Ta książka leżała na półce od dłuższego czasu. Nie chciałam jej czytać, bo właśnie kończyłam przygotowywanie do druku swojej książki. Obawiałam się, że zakłóci tok mojej pracy. Świetny tytuł „Róg Piccadilly i Nowego Światu” skłaniał, by nie patrzeć na książkę Elżbiety Królikowskiej-Avis bezstronnie. Z czystej zawodowej zazdrości.
Moja książka, o jakże skromnym tytule, „Mieszkam na Wyspie”, jest w pewnym sensie podobna: to także zbiór artykułów na temat Wielkiej Brytanii, z których wiele dotyczy brytyjskiej polityki. Różnica polega na tym, że Królikowska-Avis pisała głównie dla odbiorcy w Polsce. Moje zaś teksty ukazywały się w prasie emigracyjnej. Jeśli wytrwały czytelnik przeczytałby obydwie książki, zobaczyłby zupełnie inny obraz kraju, w którym obie mieszkamy.
Wielka Brytania w oczach Elżbiety Królikowskiej-Avis to kraj po rewolucji społecznej, dokonanej przez pokolenie „dzieci kwiatów”. Rewolucji, dodajmy, niszczącej; pisze: „…W ciągu ostatnich 25 lat właściwie zakończyło się rozbijanie struktur, które funkcjonowały od tysięcy lat, zwłaszcza państwa i rodziny, usuwanie religii, zwłaszcza denominacji chrześcijańskich z przestrzenie publicznej, znajdowanie innych wyznaczników tożsamości niż narodowe oraz zmiany myślenia kategoriami państwowymi na rzecz globalnych” (s. 10). Dodajmy do tego, że to kraj (jak twierdzi autorka), gdzie są całe dzielnice wielkich miast rządzone przez szariat, gdzie ciężko pracujący żyją obok tych, którym pracować się nie chce, bo otrzymują wysokie zasiłki, kraj będący ofiarą „imigranckiego tsunami”, złej edukacji, „poprawności politycznej” uprawianej przez zideologizowane elity. Jednym słowem kraj w ruinie.
Autorka ma też wytłumaczenie kto jest winny tym spustoszeniom: to liberalno-lewicowi politycy Partii Pracy i sprzyjające im media. Na ławie oskarżonych zasiąść powinny: BBC, Channel 4 i „Guardian”. Rząd konserwatywny, który wygrał wybory w 2010 r., próbuje naprawić sytuację, ale jest to trudne, bo Tony Blair i jego ekipa zmienili świadomość brytyjskich obywateli, którzy nie chcą się godzić na odejście od państwa (nad)opiekuńczego.
Dziennikarz ma prawo do poglądów politycznych i dobrze, kiedy nie ukrywa tego przed czytelnikami. Elżbieta Królikowska-Avis pisze wyraźnie, że ma poglądy konserwatywne. Dla niej słowa „liberalny” i „lewicowy” to nie określenie poglądów, ale epitety. Gorzej, że przedstawiając obraz Wielkiej Brytanii popełnia szereg błędów. A dziennikarstwo powinno być przede wszystkim rzetelne.
Zacznijmy od błędów historycznych: „Rok 1709, w Wielkiej Brytanii pojawia się pierwsza na świecie drukowana gazeta The Tatler, a niedługo potem, w 1763 roku, rozegrała się pierwsza batalia o wolność słowa. Oto poseł do parlamentu, a zarazem właściciel The North Briton John Wilkes w numerze 45 pisma opublikował swoje wystąpienie w Westminsterze” (s. 124).
Otóż pierwszą gazetą codzienną w Wielkiej Brytanii był wydany w 1702 r. „The Daily Courant”, który przetrwał aż do 1735 r. „The Tatler” ukazywał się zaledwie przez dwa lata i wychodził trzy razy w tygodniu. Historia dziennikarstwa i walki o wolność słowa była znacznie dłuższa. To królewskiej cenzurze naraził się John Wilkes. Napisał złośliwy artykuł na temat mowy tronowej Jerzego III. W tekście tym określił zwarty w Paryżu w 1763 r. pokój kończący wojnę siedmioletnią jako „najbardziej absurdalny przykład zniewagi ministerialnej, która nigdy nie położy podwalin pod humanitarność”. I to było przyczyną jego aresztowania (na krótko), a nie przytoczenie wystąpienia w Izbie Gmin, choć trzeba dodać, że Wilkes walczył o to, by relacje z przebiegu obrad parlamentarnych przestały być objęte tajemnicą i były drukowane in extenso.
Ktoś powie: „To tylko historia. Kto to zauważy?”. Rzeczywiście, pewnie niewielu czytelników. Gorzej, że jest sporo błędów dotyczących spraw współczesnych. Na stronie 63 czytamy: „…kilkanaście lat temu John Major podpisuje Wielkopiątkowe Porozumienie, i w Belfaście milkną strzały. Mija kilka lat i Tony Blair kończy proces pokojowy, nakłaniając Gerry Adamsa do rozbrojenia IRA”. Porozumienie to zawarte zostało w niecały rok po zwycięstwie w wyborach powszechnych Partii Pracy! Inny przykład: na stronie 406 autorka stwierdza, że „lord Rennard nie będzie kandydował w wyborach parlamentarnych 2015 roku”. Od kiedy Izba Lordów, gdzie zasiada lord Rennard, wyłaniana jest w wyborach? Tak samo nieprawdziwe są informacje na temat godzin pracy Izby Gmin, która już od kilkunastu lat zaczyna obrady rano, a nie – jak twierdzi Królikowska-Avis – w godzinach popołudniowych. Nieprawdą też jest, że wiek emerytalny dla kobiet wynosi 60, a dla mężczyzn 65 lat „i będzie aż tak do 2026 roku” (s. 197).
Mogłabym wyliczać dalej. Ważniejsze jest coś innego. Autorka powołuje się wielokrotnie na różne gazety (jak się wydaje, sama czyta głównie „The Daily Mail”), ale nigdzie nie podaje informacji, które pozwoliłyby dotrzeć do oryginału. Brak przypisów sprawia, że książka ta jest bezwartościowa dla osób, które chciałyby potraktować ją jako wiarygodne źródło informacji. Jednocześnie nie bardzo rozumiem, jaki jest sens wydawania w formie książkowej tekstów, które są komentarzem do bieżących wydarzeń i starzeją się dzień później. Na przykład, w artykule omawiającym wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2014 r., czytamy „kiedy piszę ten materiał, trwa jeszcze liczenie głosów”. Czytając taki tekst po latach wiemy, jak wyglądał wynik końcowy. To, co jest dobre w prasie codziennej czy tygodnikach (Królikowska-Avis współpracuje z „Gazetą Polską”, portalem internetowym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, magazynem „wSieci Historii” i innymi mediami prawicowymi), w książce wygląda źle. Dobre dziennikarstwo to nie tylko rzetelność, ale też selekcja materiału.
Katarzyna Bzowska