„Wy mnie słuchacie, a ja śpiewam tekst z muzyką. Taka konwencja, taki moment, więc tak jest” – śpiewał Jonasz Kofta w „Songu o ciszy”. I te słowa mogłyby stanowić motto spektaklu „Epitafium dla frajera”, który mogliśmy obejrzeć w ubiegły weekend w Teatrze POSK w Londynie.
Bo konwencja była musicalowa. Kanwą tej muzycznej satyry na PRL-owską rzeczywistość było życie i twórczość Jonasza Kofty, poety, dramaturga, tekściarza, przedstawiciela polskiej awangardy. Widzowie cofają się w czasie do początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Kofta zakłada kabaret Centralnego Klubu Studentów Warszawy „Hybrydy”. Renata Chmielewska – autorka scenariusza – prowadzi nas przez kolejne lata życia artysty w takt jego piosenek, m.in. „Wakacje z blondynką”, „Radość o poranku”, „Śpiewać każdy może” oraz nagrodzonej na festiwalu w Opolu „Pamiętajcie o ogrodach”. Jednak ten muzyczny kalejdoskop składa się na spójną całość starannie wyreżyserowaną przez Konrada Łatachę i Wojtka Piekarskiego, gdzie absurd i groteska dodają kolorytu szarzyźnie komunistycznej codzienności, a piosenki są czymś więcej, niż tylko tekstem z muzyką.
Są zatem rozważania o miłości („Miłość ci nic nie wybaczy”), o śmierci („Epitafium dla frajera”), o sensie istnienia („Kiedy się dziwić przestanę”). Są też utwory z drugim dnem („Song sprzątaczki”) i jawnie wycelowane w nonsensy życia powszedniego („Niepotrzebne skreślić”). Pierwsza część spektaklu wprowadza w lekki, nieco trywialny nastrój, by w czasie drugiej zająć się głębszymi problemami nierówności społecznych, bólu i rozstania oraz dylematami rodem z Fromma – mieć czy być. Pogrążonego w filozoficznych rozmyślaniach widza otrzeźwia optymistyczny akcent na koniec musicalu i zachęta do wspólnego śpiewania: „W żar epoki nie użyczy wam chłodu żaden schron, żaden beton.”
„Epitafium dla frajera” to Scena Poetycka POSK w najlepszym wydaniu. Jak zwykle oszczędna, minimalistyczna scenografia nie tłumi popisów wokalnych poszczególnych aktorów. Na uwagę zasługuje przede wszystkim najmłodsza z obsady Katarzyna Paradecka. To przed nią stanęło wyzwanie dorównania fenomenalnej Ewie Błaszczyk w wykonaniu piosenki „Nerwica w granicach normy”. Zadanie to wypełniła z pełnym oddaniem, wywołując u słuchaczy dreszczyk emocji. Bezkonkurencyjna okazała się także Renata Chmielewska – komiczna, ale nie przekoloryzowana, skradła serce widowni, która nagrodziła ją gromkimi brawami. Także Paweł Zdun w roli Jonasza Kofty jak kameleon w zależności od sytuacji był tragiczny, prześmiewczy lub melancholijny. Wszyscy aktorzy grali bardzo naturalnie, tak, że nawet drobne wpadki wyglądały, jakby były wcześniej zaplanowane. Uroku dodawały surrealistyczne makijaże i kostiumy, które świetnie podkreśliły symboliczny charakter błazenady obecnej w repertuarze „Kabaretu pod Egidą” – gdy w okresie cenzury politycznej kwestie ukazywał swojej publiczności parodię rzeczywistości, zręcznie unikają przy tym zakazu występów.
Jonasz Kofta zmarł na raka, młodo, zaledwie w wieku 46 lat w 1988 roku. Nie doczekał się pierwszych częściowo wolnych wyborów i wschodzącej III Rzeczpospolitej. Jednak wiele z jego twórczości wciąż pozostaje aktualna. I takie przesłanie obok pewnego sentymentu niesie ze sobą spektakl „Epitafium dla frajera”. I, co równie ważne, musical pielęgnuje pamięć o piosenkach, które mimo upływu czasu nie odchodzą do lamusa.