13 maja 2016, 12:10
Swojskie déjà vu

– Emigracja nie przyznaje się do tego, okłamuje samą siebie, ale po latach tylko znikoma jej część – nawet przy sprzyjających warunkach, wróciłaby na stałe do kraju.

Wydawałoby się, że te odważne słowa Karola Zbyszewskiego wypowiedziane przed wielu laty będą oznaczać ostracyzm środowiska. Emigracja niepodległościowa uzna je za zamach na wartości patriotyczne. Ale ówczesny redaktor „Dziennika” umiał obliczyć jak z upływem lat zmieniły się postawy rodaków – nie że spłyciła się niezłomność i nieprzejednanie emigracji, ale że górę nad wszystkim wzięło powszednie, zwykłe życie. Z odświętnością postaw mierzyła się ich codzienność.

Pytanie Zbyszewskiego regularnie zadaję napotkanym rodakom dziś. Czy wracacie?

– Bo nowy kraj osiedlenia wciąga emigranta. Grzęźnie w nim powoli, jak omotany. Sprawy nowego kraju, stopniowo, coraz bardziej go interesują. Dzieci przechodzą nieuchronnie na nowy język. Nie traci się sentymentu do swego kraju, ale nabiera się go też do nowego. Zapuszcza się korzenie. (Znów déjà vu)

To pytania o tyle ważne, że w Wielkiej Brytanii mieszka 853 tys. obywateli Polski. Stanowią oni największą grupę narodową wśród osób bez brytyjskiego paszportu. Dalej za Polakami są obywatele Indii (365 tys.) i Irlandii (331 tys.).

Oficjalne dane wyprzedza przekonanie, że jest nas jeszcze raz tyle. Milion zatem albo i półtora ludzi żyjących razem. A właściwie nie tyle razem, co obok siebie. I to właśnie jest wyzwaniem.

Co dziesiąty Polak na Wyspach przychodzi do kościoła na polskie msze święte, podobny szacunek (10 proc.) przyjmuje Polska Macierz Szkolna oceniając procent rodziców posyłających dzieci do sobotniej szkoły. Co by nie powiedział, to na tym tle nieźle wypadł ostatnio Jan Żyliński zdobywając w szarży na fotel burmistrza Londynu ponad 13.000 głosów (razem z drugim wyborem nawet 38.000), co daje mu poparcie więcej niż dziesięciu procent liczonych na 150-200 tysięcy londyńskich Polaków.

Tekst ten czytacie Państwo w dniu dorocznych wyborów w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym, więc tym bardziej zapytać przychodzi: Czy i jak możemy owe dwieście tysięcy „zagospodarować”, zainteresować swoją polonijną działalnością i propozycją?

Przez dziesiątki lat Polacy na Wyspach piastowali polskość, wypełniali testament wojenny. Czego nie uświadomili sobie z nastaniem w Polsce demokracji w 1989 roku, zostało im postawione przed oczy w 2004 roku po rozszerzeniu Unii Europejskiej.

A z tych dwustu tysięcy polskich londyńczyków ilu jest „naszych ludzi”? (Kolejne déjà vu – już o tym pisałem). Tych utożsamianych z emigracją powojenną; dzieci i wnuków żołnierzy; symbolicznych mieszkańców Ealingu; parafian Boboli, harcerzy i skautów, członków POSK-u czy Ogniska… Ilu nas takich jest? Ze trzydzieści tysięcy? Czterdzieści? Może nawet czterdzieści i cztery? Jakby nie liczył zostaje reszty dobre 150.000. To bardzo, bardzo dużo. Pytam więc, czy z tymi ludźmi… czy oni by zbudowali dziś POSK?

Za uśmiechami powątpiewania skrywana niechęć odpowie: – Ci z Polski? Oni? Teraz? Skądże!

– Mam więc dobrą wiadomość – mówię i ja z nieskrywaną frajdą – POSKu nie trzeba budować, POSK już stoi.

Zapadła konsternacja. A po chwili refleksja, że trzeba zagospodarować owe 150 tysięcy rodaków. Nasze życie uczynić dla nich atrakcyjnym.

To chyba Monika Skowrońska (b. wiceprezes POSK-u) powiedziała kiedyś, że jak przed POSK-iem stoi Polak z Anglikiem to jest z ośrodka dumny, a gdy towarzyszem będzie drugi Polak to obaj tylko psioczą.

A tymczasem fakt istnienia POSK-u przez dobre 50 lat jest nie do przecenienia. Ale to zarazem wielki potencjał i lekcja na przyszłość, szczególnie w czasach pokoleniowej przemiany. Bo rzeczywistość emigracyjna po 2004 roku uległa przewartościowaniu na każdej płaszczyźnie. Widać to na co dzień i od święta – w polskich parafiach i szkołach, w londyńskim POSK-u czy Ognisku, na ulicach wyspiarskich miast i miasteczek.

Przez połowę wieku XX myślenie w kategoriach ekonomii nie było pierwszą potrzebą emigracji. Oczywiste dla każdego Polaka sprawy wyższego rzędu przesuwały ten temat na plan dalszy. Ale w XXI wieku przychodzi powtórzyć za poetą, że „Ojczyzna moja wolna, wolna więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada”…

Pytanie o perspektywy dla Ośrodka społecznego jest w zasadzie pytaniem o kondycję samego społeczeństwa, dla którego istnieje. Jeśli życie środowiska jest ciekawe i dynamiczne, jeśli organizacje są aktywne, ich założenia i cele atrakcyjne dla szerokiej grupy Polaków, to jest sukces… Krótko mówiąc: kondycja Ośrodka jest taka, jakie jest środowisko, któremu służy (ostatnie dziś déjà vu).

Kiedy POSK powstawał jego budowniczowie mieli dość odwagi, by rozpalić umysły, a za mało wyobraźni, by przewidzieć, co i jak będzie dalej…

Tylko jedno pytanie z tej półki: Ilu użytkowników POSK-u płaci dziś rynkowe ceny? Wszyscy chcą ulg na wszystkim, a w finale frycowe płaci właśnie POSK.

Dzielę ze Zbyszewskim miłość do naszego „organu” emigracji z jego wszystkimi wadami. Wiedząc, że te wady to polskość, też ze wszystkimi wadami, ale własna, potrzebna i nie do zastąpienia. W sumie był z niego dumny. I narzekając wiedział, że ten „organ” to właśnie emigracja.

Jarosław Koźmiński

PS: Pierwsza strona „Tygodnia Polskiego”, to zadanie dla 200 tysięcy londyńskich Polaków. Odpowiedzią jest właśnie POSK.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_