04 czerwca 2016, 09:59
Mieszkańcy Europy

Naszą redakcję odwiedził Gunnar dziennikarz „Guardiana”, który pod hasłem „Brexit” zbiera materiały do artykułu o mniejszościowych środowiskach w Londynie. Z urodzenia Estończyk, lata szkolne we Francji, studia w amerykańskich uczelniach, obecnie na londyńskim Fulham. Współczesny mieszkaniec Europy.

– Nikt nas nigdy nie pytał, czy ich tutaj chcemy – Gunnar cytuje mi opinię Francuzów na temat rosnącej w ich kraju liczby północnoafrykańskich imigrantów. To był temat klasowej dyskusji na lekcji wychowania obywatelskiego w amerykańskim college’u w Paryżu, do którego uczęszczał 20 lat temu.

Ciekawa dyskusja, bo niewielu Amerykanów wyraziłoby lub mogło wyrazić podobne odczucia. Wszak są narodem imigrantów. Być może niektórzy z nich uważają, że do USA przybywa ich zbyt wielu. Być może niektórzy woleliby, żeby imigranci przyjeżdżali legalnie i z innych państw. Nie mogą jednak powiedzieć, by pojawianie się imigrantów wprawiało ich w zakłopotanie.

Tymczasem wielu Europejczyków wydaje się zakłopotanych obecnością ludzi urodzonych za granicą.

Temat omawiany 20 lat temu w szkole średniej budzi podobne emocje i teraz. Wtedy z perspektywy młodego paryżanina uczącego się w amerykańskiej szkole, dziś z punktu widzenia dziennikarza-globtrotera. Rozmowa z Gunnarem nabiera rumieńców:

Imigranci są wprawdzie gospodarczą koniecznością (np. Niemcy otwarcie starają się sprowadzić zagranicznych informatyków) – jednak niewielu ludzi przytacza ten argument publicznie, inaczej niż w Stanach. Imigranci mogą wzbogacać kuchnię w danym kraju lub wspomagać jego drużynę piłkarską, ale „melting pot” to określenie odbijające się słabym echem po drugiej stronie Atlantyku. Licznym Europejczykom imigracja kojarzy się nie z możliwościami i przedsiębiorczością, lecz z nieładem, biedą, a przede wszystkim przestępczością.

Co więcej, imigranci – zwłaszcza przybywający w dużych ilościach i pochodzący z różnych kultur – zmieniają naturę społeczeństw, które stają się ich domem. A wielu Europejczyków nie chce, by ich społeczeństwa się zmieniały. Głosy, które oddawali na Le Pena we Francji albo Haidera w Austrii – miały to zasygnalizować ich odległym od rzeczywistości politykom. Większość Europejczyków mieszka w państwach, które tradycyjnie uznawały się za etnicznie, kulturowo i językowo homogeniczne – i takimi pragną pozostać.

I wszystko byłoby w porządku – takie jest ich prawo – gdyby nie to, że większość europejskich krajów nie jest homogeniczna, przynajmniej już nie. Chodząc po większych miastach Europy, trudno nie odczuć obecności imigrantów – Londyn, Paryż, Berlin czy Amsterdam mają swoje enklawy Pakistańczyków, Hindusów, Afrykanów z północy, środkowowschodnich Europejczyków czy Rosjan; trudno nie zauważyć ich restauracji, sklepów, narodowych strojów i odmiennych fizjonomii.

To dziwne i paradoksalne, ale prawdziwe.

W ciągu ostatnich dwóch, trzech dekad do Europy z całego świata przyjechały miliony ludzi. Jednak z filozoficznego i instytucjonalnego punktu widzenia Europejczycy i ich rządy zaczęły dopiero niedawno dostrzegać ich obecność.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_