06 października 2016, 10:37 | Autor: Piotr Gulbicki
Wbrew utartym schematom

Była 3-krotną mistrzynią Polski juniorek w szachach, a ostatnio zaprojektowała magnetyczny pas do pończoch. Ale Ella Vine to również modelka, polityk, działaczka charytatywna.

O swojej działalności opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

 

Magnetyczny pas do pończoch. Brzmi tajemniczo…

– W istocie sprawa nie jest skomplikowana. Tradycyjne zapięcie trudno się przypinało i często odpinało, dlatego zastąpiłam je magnetycznym mechanizmem. Teraz zamyka się błyskawicznie, jest funkcjonalny i wygodny w użyciu. Nad wynalazkiem pracowałam ponad rok, w czym pomagał mi profesor fizyki jądrowej, a projekt był możliwy dzięki wsparciu uzyskanemu z Essex Innovation Programmme. Zrobiliśmy szereg prototypów, testowaliśmy pas przez wiele miesięcy, aż w końcu jest tak, jak powinno. Obecnie produkt czeka na opatentowanie, zamierzam wypuścić go na brytyjski rynek.

 

Będzie handlowy sukces?

– Mam nadzieję, bo do tej pory czegoś takiego nie było. Dotychczasowe opinie fachowców są bardzo pozytywne.

 

Wcześniej byłaś znana głównie z działalności w organizacjach charytatywnych…

– … skierowanych ku imigrantom, przede wszystkim Polakom, mieszkającym w Wielkiej Brytanii. Pomagałam w załatwianiu różnych spraw, uświadamiałam, jak mogą korzystać z przysługujących im praw. W ten sposób trafiłam do polityki i związałam się z Partią Pracy. Działałam bardzo intensywnie, na różnych polach, co z czasem negatywnie odbiło się na moim zdrowiu. W ubiegłym roku zachorowałam na zespół chronicznego zmęczenia oraz fibromialgię.

 

Fibromialgię?

– To schorzenie, objawiające się wycieńczeniem organizmu i bólem mięśni całego ciała. Do tego dochodzą senność, obniżony nastrój, kłopoty z koncentracją. Choroba często prowadzi do niepełnosprawności, uważa się ją za nieuleczalną, ale mi po pół roku leżenia w łóżku udało się dojść do siebie.

 

Dzięki terapii?

– Przede wszystkim podświadomej wierze, że mogę tego dokonać. A także zmianie stylu życia. W tym ciężkim dla mnie okresie zrobiłam się bardzo kreatywna artystycznie. Zaczęłam słuchać muzyki Chopina, teraz chodzę na koncerty muzyki klasycznej, oglądam balet, uczę się grać na pianinie, śpiewam arie operowe. A jednocześnie stałam się bardziej uduchowiona – dużo medytuję, czytam książki Dalajlamy, zgłębiam naturę człowieka. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Co więcej – szyję ubrania, zaprojektowałam wspomniany pas do pończoch, interesuję się modą. Zostałam nawet modelką.

 

Ciekawa droga.

– Z łóżka na wybieg (śmiech). A zaczęło się prozaicznie – pewnego razu przeglądając Facebooka zobaczyłam reklamę Scarlett & Jo, wiodącej brytyjskiej firmy produkującej odzież dla kobiet puszystych. Szukali modelek, które będą prezentować ich ubrania. Zgłosiłam się, przeszłam przez eliminacje i znalazłam się w półfinale, w którym wzięło udział 120 uczestniczek. Efektem tego była słynna, największa wspólna sesja zdjęciowa kobiet z nadwagą w Europie. Do ścisłego 10-osobowego finału się nie dostałam, ale jako ciekawostkę podam fakt, że byłam w tym gronie najszczuplejsza. Zwyciężczyni, największa ze wszystkich startujących, miała rozmiar ubrań 32, natomiast mój jest o połowę mniejszy.

 

To nie był koniec twojej przygody z modelingiem.

– Nawiązałam dobre kontakty z właścicielem firmy, a jednocześnie jej głównym projektantem, i dorywczo, jak czas pozwala, występuję na pokazach. Prezentowałam też profesjonalne ubrania przeznaczone do uprawiania jogi firmy Chocolate Buddha.

 

To dochodowe zajęcie?

– Modelki size plus nie zarabiają takich pieniędzy jak ich szczupłe koleżanki. Chociaż te najlepsze nie mogą narzekać, wyciągają nawet 800 funtów dziennie. Prowadzone są castingi, kursy, szkolenia, na których pod okiem profesjonalistów uczą się jak chodzić na wybiegu, pozować, zachować odpowiednią prezencję.

Jednak dla zdecydowanej większości to przede wszystkim hobby i fajny sposób na spędzenie czasu. Ale też na poprawę poczucia własnej wartości i pewności siebie. Takie kobiety bardziej o siebie dbają, chcą się podobać mężczyznom.

 

Akceptują swoje krągłości?

– Trudno generalizować, bo to bardzo indywidualne sprawy, ale tak naprawdę wszystko zależy od naszej psychiki. Symptomatyczny jest fakt, że najwięcej narzekań na swój wygląd słyszałam od kobiet szczupłych. A z drugiej strony moja koleżanka, osoba słusznej wagi i rozmiarów, znakomicie odnajduje się w tańcu erotycznym. Różnorodność jest potrzebna, inaczej byłoby nudno.

 

Pokazy odbywają się w hotelach?

– Głównie, ale nie tylko. Duże wrażenie na widzach robią te, organizowane na ulicy. Ostatnio na przykład kręciliśmy wideo z Tower Bridge w tle.

Co więcej, w różnych miastach odbywają się konwencje kobiet puszystych. To wesołe imprezy z pokazami mody i wyborami miss, z których część dochodów przekazywana jest na cele charytatywne.

 

Kiedy o kobiecie można powiedzieć, że jest puszysta?

– Miernikiem jest rozmiar ubrań, dolna granica to numer 16. Trzeba jednak pamiętać, że każda z nas ma inną budowę, moja na przykład jest w kształcie gruszki – czyli wąskie ramiona i talia, a szerokie biodra. Z kolei osoby o wyglądzie jabłka charakteryzuje duży brzuch, tęgie ramiona i barki oraz szczupłe nogi. Każdy jest inny, chodzi o to, żeby jak najbardziej uwypuklić swoje atuty, a zatuszować niedoskonałości. Dlatego ubrania dla puszystych są specjalnie projektowane i dopasowane pod kątem takich osób, dzięki czemu wyglądają w nich naprawdę atrakcyjnie.

 

Można je kupić w zwykłych sklepach odzieżowych?

– Sporadycznie. Sprzedawane są głównie przez Internet albo w miejscach przeznaczonych typowo dla tego rodzaju klientek. Niestety, właściciele tak zwanych normalnych sklepów przyzwyczajeni są do klasycznych rozmiarów.

 

Bo na inne nie byłoby zbytu?

– Myślę, że byłby, ale wcześniej trzeba by w to zainwestować. Kampania reklamowa, marketing, promocja… Wszystko jest do zrobienia, tyle że ciągle pokutuje problem z mentalnością i obawą przed otwieraniem się na to, co nowe. Nie tylko zresztą w handlu.

Niemniej trzeba iść do przodu i robić swoje. Ja przymierzam się do zaprojektowania własnej kolekcji ubrań – z dużą ilością tiulu, koronek, świecidełek. Wiem, że to duże pieniądze, ale krok po kroku dam radę.

 

W tej branży widzisz swoją przyszłość?

– Bynajmniej, to tylko odskocznia i hobby. Zawodowo pracuję w Fibromyalgia Action UK, organizacji pomagającej ludziom chorym na fibromialgię, gdzie jestem dyrektorem, a dodatkowo rozpisuję aplikacje o fundusze. Myślę też o powrocie do polityki, co teraz, po Brexicie, jest szczególnie aktualne. Będę walczyć o prawa imigrantów – bezkompromisowo, zdecydowanie, podobnie jak robiłam to grając w szachy.

 

W których święciłaś duże sukcesy.

– Byłam 3-krotną mistrzynią Polski juniorek (w wieku 10, 12 i 14 lat). Mój tata Henryk Balkiewicz jest trenerem tej dyscypliny, prowadził wówczas własny klub w Legnicy i to on nauczył mnie grać, kiedy miałam osiem lat. Akurat była przerwa szkolna w okresie Świąt Bożego Narodzenia, nudziło mi się, spróbowałam i… zaiskrzyło.

Szybko zaczęłam odnosić sukcesy, przez siedem lat reprezentowałam barwy niemieckiego klubu z Görlitz – zarówno w lidze żeńskiej, jak i męskiej – gdzie jako nastolatka zarabiałam własne pieniądze. Mój styl gry był bardzo ofensywny, często wbrew utartym schematom, a pokonywanie kolejnych szczebelków sportowej kariery uświadomiło mi, że można osiągnąć to, co się chce, a wszystko zależy od nas samych i naszego nastawienia do pracy.

 

Ale w gronie seniorek nie było już tak dobrze.

– Z czasem pojawiły się inne priorytety – matura, chłopak, studia. Skończyłam politologię i pomoc socjalną na Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Legnicy, po czym w wieku 22 lat wyjechałam do Anglii. Chciałam podszkolić język, zobaczyć inny świat i wrócić z powrotem do kraju, ale poznałam mojego przyszłego męża i zostałam.

 

Na stałe?

– Obecnie wszystko na to wskazuje. Mam dopiero 31 lat, jestem na progu nowego etapu w moim życiu i zamierzam ten czas jak najlepiej wykorzystać…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (0)

_