– Często można spotkać się z opiniami, że prezydent Lech Kaczyński był romantykiem. Ale to nie tak, był przede wszystkim pragmatykiem i realistą – mówił prof. Sławomir Cenckiewicz podczas spotkania w Ambasadzie RP w Londynie.
- Tyle stron liczy wydana właśnie książka „Prezydent Lech Kaczyński 2005-2010”, będąca kontynuacją biografii tego polityka, która ukazała się w 2013 roku. Polityka, którego wizje dopiero teraz, po śmierci, są wcielane w życie.
– W naszej pracy zamieszczamy wiele niepublikowanych wcześniej dokumentów. Opieramy się też na materiałach prasowych, relacjach świadków, wspomnieniach – mówią autorzy biografii Sławomir Cenckiewicz i Adam Chmielecki, dodając, że nie zawsze wchodzą w rolę adwokatów prezydenta, nie ze wszystkim się z nim zgadzają, ale przedstawiają fakty takie, jakie były, wnioski pozostawiając czytelnikom.
Gaz w gruzach
– Był ciepłym, ludzkim człowiekiem. Podobnie jak jego żona Maria. Wielokrotnie razem podróżowaliśmy w delegacjach służbowych, dlatego miałem okazję dobrze ich poznać – mówi ambasador Witold Sobków, który pracował wówczas w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, gdzie sprawował różne funkcje, między innymi dyrektora politycznego tego resortu.
Wspomnienia, osobiste refleksje. A później relacja wideo z 18 kwietnia 2010 roku, z pogrzebu ofiar katastrofy smoleńskiej, widziana oczami Polaków zgromadzonych na londyńskim Trafalgar Square.
I wreszcie głos zabierają autorzy biografii – Sławomir Cenckiewicz i Adam Chmielecki.
– To był pierwszy prezydent prawdziwie wolnej Polski. Jego poprzednicy (Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski – przyp. PG) oraz ich działania muszą budzić wiele kontrowersji – mówi prof. Cenckiewicz, dodając, że dziedzictwo i polityczna wizja Lecha Kaczyńskiego powracają na naszych oczach, będąc fundamentem zmian wprowadzanych w Polsce po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.
Chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo państwa. W perspektywie szczytu NATO, który za kilka tygodni odbędzie się w Warszawie, warto przypomnieć, że to właśnie Kaczyński po raz pierwszy po 2005 roku postawił na strategiczny sojusz z USA, którego efektem była niemal już parafowana umowa o tarczy antyrakietowej – ostatecznie w niejasnych okolicznościach zerwana przez rząd Donalda Tuska. Polepszeniu uległa też pozycja Polski w NATO.
Druga kwestia dotyczy niezależności energetycznej od Rosji. Wielki projekt Kaczyńskiego realizowany podczas jego prezydentury, początkowo kontynuowany przez nowe władze, został zaniechany po katastrofie smoleńskiej. W ten sposób rozwiązania dywersyfikacyjne, mające uniezależnić nas od rosyjskich dostaw gazu, legły w gruzach.
Frontmen nienawiści
Przemysł pogardy. Ten termin wszedł już do powszechnego obiegu, a spopularyzował go w swojej książce pod takim właśnie tytułem Sławomir Kmiecik.
– Trudno w drugiej połowie XX wieku wskazać polityka, którego wizerunek, a co za tym idzie również odbiór społeczny, byłby tak zakłamany – mówi Adam Chmielecki. I podkreśla, że prezydent, szczególnie po tym jak rządy objęła ekipa PO i PSL w listopadzie 2007 roku, był nieustannie atakowany. Śmiano się z niego, szargano dobre imię w kraju i za granicą, a to przyczyniało się do spadku popularności w społeczeństwie. Ale pod ostrzałem znajdowała się też rodzina głowy polskiego państwa. Tą skoordynowaną, zaplanowaną akcję, realizowano z żelazną konsekwencją – od „Nie” Urbana, po „Gazetę Wyborczą” Michnika, a frontmenem kampanii nienawiści był Janusz Palikot, za swoje działania nagrodzony stanowiskiem wiceprzewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej.
– Widać tu pewne podobieństwa do tego, co dzieje się w ostatnim półroczu. Jednak teraz jest o tyle inaczej, że obecna sytuacja w związku z ekspansywnymi działaniami Rosji na Ukrainie stwarza inną perspektywę – twierdzi prof. Cenckiewicz, przytaczając starą maksymę mówiącą, że w polityce nie wygrywa ten, kto ma rację moralną, tylko ten, kto posiada siłę.
Tymczasem szeroko pojęty obóz patriotyczny za czasów prezydentury Kaczyńskiego nie miał telewizji, radia, własnych gazet. I skutki były widoczne, gdyż w dzisiejszych czasach pójście na wojnę bez osłony medialnej z góry skazuje na porażkę. Do tego dochodziła nieprzemyślana polityka personalna.
Z kolei druga strona tej batalii zagrywki psychologiczne, techniki manipulacyjne oraz PR doprowadziła do perfekcji. Nieprzypadkowo premier Tusk zatrudnił do pracy w tym sektorze ponad 200 osób – wszystkie scenariusze były rozpisane na role, nic nie działo się przypadkowo.
Obecnie sytuacja się zmieniła, głównie dzięki mediom społecznościowym i internetowi. Prawica odrobiła lekcję, czego efektem była podwójna wygrana, parlamentarna i prezydencka, w 2015 roku.
Polska wina
Traktat Lizboński i sprawa Jedwabnego. Te dwa wydarzenia do dziś budzą emocję i nawet zwolennicy Lecha Kaczyńskiego nie mogą mu ich zapomnieć.
– Traktat Lizboński dobrze pokazuje styl działania i politycznego myślenia prezydenta. To nie był człowiek, który z góry odrzucałby jakieś rozwiązanie. Nie należał do entuzjastów tej umowy, nie zgadzał się na wszystkie jej postanowienia, ale z drugiej strony nie był zacietrzewionym przeciwnikiem Unii Europejskiej. Uważał, że jego obowiązkiem, w konkretnej sytuacji i w granicach realiów, jest uzyskanie jak najwięcej dla Polski – mówi Cenckiewicz, podkreślając, że Traktat prawdopodobnie i tak byłby ratyfikowany, a polskie weto zostałoby w taki czy inny sposób ominięte. Profesor dodaje, że Polska nie jest w stanie iść na wojnę z Unią Europejską w sytuacji, w której ma złe relacje z Rosją, a zagrożenie bezpieczeństwa piętrzy się przede wszystkim z tamtej strony. Z Rosjanami sami nie wygramy, dlatego musimy budować zwarty sojusz z innymi państwami, nawet jeśli z jakichś względów do końca nam się nie podobają.
– Nie można doprowadzić do sytuacji, w której Polska zawiesi się pomiędzy Zachodem a Wschodem i wybierze własną, trzecią drogę. W obecnych realiach, kiedy nasz potencjał jest mocno ograniczony, takiej alternatywy być nie może. Poza tym, gdybyśmy chcieli rozsadzić Unię, znaleźlibyśmy się pod ostrzałem polityki amerykańskiej – konstatuje Cenckiewicz.
Inną drażliwą kwestią jest sprawa Jedwabnego i przerwanie ekshumacji ofiar tego mordu. Śledztwo potoczyło się tak, że wydarzenia do jakich doszło 10 lipca 1941 roku, stały się argumentem do oskarżania Polski i Polaków o antysemityzm oraz współudział w Holokauście Żydów.
– To była straszna zbrodnia, zapewne jakiś margines polskich mieszkańców mógł wziąć w niej udział, aczkolwiek cały kontekst wskazuje, że za mordem stali niemieccy okupanci. Tym bardziej sprawa wymaga wyjaśnienia – mówi Adam Chmielecki, dodając, że Lech Kaczyński, który postanowił o przerwaniu ekshumacji, był wtedy tylko ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka i nie miał żadnego zaplecza politycznego. Decyzja zapadła po tym, jak ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski ogłosił o polskiej winie, a Instytut Pamięci Narodowej z prezesem Leonem Kieresem na czele zachowywał się w dziwny sposób.
Akcja oskarżania Polaków była szeroko zakrojona, o zasięgu międzynarodowym i mocno naciskany Kaczyński uznał, że sytuacja jest bardzo trudna, ale trzeba w ten sposób postąpić, gdyż w innym przypadku może być jeszcze gorzej.
– Z jego perspektywy wyglądało, że ta kwestia jest nie do zrealizowania w inny sposób. Co nie oznacza, że obecnie Polska, która została posadzona na ławie oskarżonych za Holokaust, nie powinna wyjaśnić sprawy do końca. Bo ona ciągle wraca – puentuje prof. Sławomir Cenckiewicz.