Obawiam się, że nie wszyscy czytelnicy „Tygodnia” wychowani na Wyspach, znają historię zawrotnej politycznej kariery Nikodema Dyzmy. W czasach międzywojennych bezrobotny urzędnik pocztowy z prowincji na skutek przypadku, a następnie swojej ignorancji i zuchwałości robi karierę w świecie biznesu, staje się prezesem banku, a na koniec dostaje nominację na premiera Polski. Otoczenie polityczne owego czasu, zarówno damskie jak i męskie, reagowało pozytywnie na jego akty przemocy, brutalność słownictwa i ckliwe sentymentalne hasła kamuflujące cynizm i obłudę. Ta kreatura polityczna była wymysłem wyobraźni Tadeusza Dołęgi-Mostowicz, który barwnie opisywał metody rządzenia wczesnej sanacyjnej elity politycznej.
Niestety postać obecnie obejmująca władzę w Białym Domu nie jest fikcyjna. Donald Trump jest autentycznym cynicznym biznesmenem, który prowadząc kampanię kłamstw, oszczerstw wobec swoich przeciwników i na podstawie tanich haseł grających na strachu klas robotniczych, dotarł na szczyt kariery politycznej. Cel jego kampanii był dwustronny. Po pierwsze, chce obniżyć podatki dla swoich kumpli milionerów i miliarderów, pod pretekstem obniżenia ich dla wszystkich. Sam daje wzór, bo z dumą przyznaje, że podatku nie płaci od wielu lat. A po drugie chce zaspokoić swój apetyt megalomana. Jego książka „Sztuka ubicia interesu” jest dla niego odpowiednikiem „Mein Kampf”.
A pozostałe kontrowersyjne aspekty jego programu wyborczego oparte są na płytkich, acz barwnych opiniach o życiu i polityce rodem ze środowiska budowlańców jego ojca, a z którymi obcował jako młodzieniec. Świetnie odczuwał ich nastroje i frustracje życiem, ich szowinistyczne podejście do kobiet i do kultury, ich obawy, że imigranci zabiorą im pracę za niższe stawki, ich pogardę dla tolerancyjnych poglądów elit liberalnych i innych „pięknoduchόw”. Z tej filozoficznej studni wyłoniły się upiory, które tworzą główne elementy jego programu wyborczego.
A więc co prezydent Trump ma zamiar wprowadzić w życie w pierwszych tygodniach swojego urzędowania? Zaniechanie programów zapobiegających zmiany klimatyczne; nieograniczony program wydobycia kontrowersyjnego gazu łupkowego; zachowanie w pełni prawa do posiadania broni; zamrożenie państwowych wydatków na kulturę; zohydzenie pojęcia politycznej poprawności; budowę muru na meksykańskiej granicy; nałożenie wysokiego cła na import z Chin i Meksyku; opodatkowanie produktów amerykańskich koncernów wykonanych tańszą siłą roboczą zagranicą; anulowanie systemu taniego ubezpieczenia zdrowia dla biedniejszych i bezrobotnych; zniesienie umów międzynarodowych wolnego bezcłowego handlu. Ponadto chce wprowadzić masowe projekty unowocześnienia infrastruktury drogowej i przemysłowej, które przy ogólnym skurczeniu dochodu z podatków będą osiągalne tylko przez masowe zadłużenie państwa. Zapowiedział też zwiększenie budżetu amerykańskich sił zbrojnych, upowszechnienie parad wojskowych i rychłego zniszczenia kalifatu. Każda z tych inicjatyw, która byłaby typowym marzeniem przeciętnego robotnika siedzącego w barze z kuflem piwa w ręku, ma wzmocnić jego popularność wśród plebejskich wyborców, szczególnie gdy przypieczętował je w swoim aroganckim przemówieniu inauguracyjnym, pod szyldem „America First”.
Niestety pozytywne skutki tej polityki będą tylko krótkotrwałe. Zwalczanie globalizacji gospodarczej przez wprowadzenie systemów celnych w końcu obróci się przeciw Ameryce, gdy wzrost handlu międzynarodowego spowolni, inne kraje narzucą cła na towary amerykańskiego, a wysokie koszty manufaktury na rynku wewnętrznego doprowadzą do zawrotnej inflacji. Ponadto każda niewyparzona wypowiedź Trumpa na Twitterze grozi wywołaniem następnej z kolei awantury, czasem tylko w sprawach błahych, a czasem na szerokiej arenie międzynarodowej.
Przy tym Trump zapowiada jeszcze bardziej kontrowersyjną politykę zagraniczną. W wypadku Izraela Trump jest pod znacznym wpływem swojego zięcia, Jared Kushner, który inwestował w agresywny program rozbudowy nowych osiedli na terenach zamieszkałych od wieków przez Palestyńczyków. Trump dał już Izraelowi zielone światło w sprawie budowy tych osiedli i zapowiada przeniesienie ambasady amerykańskiej z Tel Awiwu do Jerozolimy. Odsuwa się też od uznania w przyszłości państwa palestyńskiego. Oczywiście rząd Netenyahu przyjął te wiadomości z radością. W rozmowie telefonicznej z Trumpem w niedzielę nakłaniał go do wsparcia interwencji Izraela w Syrii i do odwołania traktatu z Iranem w sprawie ograniczeń w rozwoju energii nuklearnej. Ten kierunek prowadzi amerykańską politykę na Bliskim Wschodzie w ślepy zaułek, który jeszcze bardziej roznieci nienawiść muzułmanów do Ameryki i wzmocni poparcie dla radykalnych islamistów, właśnie tych których Trump zapowiedział, że zniszczy. Odwołanie umowy z Iranem sprowokuje z kolei ten kraj do zainwestowania w autentyczną islamistyczną broń nuklearną, która będzie zagrożeniem przede wszystkie właśnie dla Izraela.
W wypadku Chin, Trump wyraźnie szuka zaczepki, grożąc wprowadzeniem cła w wysokości 34% na eksport chiński. Jego inicjatywy utrudnią negocjacje z Chinami tym bardziej że światowy wzrost gospodarczy polega przede wszystkim na ożywieniu gospodarki chińskiej, a poza tym Chiny są jedynym państwem mającym wpływ na Koreę Północną, która z każdym dniem staje się jeszcze bardziej niebezpieczna. W tym zakresie pokojowe stosunki chińsko-amerykańskie powinny być priorytetem. Widocznie Trump uważa, że tak w międzynarodowej dyplomacji “ubija się interes”.
Jeszcze więcej kontrowersji wzbudza podejście Prezydenta Trumpa do Rosji Putina. Mimo zbrodniczej polityki Rosji wobec Syrii i Ukrainy, i mimo wtrącania się rosyjskich hackerόw w tok wyborów amerykańskich, Trump szuka porozumienia z Putinem, ofiarując mu zniesienie sankcji finansowych w zamian za wspólną redukcję w zbrojeniach. Ta niezdrowa miłość do Putina nie tylko zagraża wiarygodności wsparcia Ameryki dla NATO, ale również ma swój wpływ na stosunek Trumpa do Unii Europejskiej, którą Putin chce zniszczyć. Trump widocznie ma podobny cel. Jednoznacznie pochwalił Brexit, panią May zaprosił do Waszyngtonu jako pierwszego gościa zagranicznego, a sam się wprosił na golfa do pałacu królewskiego. Zapowiedział że Wielka Brytania będzie tylko jednym z pierwszych krajów, które opuszczą Unię. To tak jakby wypowiadał wojnę również całej Europie. Przez swoje antyeuropejskie i prorosyjskie wypowiedzi pobudza również do działania antyunijne faszyzujące szakale z Francji, Niemiec, Holandii, Austrii czy Włoch, które zebrały się w sobotę w Koblencji, aby zapowiedzieć rozkład 60 lat stałej i pokojowej integracji europejskiej.
Jeżeli głosy rozsądku na zapanują wreszcie w gabinecie Trumpa to nie jest wykluczone, że Putin wykorzysta niejasność polityki wobec Unii i NATO i wywoła prowokacyjną interwencję Rosji na Bałkanach czy w krajach bałtyckich, która ostatecznie może rozłożyć cały powojenny system bezpieczeństwa dla Europy oparty na ochronnym parasolu Ameryki. Niestety większość zapowiedzianych ministrów Trumpa, czekających na zatwierdzenie przez Kongres, wspiera jego pro-rosyjski kierunek. A więc skutkiem obecnych planów Trumpa może być albo zbrojny konflikt, albo nowa Jałta dla Europy. Nic dziwnego, że prawicowy rosyjski filozof Aleksandr Dugin zapowiada, że przy współpracy z Trumpem, Putin osiągnie wszystko, co będzie chciał w Europie. „Nie musimy nawet potrząsać drzewem,” powiedział, „bo owoce same nam spadną”.
Chamstwo i ignorancja panoszy się w Białym Domu, samoobłuda Prezydenta pozwala mu kłamać namiętnie, a na każde najdrobniejsze słowo krytyki ze strony amerykańskich mediów reaguje jak raniony lew. Wyśmiewa masowe wielomilionowe ruchy protestujących kobiet w Ameryce i w ok. 160 miastach na całym świecie i nie słucha porad od ludzi spoza jego najbliższego otoczenia. Dyzma przynajmniej w końcu zrozumiał swoje niedoskonałości i z premierostwa wycofał się. Ale to było w świecie fikcji. W prawdziwym świecie amerykański Dyzma nie ma zamiaru wycofywać się z czegokolwiek. Noc zapada już nad wolnym światem.
Wiktor Moszczyński