04 października 2016, 10:56
Pustelnik przy komputerze

Do Stanów Zjednoczonych przybyłem 7 grudnia 1961 roku. Jako zakonnik zostałem oddelegowany przez przełożonych do pracy w nowej placówce. Oficer emigracyjny na lotnisku spojrzał w mój paszport, w którym widniało zdjęcie mnicha w białym habicie, popatrzył na moją ogoloną głowę, na mały podręczny bagaż i wbił pieczątkę. Na lotnisku JFK przywitał mnie, a potem zawiózł do Amerykańskiej Częstochowy mój sponsor, ojciec Michał Zembrzuski. Wyglądała ona wtedy jak farma średnio zamożnego farmera.”

Tak o początkach życia w USA opowiadał w wywiadzie dla „Nowego Dziennika” Tadeusz Chabrowski. Redakcja przeprowadziła z nim rozmowę z okazji ukazania się 20-go tomiku jego wierszy, zatytułowanego „Dom w chmurach”. I właśnie z promocją tego tomu poeta przyjechał do Polski. Zatrzymał się w hotelu na pl. Konstytucji, zaledwie 5 minut od mojego domu. Spotykamy się w kawiarni w pobliżu.

Nie jest to nasze pierwsze spotkanie. Przed kilku laty przypadek zrządził, że byłam w Warszawie, gdy promował tom prozy „Białe nieszpory”, stanowiący dalszy ciąg „Skrawka białego habitu”. Wtedy, po spotkaniu w Klubie Księgarza, poznałam Chabrowskiego i jego żonę Zofię.

Po raz drugi spotkaliśmy się w maju tego roku, gdy na Warszawskie Targi Książki poeta przywiózł kolejny tom wierszy „Nitka nieskończoności”. Wtedy też nadarzyła się okazja do kilku rozmów. Opowiadał mi o okolicznościach opuszczenia klasztoru, o swoim życiu bez habitu i o swojej pracy nad wierszami. A ja byłam już po kilku lekturach jego wierszy i książek pisanych prozą. Całkowicie zauroczona.

Chabrowski opuścił klasztor w 1967 r. Był niepokorny. Przeor nie dał mu urlopu na spotkanie z wydawcą. On jednak na spotkanie pojechał. Gdy wrócił, okazało się, że jego rzeczy zostały przeniesione do innej celi, a notatki zniknęły. Jeszcze tego samego dnia, z maszyną do pisania, wyszedł za klasztorne mury.

Nie oznacza to, że „obraził się” na religię. Wiele jego wierszy to w pewnym sensie rozważania o znaczeniu religii. Nic nie ma w tym dziwnego – studiował teologię, filozofię i socjologię na różnych uniwersytetach, a także ma doktorat z religii i kultury współczesnej. Ale Chabrowski nie jest księdzem, który za pośrednictwem wierszy chce nawracać innych. On „wierci się jak urwis na lekcji religii, jest podejrzliwy wobec wszelkich dogmatów, doktryn filozoficznych i gotowych przepisów na szczęście. Nieufnie spogląda także na siebie, na własne postępy i postępki liryczne, dlatego nie grozi mu kaznodziejstwo i patos. Wciąż potrafi osiągnąć czystość widzenia dziecka, ten rodzaj naiwności, którym oddycha dusza”. Tak w związku z wydaniem „Domu w chmurach” napisał krytyk literacki Tadeusz Dąbrowski.

Ten ostatni tom, jak mówił mi poeta, jest dla niego niesłychanie ważny. Pisał go podczas choroby żony, która zmarła we wrześniu 2015 r. Jak powiedział w cytowanym na wstępie wywiadzie, Po śmierci żony zacząłem znów żyć jak mnich pustelnik, pokochałem na nowo ciszę, a także swój komputer, z którym najczęściej prowadzę długie i jednostronne rozmowy.”.

Stara się pisać codziennie. Zasiada przy komputerze wieczorem i pisze gdzieś do 2-3 nad ranem. Za pomocą klawiatury przenosi słowne pomysły, które zrodziły się w jego głowie w ciągu dnia. Stara się dla nich znaleźć dalszy ciąg. Następnego dnia czyta to, co napisał. Część zostawia, a reszta ląduje w koszu. W tym przypadku jest to kosz wirtualny, komputerowy.

Pomysły na wiersze są wszędzie. „Madonny z wosku” to portrety koleżanek jego żony, a „Mnisi, czyli nierymowane strofy o cnotach” to podobne portrety jego „kolegów w habicie”.

W niezwykły sposób powstał tomik „Zielnik Sokratesa”. W tym czasie państwo Chabrowscy postanowili opuścić Nowy Jork. Kupili farmę, która była bardzo zaniedbana. Poeta karczował ją własnoręcznie. Każdego dnia wrzucał do pieca wyciągnięte z ziemi krzewy i chwasty. Gdy przyszła kolej na poison ivy, czyli parzący bluszcz, nagle usłyszał płacz dziecka, które skarży się na swój los. I zaczął przyglądać się innym roślinom. Na tej opuszczonej farmie czytał „Dialogi Platona”. Z jednej strony słyszał głosy roślin, a z drugiej – Sokratesa, który nie dostrzegał przyrody. I tak powstały wiersze pod patronatem starożytnego filozofa.

Lubię Chabrowskiego także ze względu na jego specyficzne poczucie humoru. Krytycy literaccy i koledzy-poeci nie mogą się nadziwić jak udało mu się sprzedać aż cztery wydania „Madonn z wosku”. „To było bardzo proste” – wyjaśnia. Otóż mając lat blisko pięćdziesiąt postanowił zdobyć „konkretny” zawód. Do tej pory zawsze więcej zarabiała jego żona – inżynier. Liczne studia, ani praca w polonijnych instytucjach nie przynosiły dochodów. Postanowił zostać optykiem. Po złożeniu odpowiednich egzaminów, zdobył uprawnienia i otworzył zakład. Gdy przychodziły do pracowni klientki i musiały czekać na drobne prace przy okularach, dawał im do czytania swój tomik wierszy. Wiele z nich wychodziło z zakładu nie tylko z naprawionymi lub nowymi okularami, ale i książką pod pachą.

Tadeusz Chabrowski w listopadzie tego roku kończy 82 lata. Jego obecny pobyt w Polsce to wiele spotkań z czytelnikami – w Warszawie, Lublinie, Toruniu, Sopocie, Wrocławiu i Częstochowie (w tym ostatnim mieście złożył też w grobie rodzinnym urnę z prochami żony i odwiedził 98-letniego przyjaciela-zakonnika). Pytam go, skąd ma tyle energii, bo ja już dawno bym „wysiadła”. „Sam nie wiem – mówi. – Zapewne skutki tej podróży odczuję po powrocie do domu”. Oby zaowocowało to kolejnym tomem wierszy.

 

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (1)

  1. Chabrowski ma świetne książki, polecam 😉