Patriotyzm to coś automatycznego, coś zupełnie naturalnego, to nawet nie jest obowiązek, tylko taka nieodparta chęć pomagania. Patriotyzm to także miłość do bliźniego, do rodaków – przekonuje Marzenna Maria Schejbal, w czasie Powstania Warszawskiego łączniczka i sanitariuszka w Batalionie „Łukasiński”.
Pani Marzenna od wielu lat organizuje 1 sierpnia obchody w Londynie. Jak co roku, uroczystości zaczęły się od mszy św. w kościele Andrzeja Boboli. Potem był obiad w POSK-u, a w godzinę „W” połączono się z krajem, aby chociaż przez chwilę poczuć się jak w Warszawie.
Koło AK w Londynie założone w 1948 roku było najprężniej działającym zrzeszenie żołnierzy i dowódców Polski Podziemnej. Jak podkreśla ostatnia szefowa koła nie z braku chęci, a sił, zawieszono tę aktywność rok temu.
– Teraz to młodzi powinni przejąć, dzieci i wnuki rozsianych po całej Anglii byłych członków Stowarzyszenia AK lub inne osoby, którym te ideały nie są obce – mówi.
Pani Marzenna, jak co roku podkreśla wielką wdzięczność dla wolontariuszy z Poland Street. „Oni są na każde zawołanie”, zaznacza.
Organizacja Poland Street jest też organizatorem Akcji „Goździk” na cmentarzu Gunnersbury, która w tym roku przypadła na niedzielę 31 lipca. Ten symboliczny gest złożenia biało-czerwonych goździków na grobach pochowanych w obcej ziemi AK-owców, gromadzi cztery pokolenia Polaków.
Wśród nich w tym roku pojawiła się grupa, która przyjechała z różnych zakątków Anglii, niezależnie od akcji Poland Street. Kilkunastu mężczyzn w patriotycznych koszulkach, wysprzątali groby, rozłożyli kwiaty. Ale to nie wystarczyło, by uczcić pamięć poległych. Na koniec wyciągnęli transparenty i race. Bo odpalenie racy to jak zapalenie znicza – tłumaczyli. Argumenty, że takie zachowanie na cmentarzu jest niezgodne z angielskim obyczajem, odbierali krótko: „My jesteśmy Polakami i mamy własne zwyczaje”. Choć rzadko kiedy się słyszy o odpalaniu rac, nawet na polskich cmentarzach.
– Nie możemy być jutro na marszu w Warszawie, a chcemy poczuć się jak w Polsce. Bo jesteśmy patriotami – tłumaczył jeden z nich.
***
Ci młodzi ludzie przyjęli specyficzną definicję patriotyzmu. Za symbolami polskich ugrupowań narodowych idzie u nich orzełek na piersi, tatuaż Polski Walczącej na ramieniu, wyrażane językiem ulicy przekonanie o własnej wyższości nad innymi, stadionowa martyrologia, niezdrowa fascynacja siłą i wojskiem. Na tym gruncie wyrosły biznesy, które przeżywają swój rozkwit – sklepy z militariami czy koszulkami o tematyce patriotycznej. Strony internetowe obok T-shirtów i bluz z polską husarią, emblematem dywizjonu 303 czy misiem Wojtkiem, oferują wzory antykomunistyczne i antyeuropejskie. Nie ma nic złego w noszeniu koszulki „Polska duma”, lecz w połączeniu z agresją haseł wykrzykiwanych na marszach, zaczyna się robić niebezpiecznie.
Tymczasem powstańcy, którym hołd mieli oddać uczestnicy marszu w Warszawie, są ludźmi bardzo skromnymi. Nie chcą być stawiani na piedestale.
– Patriotyzm to nie są jakieś górnolotne hasła. To przywiązanie do kraju i ludzi. Miałam ogromne szczęście, że urodziłam się i mieszkałam w takim pięknym miejscu, pełnym historii i tradycji – uśmiecha się Hanna Zbirohowska-Kościa, dodając, że pochodzi z Krzemieńca na Wołyniu, miejsca narodzin Juliusza Słowackiego.
Miała 15 lat, gdy zaczęła swoją działalność w konspiracji. Przeszła szkolenie wojskowe z pierwszej pomocy, znajomości miasta i używania broni i wstąpiła do 1. Żeńskiej Drużyny Harcerek w „Szarych Szeregach”. W 1943 złożyła przysięgę Armii Krajowej:
– Nastrój w Warszawie był taki, że wszyscy chcieli walczyć. To była wielka wola bycia pożytecznym i czynnym – wspomina.
Jej zadaniem było ratowanie rannych. Punkt sanitarny, do którego ją przydzielono, był w Instytucie Głuchoniemych i Ociemniałych.
–Tam poznałam bardzo wielu wspaniałych głuchoniemych, którzy także chcieli pomagać. Zatrudniano ich jako noszowych. Niektórzy z nich poszli potem razem z nami do niewoli. Byli bardzo dzielni – akcentuje pani Hanna.
W powstaniu brała udział w wielu akcjach. Opowiada:
– Nie było chwili odpoczynku, a brakowało wszystkiego, nie tylko leków, ale też opatrunków i bandaży. Któregoś dnia doszły nas słuchy, że Niemcy opuścili budynek Muzeum Narodowego. A tam był szpital. I nasza pani doktor Burska, postanowiła tam pójść. I wybrała mnie i taką zawodową pielęgniarkę Krystynę, żebyś y razem przeskoczyły Książęcą, wdrapały się na skarpę i do szpitala. Ale się wtedy obłowiłyśmy! Strzelali do nas, ale na szczęcie tylko worki z lekami podziurawili. Ale strachu trochę było. Ja nawet jako młoda dziewczyna, nieco bezczelnie, powiedziałam w pewnym momencie: „Pani doktór, ale pani jest jedna, a nas sanitariuszek jest dużo. Pani nie powinno tu być!” Na co doktor Burska powiedziała: „Ale Wy się nie znacie, co warto wziąć.”
Andrzej Kazimierz Stanisław Sławiński, żołnierz Armii Krajowej, w Powstaniu walczył w Zgrupowaniu „Bartkiewicza”. Dla niego patriotyzm to po prostu miłość do ojczyzny.
– To takie podejście, w którym ojczyzna jest zawsze na pierwszym planie – tłumaczy.
– W czasie powstania bardzo cierpieliśmy, nie tylko fizycznie, ale także za każdym razem, jak przychodziły do nas wiadomości ilu ludzi zginęło. Gdybyśmy mieli te wszystkie informacje, jakie posiadał rząd w Anglii, na temat tego, co stało się w Teheranie, może to wszystko inaczej by się potoczyło. Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem i że walczyłem za swój kraj. Z drugiej strony jest taki żal… Że tak się chciało wolności i to wszystko na nic… – Pan Andrzej nie kończy, głos mu więźnie mu w gardle.
Jednak Hanna Zbirohowska Kościa nie chce mówić tylko o smutnych wspomnieniach. Jako młoda dziewczyna była pełna życia i wigoru. Powtarza, że bardzo ważna w czasie wojennej zawieruchy jest pogoda ducha. I nuci słowa pierwszej piosenki, której nauczyła się w Szarych Szeregach:
„Wiesz ty co, mój kochany, wiesz ty co
Śmiej się wciąż, żeby nie wiem, jak ci szło
Czy masz więcej, czy masz mniej
Ty się całe życie śmiej
Śmiech to skarb, zapamiętaj sobie to”
Dziś jako 88-latka, zasłużona weteranka i działaczka emigracyjna poprawia na piersi dwa małe odznaczenia.
– To jest Krzyż Walecznych i Krzyż Armii Krajowej. Te dwa cenię sobie najbardziej. Ostatnio ciągle dają mi jakieś medale, mam ich w domu bardzo dużo. Ale ja nie jestem choinką, żeby się obwieszać. Uważam, że ojczyznę nosi się w sercu nie na rękawie – mówi.
***
Na cmentarzu Gunnersbury kończy się Akcja „Goździk”. Pani Marzenna skrupulatnie sprawdza, czy na każdym grobie z listy znalazły się kwiaty.
W pewnej chwili podchodzi do niej młody, trzydziestoparoletni mężczyzna i pyta:
– Pani Marzenno, chcielibyśmy zapytać, czy zechciałaby pani z nami na koniec odśpiewać hymn narodowy? Za pani pozwoleniem, chcielibyśmy także odpalić race.
Pani Marzenna odmawia. Hymn – tak, race – nie. Tłumaczy, że to nie wypada, że tu jest cmentarz, że to niezgodne z prawem. Mężczyzna kiwa głową, uśmiecha się i odpowiada:
– Dobrze. To my z szacunku dla pani poczekamy, aż pani pójdzie. I wtedy odpalimy – kwituje.
Mimo to rac nie było. Porządku na cmentarzu pilnował patrol policji.
Magdalena Grzymkowska