W grudniu wszystko może się zdarzyć. Politycy partii rządzącej zaśpiewają kolędę w jednym zgodnym chórze z opozycją, bank centralny ogłosi doskonałe perspektywy gospodarcze na najbliższe 20 lat, Ameryka zniesie wizy dla Polaków, Polacy zniosą cierpliwie kolejną reformę oświaty w kraju, a Niemcy zaczną kręcić komedie, z których będzie śmiał się cały świat. Baju, baju będziesz w raju.
Tak, grudzień to miesiąc cudów i tak to trwa od jakichś 2000 lat. Przynajmniej w kulturze chrześcijańskiej. W grudniu cuda dzieją się również w świecie zwierząt. Niedawno zobaczyłem takie zdjęcie: stoją cztery konie zaprzężone do jednego wozu. Na wozie ładunek. Ale jaki! Pojazd wyładowany jest drewnem aż po wysokość około drugiego piętra. Już samo ułożenie pni drzew w taki sposób aby nie pospadały to mistrzostwo świata. A kolejny rekord pobiją konie, jeśli to uciągną. Pod zdjęciem z archiwum amerykańskiego podpis o mniej więcej takiej treści: „Na Alasce drewno przez wiele lat wożono w taki sposób. Ten ładunek waży 120 ton i ciągną go 4 konie.” I jeszcze dopisek, pewnie po to tylko, aby tego cyrku od razu nie zamknęła policja stanowa za maltretowanie zwierząt: „Tak duże ładunki zdarzały się jednak tylko zimą”.
A cwaniaki… Już rozumiem ten wyzysk zwierząt przez ludzi. Czyli zimą konie mogły ciągnąć gigantyczne ciężary po śniegu, bo wtedy jest mniejszy opór i łatwiej jechać. Mimo wszystko w człowieku coś się buntuje kiedy widzi takie zdjęcia, nawet jeśli pochodzą z dalekiej przeszłości. Nawet dla najsilniejszego konia na świecie pociągnięcie 30 ton ładunku to wysiłek ponad miarę. Trudno się dziwić, że zwierzęta w tak ciężkiej robocie długo nie wytrzymywały…
I dlatego sprytny człowiek na Zachodzie wymyślił konia mechanicznego. Najpierw z napędem na parę, potem diesla i benzynowca a ostatnio najmodniejsze konie to hybrydy oraz elektryki. Nie hałasują, nie smrodzą, nie jedzą siana, są za to pracowite jak woły, dopóki… Nie skończy się 7-letnia gwarancja producenta. Potem już nie ma co naprawiać a samochód najlepiej sprzedać Polakowi, który wraca do ojczyzny z emigracji zarobkowej. Pracowity – jak koń – rodak naprawi auto i jeszcze pojeździ parę latek. Albo sprzeda innemu rodakowi i zarobi na tym. Niektórzy ludzie mają szczególny talent do robienia interesów cudzym kosztem. Ostatnio naukowcy zajmują się budową sztucznej pszczoły. Już nie wystarczają im prawdziwe owady, teraz będą eksploatować plastikowe. Zupełnie jak historia z końmi. Kiedyś zajeździli konie w robocie, a teraz pszczoły. One są już tak zalatane w pracy, że nie pamiętają po co właściwie zostały stworzone. Jak to po co? Żeby było miło, żeby trochę pobzykać w upalny letni dzień, żeby postraszyć dzieci jedzące lody, żeby wkręcić się w długie włosy blond paniusi, żeby użądlić wścibskiego gościa, co puka kijem w ul i denerwuje królową pszczół. Owady muszą też znaleźć czas na występowanie w filmach dla dzieci. „Pszczółka Maja” – najsłynniejsza latająca aktorka w ogóle nie miała czasu na zbieranie miodu, tylko stale rozdawała autografy swoim fanom. Jednym słowem – życie bez pszczółek i bzykania nie ma smaku. Czegoś brakuje… Pracowite owady mają tyle obowiązków, że już od dawna zabrakło im czasu na zbieranie nektaru i produkcję miodu. I dlatego ludzie musieli zbudować sztuczną pszczołę.
Na razie eksperymenty trwają. Pszczoła obecnie uczy się fruwać i wydawać przy tym charakterystyczne bzyczenie. Jak już opanuje trudną naukę latania, wtedy zacznie poznawać i odróżniać kwiaty od chwastów. Tak wyćwiczony owad zostanie wyposażony w najnowszej generacji nadajnik GPS, system kamer 3D oraz radar aby nie pomylił drogi na łące. To już będzie prawie pełny sukces. Jeszcze tylko musi zdać egzaminy ze znajomości przepisów ruchu lotniczego, BHP oraz zasad produkcji żywności zgodnie z normami unijnymi i już będzie gotowa do podjęcia pracy. Wtedy naukowcy pomalują sztuczną pszczołę farbą odblaskową w żółto-czarne paski, wręczą jej wiaderko do miodu i wyślą do pracy. Bo klienci na całym świecie już czekają na prawdziwy sztuczny miód od prawdziwej sztucznej pszczoły. Smacznego!
Andrzej Kisiel