Synteza ostatnich oddechów.
- Stasiuka
„Grochów” to zsyntezowana wizja umierania z całą gamą towarzyszących temu procesowi zapachów: zapachem zwęglonego ciała, dziwnego ludzkiego-nieludzkiego odoru rozkładającego się organizmu. Rozłożywszy na cząsteczki cztery opowiadania Stasiuka zebrane pod tym tytułem, możemy wyodrębnić nie tylko małe-wielkie śmierci obecnych tam osób, lecz „Grochów” to zarazem próba rozliczenia ludzi z niewygodami wynikającymi z przykrego niejednokrotnie obowiązku umierania. W końcu płacimy innym, by uczestniczyli w śmierci, kupujemy ich czas, chcąc zapomnieć o sobie jak o cuchnącej, scalonej mieszaninie tkanek i organów, skazanej na rozkład.
Lapidarna, fragmentaryczna proza Stasiuka tym razem jedynie nieznacznie osadzona jest w tematyce podróżniczej, ograniczając motywy topograficzne do tytułowego warszawskiego Grochowa. Garwolińska, Makowska, wzdłuż torów w stronę Olszynki – wszędzie tam łaskocze nas w nozdrza silna woń butów i pomidorowej ugotowanej na niebieskawym gazie. Woń życia przebywających tam ludzi miesza się z trupim zapachem zwęglonego ciała wsuwanego do pieca. Zabawne, jak aksjologiczne blisko mogą znaleźć się tak biegunowo odległe od siebie atrybuty egzystencji.
O śmierci można pisać różnie. Można tworzyć rozbudowane elegie na cześć tych, którzy odeszli, można w nieskończoność dywagować nad słusznością teorii życia po życiu. Stasiuk w znanym sobie stylu, bez patosu, a zarazem z nutką wzruszającej nonszalancji, przeprowadza nas na drugą stronę tego, co większość z nas przeżyła – gorzkiego pożegnania się z kimś bliskim. Śmierć jest nieodłącznym elementem każdej egzystencji – trywialność tego sformułowania jest łatwa do uchwycenia, lecz zarazem mimo pamięci o tym, czy można się na nią przygotować?
Stasiuk pisze o śmierci rzeczowo, lecz jego proza nie jest wyzbyta czułości, nie rozgrzesza, nie ocenia, nie rozlicza. Quasi psi nekrolog, epitafium na cześć przyjaciela zasklepiają się ze spekulacjami nad własnym życiem, by w końcu stwierdzić: „Trochę inaczej się myśli o czyimś życiu jako rzeczy dokonanej. Trzeba się przyzwyczaić, że już nic się nie zmieni i będziemy mieli tylko przeszłość”. Bo czy to nie właśnie poczucie nieodwracalnego zakończenia napawa nas największym przerażeniem?
Monika Mańka