Na ekranach brytyjskich kin pojawił się – jakby cichcem, bez rozgłosu – od dawna oczekiwany polski film o katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010r.
Oczekiwany przez wielu, ale z różnych powodów.
Jedni czekali z nadzieją, że film ten przedstawi prawdziwą wersję zdarzeń, opartą na ustaleniach niezależnych naukowców z całego świata – specjalistów od wypadków lotniczych. Z nadzieją, że dowiedzą się – co naprawdę stało się tego feralnego kwietniowego poranka.
Inni oczekiwali, ale ze strachem, że film stanowić będzie zupełne zaprzeczenie wersji rosyjskiej, wydanej już godzinę po katastrofie i potwierdzonej po roku oficjalnym oświadczeniem MAK. Ze strachem, że znowu narazimy się ‚wielkiemu niedźwiedziowi’.
Wielu oczekiwało filmu – dokumentu, opowiadającego o najbardziej wstrząsającym wydarzeniu w polskiej historii powojennej, w którym zginał prezydent i prawie sto osób z najwyższych stanowisk Rzeczpospolitej. Do tego – w tak bolesną, 70.rocznicę Zbrodni Katyńskiej i tak od Katynia niedaleko.
Film oczekiwany był także dlatego, że po początkowym zjednoczeniu narodu po tragedii, nastąpił potem wśród Polaków rozłam, dotykający właściwie wszystkie środowiska, wdzierający się nawet do poziomu rodzin. Podział głęboki i bolesny, odczuwany do dziś.
Pomimo tak ważnego tematu, film “Smoleńsk” nie otrzymał żadnego wsparcia Instytutu Filmowego, znanego wcześniej z finansowania różnych kontrowersyjnych produkcji, często zgoła antypolskich w wymowie. Twórcy filmu zwrócili się z apelem do obywateli i społeczeństwo film ten sfinansowało indywidualnymi datkami.
To pokazuje jak silne było zapotrzebowanie społeczne na obraz o tym wydarzeniu. Zapotrzebowaniu, które Instytut Filmowy zlekceważył.
Nie mieli tych kłopotów Rosjanie, którzy wkrótce po katastrofie wyprodukowali – pod szyldem ‚National Geographic’ – film o 10 kwietnia 2010, przedstawiający rosyjską wersję zdarzeń. To z kolei pokazuje, jak ważne dla Rosjan było rozpowszechnienie ich wersji. Dzisiaj widzimy jak wiele tez tego raportu było zupełną fikcją, kłòcącą się z prawami fizyki.
Brak wsparcia “najwyższych czynników” oznaczał także masę innych, nie tylko finansowych kłopotów przy produkcji, jak problemy z filmowaniem przed Pałacem Prezydenckim, “pokawałkowana”praca, itp.
Niepewny, okrojony budżet uniemożliwiał też większy rozmach produkcji.
Nie są to bynajmniej żadne usprawiedliwienia niedostatków filmu. Przeciwnie – można tylko odczuwać większe uznanie dla ekipy, która w tak niesprzyjających warunkach zabrała się do produkcji i film zrealizowała.
Słowa uznania należą się reżyserowi i scenarzystom, którzy bardzo zręcznie połączyli najróżniejsze wątki: okoliczności katastrofy, manipulacje mediów, historie rodzinne, tłumy na Krakowskim Przedmieściu, tajemnicze samobójstwa osób związanych z lotem, brak zdecydowanych działań prokuratury, komisji rządowej i wiele innych.
Dodatkową trudnością było to, że wiele z tych wątków było celowo zagmatwanych i sprzecznych ze sobą. Scena konferencji prasowej prokuratora, który potwierdził i zaraz potem zaprzeczył obecności trotylu na wraku tupolewa, bardzo dobrze to oddaje.
Świetnie połączono też zdjęcia archiwalne ze scenami nakręconymi z aktorami.
Pomimo tego, że scenariusz ma czterech autorów, narracja jest spójna i jasna.
Zrozumiałą jest rzeczą, że dla niektórych widzów, zwłaszcza nie-Polaków, nie wszystko może być od razu zrozumiałe. Na przykład scena w miejscu katastrofy samolotu LOT w 1987r w Lesie Kabackim pod Warszawą. Gdyby była lepiej objaśniona, mogłaby ośmieszyć rolę brzozy, która według rosyjskiego raportu spowodowała katastrofę. W scenie tej widzimy Las Kabacki tuż po wypadku, z 400-metrowym pasem ‚wykoszonych’ przez samolot drzew, daleko mocniejszych od jednej smoleńskiej brzózki.
Podobne uczucie niedosytu pozostawia piękna finałowa scena nad dołami katyńskimi. Scena spotkania pary prezydenckiej (i innych uczestników tragicznego lotu) z polskimi oficerami, którym chcieli oddać hołd 10 kwietnia 2010r.
Można sobie tylko wyobrazić, co z tak wzruszającym obrazem zrobiliby filmowcy z Hollywood. Przywołajmy dla przykładu końcową scenę wojennego filmu Spielberga “Szeregowiec Ryan”.
Brakowało też ujęć z wnętrza tupolewa, które stworzyłyby możliwość przedstawienia chociażby kilku osób lecących z prezydentem do Katynia.
Nic nie wspomniano o rodzinach katyńskich, które przyjechały tam specjalnym, nocnym pociągiem z Warszawy (w tym wielu z Anglii). Uroczystości 70-lecia Zbrodni Katyńskiej chcieli obchodzić z prezydentem Kaczyńskim. Właśnie – z prezydentem, nie z premierami Rosji i Polski, dwa dni wcześniej.
Znacząca rolę w filmie odgrywa wdowa po generale Błasiku – naczelnym dowódcy Sił Powietrzych, oskarżonym przez rosyjski raport o zmuszanie pilotów do lądowania we mgle i – pośrednio, razem z pilotami – o spowodowanie całej katastrofy. Generałowa stara się oczyścić dobre imię polskich lotników i wzywa rząd o wsparcie, którego nie otrzymuje. Apeluje o – chociażby – słowa niedowierzania o ich rzekomych zaniedbaniach. W świat poszedł przecież rosyjski raport przedstawiający ich jako niedouczonych szaleńców, łamiących wszelkie reguły.
A czy my, tu w Anglii, tak często wspominający polskich lotników broniących Londynu, daliśmy generałowej jakieś wsparcie? W smoleńskim samolocie leciało wielu, którzy jeszcze niedawno sprawowali w Londynie ważne funkcje: prezydent Kaczorowski, ambasador Komorowski, konsul Kochanowski, ksiądz Gostomski. Czy nie jesteśmy im tego winni? Czy ktoś głośno wyraził niedowierzanie rosyjskiemu raportowi?
Zdawałoby się, że tutaj mniejszy strach przed ‚wielkim niedźwiedziem’ niż w Polsce. I chociaż niedźwiedź ten wciąż groźnie pomrukuje, ciągle znajdują się odważni, żeby dochodzić prawdy.
Film “Smoleńsk” dotyka najbardziej czułych punktów relacji polsko-rosyjskich.
Dlatego za odwagę podjęcia tego tematu należą się słowa uznania reżyserowi Zygmuntowi Krauze i całej ekipie.
Pewna Rosjanka opłakująca w filmie syna zabitego w Czeczenii, mówi generałowej, że w Rosji winnymi są zawsze martwi. Na szczęście to nas od Rosjan odróżnia i – czasem – po wielu latach, ale dochodzimy prawdy.
I najczęściej zawdzięczamy to właśnie tym odważnym.
Andrzej Matuszewski
Weronika
Ciekawe podejście do tematu, ale……raczej nie dowiemy się jak było naprawdę ;/