Das Salz der Erde
Latem 1935 roku Józef Wittlin zażywał wczasów na podkrakowskiej wsi, w staropolskim dworze Zofii i Zygmunta Morstinów w Święcicach. Nie żeby tam próżnował. W poranki dopisywał, powykreślał i poprawiał ostatni brulion ostatniej części Soli ziemi. Trudno mu było rozstać się z rękopisem, lecz doprowadziwszy do szlifu, zaofiarował swoim gospodarzom duży zeszyt oprawiony w czarny karton, “jako skromną pamiątkę mojego pobytu w ślicznych i tak mi drogich Święcicach, gdzie pracowałem nad tą powieścią w miesiącu czerwcu 1935 roku”.
Na to szczęśliwe rozwiązanie czytelnik długo czekał – co najmniej od 1925 roku, kiedy na okładce Wojny, pokoju i duszy poety Wittlin zapowiadał jako „w przygotowaniu” powieść o cierpliwym piechurze oraz książkę o św. Franciszku. Sól ziemi też uchodzić za dojrzałe spełnienie wcześniej jeszcze obiecanego Requiem za poległych na wojnie, rozpisanego na wymiar epicki.
Przez ten długachny okres gestacji Wittlin wciąż chodził na wagary warsztatowe; w ciągu dziesięciu lat, w trakcie pisania swej epopei, wydał z dziesięć książek – piereskazy dla dzieci, przekłady z literatury niemieckiej, m. in. trzy powieści Josepha Rotha, sporą ilość cennych esejów i recenzji. A szybkopisem to on nie był.
Po otrzymaniu rękopisu wydawca – Marian Kister – zadziałał w błyskawicznym tempie. Sprawa nabrała takiego rozpędu, że już latem Wittlin robił korektę w Zakopanem. Co prawda introligator zamiast w trzy dni oprawiał Sól ziemi przez tydzień cały, gdyż po pierwszych kilku stronicach nie mógł oderwać się od lektury; powieść jednak szybko się ukazała – na jesieni. Niebawem poloniści Uniwersytetu Warszawskiego zaprosili autora na spotkanie, zaimponowali mu tym, że „przeczytali widać książkę jednym tchem”. Zofia Nałkowska miała niespokojne sumienie, że jako tegoroczna laureatka państwowej nagrody „pobiła” Jasnorzewską i Wierzyńskiego, zapisała w Dzienniku pod datą 29 XII 1935: „To sprawia, że wobec każdego z nich czuję się winna, zwłaszcza wobec Wittlina, którego powieść Sól ziemi jest bardzo dobra. I on właśnie telefonował do mnie także z życzeniami”. Mogła zresztą wybaczyć sobie ten sukces, bowiem Wittlinowi przyznano nagrodę PEN Clubu za przekład Odysei, a za Sól ziemi był podwójnie uhonorowany – przez redakcję i przez czytelników „Wiadomości Literackich”. Nakład wyczerpał się momentalnie, w 1936 r. doszło do dwu dalszych wydań, czwarta zaś edycja wyszła dwa lata później. Tymczasem o Soli ziemi wypowiadała się cała plejada krytyków.
Wieść o dziele błyskawicznie przedostała się za granicę, na przełomie 1935/1936 wydawcy europejscy zaczęli zgłaszać się po prawa, a w 1937 r. ukazały się przekłady na niemiecki, holenderski, czeski i rosyjski. W tymże roku Wittlina odznaczono Złotym Wawrzynem PAL za wybitną twórczość literacką, W tej pierwszej rundzie istotną rolę odegrało tłumaczenie na niemiecki, torując pisarzowi drogę do kariery międzynarodowej. Autor przekładu to Izydor Berman, wybitny germanista i współpracownik „Wiadomości Literackich” i „Skamandra”. Przyjaźnił się z Wittlinem jeszcze we Lwowie, a miał wiele zasług w zapoznawaniu czytających Polaków z dorobkiem Leonharda Franka, Klabunda, Maxa Broda, Vicki Baum, Odona von Horvatha, Hermanna Kestena. Pewnie od dawna wtajemniczony, przystąpił bez zwłoki do roboty.
Wittlin i tak był znany w Niemczech. Za przekład Prologu do Soli ziemi, wydrukowany w 1929 r. w „Neue Rundschau”, zarobił prawie 2 tysiące franków, co mu pozwoliło przeżyć dłuższy czas w Paryżu. Doskonale zorientowany w bieżącej produkcji literackiej, zżyty z kolegami po piórze, recenzował ich utwory w „Wiadomościach Literackich”. Ostro sprzeciwiał się bojkotowi niemieckich książek przez polskie władze, gdyż tą banicją “czynimy właściwie to samo, co Hitler. W tępieniu produkcji niezależnych umysłów sprzymierzamy się z najczarniejszą, czy też najbrunatniejszą, a wrogą nam reakcją”. Chodziło o to, żeby „przestrzec zdezorientowaną publiczność przed mimowolnym sojuszem z Hitlerem […]. Księgarze warszawscy w strachu przed ewentualnym terrorem elementów, które i tak nie kupują żadnych książek, nawet polskich, zdjęli z wystaw wszystkie książki niemieckie”. Pisarzy takich jak Thomas i Heinrich Mannowie, Alfred Döblin, Hermann Hesse, Kafka, Rilke, Roth, Ringelnatz – pisał w 1933 r. – „nie da się zastąpić ani Gide’m, ani Duhamelem, ani Mauriac’iem, ani Joyce’em, Virginią Woolf, Huxleyem czy Aldingtonem”. Podkreślał, iż ta licząca się literatura niemiecka “jest już dzisiaj przeważnie literaturą emigrantów”. To jak gdyby przeczuwał fatum wiszące też nad polskimi ludźmi pióra.
Poprzedzone wstępem Josepha Rotha Das Salz der Erde ukazało się nie w Niemczech, lecz na wygnaniu w Amsterdamie, w emigracyjnym Verlag Allert de Lange; druk dokonano w Cieszynie. W parustronicowej sylwetce, napisanej zapewne przy kawiarnianym stoliku, Roth przedstawił Wittlina jako poetę Hymnów, który zdobył międzynarodową sławę w kręgach conoscientów za „prawdziwie genialny” przekład Odysei. Określał przyjaciela mianem słowiańskiego pisarza par excellence, obdarowanego „cudownym, mistrzowskim talentem”. Cenił jego zamiłowanie do szczegółów, jego poetyckość bez sentymentalności czy pseudoliryzmu, oraz „zdolność uszlachetniania rzeczy prostych, podnoszenie pozornie niskich”.
Niedługo fragment o Żydach ukazał się w „La Tribune Juive” w Paryżu, a
Alfred Döblin, słynny autor Alexanderplatzu, ogłosił recenzję w „Pariser Tageszeitung”, piśmie niemieckich emigrantów. Sól ziemi – przekonywał – nie narzucała ideologii, była zaprzeczeniem frazesów i teatralności, stanowiła „epikę samą w sobie”, gdzie napięcie tkwi w każdym opisie i figurze. Döblin spodziewał się, że Trylogia o cierpliwym piechurze będzie polskim odpowiednikiem Dzielnego wojaka Szwejka Haška, który też dokończył tylko pierwszą część zaplanowanej przez siebie trylogii. (Wittlin zresztą był tłumaczem i wraz z Emilem Zegadłowiczem współautorem adaptacji scenicznej tego utworu, wystawionej w Teatrze Polskim w Poznaniu w 1930 r.) Döblin tu stosował nienajgorszy chwyt reklamowy, bowiem skojarzenie bohatera Wittlina z niezmiernie popularnym czeskim wojakiem mogło tylko zaciekawić i zachęcać czytelnika do nabycia książki. Szwejk w trzecim millenium nadal robi karierę: nad galicyjskim Sanem to on, a nie Hucuł Piotr Niewiadomski, stoi przed restauracją przy ulicy Franciszkańskiej i zaprasza na tradycyjną pizzę po przemysku, zawsze tak samo ubrany, jak w słynnych ilustracjach Josefa Lady.
W sferze niemieckojęzycznej recenzenci Wittlina to po większości banici, ofiary totalitaryzmu Hitlera, uwrażliwieni, predysponowani przez los do odczytania głębszych warstw tekstu. W Wiedniu co prawda sprawozdawca „Das Interessante Blatt” dość ogólnikowo pisał o „szerokim zakroju” i „epickim oddechu” powieści, a także o słusznej dumie Polaków ze swego pisarza. Za to w wiedeńskiej „Neue Freie Presse” Felix Salten (pierwotne nazwisko: Salzmann) znajdował same trafne sformułowania. Dla tego prezesa austriackiego P.E.N. Clubu, krytyka teatralnego i autora licznych opowiadań i powieści, związanego kiedyś z Jung Wien, Sól ziemi była niezapomnianym osiągnięciem poetyckim, należała „do najbardziej wstrząsających wizji poetyckich współczesnej literatury”, otwierała olbrzymią perspektywę. I nie unikał superlatywów twierdząc, iż pomnika Nieznanego Żołnierza „w tak doskonałej formie książkowej dotąd jeszcze nie było”. Swój główny tytuł do sławy, choć nie do fortuny, Salten zawdzięczał opowieści Bambi; w 1936 r. jego książki uległy zakazowi, po Anschlussie przeniósł się do Zurychu, gdzie zmarł w ostatnim roku wojny.
Nie brakło też recenzji w praskich pismach. „Prager Presse” zestawiało dzieło z wojennymi nowelami Frańy Sramka, a wywnioskowało, że „Wittlin po mistrzowsku oddaje nastrój zagłady starej Austrii po wybuchu wojny oraz odbicie wydarzeń w ciemnym umyśle Nieznanego Żołnierza”. W „Weltblick” natomiast podziwiano powiew poezji, który przenika tę prozę, „prostotę w wielkości” i „subtelność bystrego spojrzenia” autora. Spostrzeżono istotną cechę kompozycji, w której najdrobniejszy szczegół odgrywa swoją rolę i podtrzymuje całość. Wobec “niepospolitego piękna dzieła” zawyrokowano, że „Polak Wittlin należy do najwybitniejszcyh postaci dzisiejszej literatury europejskiej”. Na łamach „Weltbühne” z kolei Balder Olden komentował skrajnie zwolniony tempo narracji żeby dowodzić, że nie ma u Wittlina tanich efektów, a Sól ziemi zaliczał do dzieł o wartości ponadczasowej, do tych które “najdłużej przetrwają w literaturze świata”. Jak uważał muzyk i muzykolog Joseph Wechsberg w „Ostrauer Morgenzeitung”, Wittlin posiadał wielką siłę epiczną właściwą tylko bardzo wybitnym twórcom, a jasność jego wypowiedzi i żywiołowość porównań sięgały najlepszych wzorów klasycznych.
O wejściu dzieła Wittlina w krąg światowych znakomitości świadczy cykl wykładów o bohaterach literackich, który powieściopisarz, dramaturg, tłumacz i krytyk Rudolf Jakob Humm wygłosił w zuryskim uniwersytecie ludowym w 1939 r. Poświęcił aż dwie prelekcje Niewiadomskiemu, przy tym nie uniknął locus communis, nazywając Wittlina „człowiekiem śródziemnomorskim”, który nawet nad ziemią Hucułów widzi niebo błękitne jak adriatyckie. W taki też sposób niegramotny tragarz ze stacji Topory-Czernielice odnalazł się w gronie bohaterów Thomasa Manna, Georges’s Duhamela, Miguela de Unamuno, Dorothy Sayers, Ignacego Silone’a i Moniki Saint-Hélier.
Trzeba tu wspomnieć, że francuska prasa nie ociągała się z odnotowaniem niemieckiej edycji Soli ziemi. Już w sierpniu 1937 r. ogłoszono w piśmie „Le Vendredi” szkic pt. Un écrivain polonais, Joseph Wittlin; zawierał główne wątki powieści, której wyrokował karierę światową. Przekład niemiecki Izydora Bermana służył za wzór dla francuskiego tłumacza, tym samym otwierał bramę na krainę Gallów. A to wydanie francuskie, mogące zadecydować o ewentualnej Nagrodzie Nobla dla autora, wraz z wersją angielskojęzyczną z 1939 r., stanowiło pretekst do innych nagród i odznaczeń w Ameryce, dokąd Wittlinowie dopłynęli pod koniec stycznia 1941 roku.
Z kilku powojennych reedycji (1969, 1980, 1984, 1986, 2000 i 2014), ostatnio jako Fischer Klassik czy Taschenbuch, wynikałoby, że Das Salz der Erde wciąż cieszy się uznaniem niemieckich czytelników.
Nina Taylor-Terlecka