce, bo zapowiada się dobry sezon dla łowców jeleni…
Oczywiście z przyjemnością napiszę czytelnikom „Tygodnia” o odnalezieniu okrętu podwodnego w jeziorze, ale jestem przekonany, że nic takiego tam nie ma. Ale przecież liczni płetwonurkowie widzieli tajemnicze cienie na dnie akwenu! Ktoś inny – podobno – widział kapitana na mostku zatopionego okrętu, tylko później z wrażenia zgubił drogę do wraku. Słowem, jest zupełnie tak samo jak z potworem z jeziora Loch Ness. Wielu go widziało, niektórzy zaprzyjaźnili się ze zwierzakiem, są zdjęcia a nawet filmy ze spotkania, ale konkretnych dowodów – brak. Twierdzę że w jeziorze nie ma żadnego okrętu, są natomiast potworki, dzieci potwora z Loch Ness i to one mącą wodę, i robią tyle zamieszania. Nie ma co kręcić nosem, bo wszyscy na tym skorzystają: sensacja goni sensację, biznes turystyczny się kręci a kasa wpada na odpowiednie konta bankowe. W związku z tym mam pomysł. Oto on.
Mniej więcej w środku Polski leży Bełchatów. To miejscowość znana głównie z tego, że jest tam ogromna kopalnia węgla brunatnego i równie wielka elektrownia spalająca to paliwo. Po wydobyciu węgla powstała jednak olbrzymia dziura i jest pomysł, aby tę dziurę zalać wodą i zrobić tam jezioro. Byłoby to najgłębsze i jedno z największych jezior w kraju. W takiej dziurze można by na początek umieścić trochę atrakcji: jakieś zużyte okręty podwodne (nawodne też, właściwie czemu nie?), może czołgi, kilka budynków (w całości lub pojedyncze piętra), trochę drobnych staroci, (na przykład medale z czasów komuny w Polsce). Wszystko to zalałoby się wodą, przysypało mułem a potem zaprosiło turystów z całego świata, żeby poszukiwali skarbów w jeziorze. Sukces frekwencyjny i finansowy murowany. Można by nawet zamknąć cały biznes kopalniano-energetyczny w Bełchatowie i całkowicie przestawić się na turystykę. A jakby komuś brakowało atrakcji, to można tam jeszcze wpuścić narybek i potomstwo potwora z Loch Ness.
Andrzej Kisiel