10 grudnia 2016, 09:46
Podrabiana rzeczywistość

Jedyne sto funtów ma niedzielnym rynku w bezcłowym kurorcie nad ciepłym morzem może poprawić człowiekowi samopoczucie. Za sumę stu funtów oferowano mi hurtem: garnitur od Armaniego na grzbiet, na stópki buty Salamander, a na czółko okulary przeciwsłoneczne Police. Za dodatkowe dwadzieścia mogłem mieć jeszcze zestaw koszul Ralpha Laurena. I wszystko z firmową metką czy innym certyfikatem!

Ach! Zapomniałem dodać, że do koszul dodatkiem był flakon What’s about Adam, wziętej wody kolońskiej firmy Davidoff, która podobno tak działa na kobiety, że one się w tańcu rozpuszczają i jest kłopot z wzięciem ich do domu.

To wszystko oferowano mi nie w melinie przemytnika, lecz – powtarzam – w kilku sklepikach zamorskiego kurortu. Honorowano nawet kartę kredytową. Rzecz jasna, miałem do czynienia z podróbkami, atrapą luksusu, zastępstwem wykwintu, namiastką markowego świata… Garnitur rozlazłby się w szwach po tygodniu, buty puściłyby farbę na pierwszym deszczu, a jedynym efektem używania zmysłowych perfum byłyby liszaje na policzkach.

Brać czy nie brać owe oszukańcze metki – te wahania zostawiam ocenie Czytelników. Na podróbki są wszak amatorzy. Dlaczego? Bo są nadzwyczaj tanie. Dlaczego zaś nie mają oporów? Bo coraz liczniejsze elementy naszej rzeczywistości są podrabiane.

Rano zalewamy bezkofeinową kawę płynem, który udaje wodę, bo akurat H i O jest w nim najmniej. Zasypujemy to śmietanką (czy nasze babcie zrozumiałyby ten zwrot: zasypywać śmietanką?!) i dodajemy pastylki imitujące cukier. Bułeczki, w którym więcej konserwantów niż mąki, smarujemy masłem, które jest w istocie margaryną i okładamy szynką, z której – po wyciśnięciu wody i konserwantów – ułożylibyśmy całkiem zgrabną tablicę Mendelejewa. Śniadanie spożywamy na dębowym stole, zrobionym z wiórów i pomalowanej tektury (zwanym z angielska em-di-ef).

Nasza młodzież wciska się w jednorazowe ciuszki z materiałów poliestrowych, panie smarują kremem imitującym opaleniznę, a panowie jadą do pracy koreańskim autem udającym limuzynę. Potem w pracy przez kilka godzin wiercą się w skórzanym fotelu obitym skajem. Albo patrzą w sufit wyłożony włoskim marmurem w cenie plastiku.

Wieczorkiem już tylko przyjemności. Jeden sączy francuski koniak (na nalepce jak byk stoi, że z rozlewni w Zielonej Górze). Inny ćmi beznikotynowego (a jakże!) papierosa. Przed snem zaś oddajemy się namiętnościom, takim jak miłość, wojna i zarabianie pieniędzy… bo one to właśnie stanowią o sensie współczesnego życia.

Czy to prawdziwy czy podrobiony sens – zdecydujcie Państwo sami.

A morał? W jakim celu?! Skoro tyle naokoło imitacji, zastępstwa, namiastki i podróbki? Skoro wszystko jest jakieś takie plastikowe, bezalkoholowe i bezkofeinowe, to niechże i ten felieton będzie bezmorałowy. Wszak te moje sto funtów też mogło być przez kogoś podrobione…

PS: Chopin w Ognisku nie doczekał się uznania, choć paru rodaków uznało się za wybitnych! Wybitnym gratulujemy.

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_