Od dnia ogłoszenia wyniku referendum, które zdecydowało o Brexicie w Wielkiej Brytanii gwałtownie wzrosła liczba przestępstw wobec imigrantów z Europy Wschodniej. Ale nie tylko „ubodzy krewni” Unii Europejskiej są ofiarami ksenofobów, którzy nagle poczuli, że jest przyzwolenie na zachowania pełne nienawiści. Równie dotkliwe, jak pobicia i znieważenia, mogą być decyzje urzędnicze.
Jak informuje brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (Home Office), po czerwcowym referendum znacznie wzrosła liczba wniosków o przyznanie statusu rezydenta od obywateli państw europejskich; między kwietniem a czerwcem ub. r. takich podań wpłynęło 36 tys., a między lipcem a wrześniem – 56 tys. Biorąc pod uwagę zaległości z poprzednich lat, liczba złożonych wniosków jest tak duża, że urzędnicy najzwyczajniej nie radzą sobie z nawałem pracy. Potrzebowaliby 47 lat, aby rozpatrzeć wszystkie podania. Jedna czwarta wszystkich wniosków zostaje odrzuconych.
W takiej sytuacji, osoba składająca podanie otrzymuje list, który zawiadamia, że powinna przygotować się do opuszczenia Wielkiej Brytanii, a jeśli tego nie uczyni, to musi się liczyć z deportacją. List ten, po angielsku, brzmi następująco: “As you appear to have no alternative basis of stay in the United Kingdom you should now make arrangements to leave. If you fail to make a voluntary departure a separate decision may be made at a later date to enforce your removal…” Takie listy otrzymują także osoby pochodzące z państw należących do Unii Europejskiej, które w Wielkiej Brytanii mieszkają legalnie, pracują, płacą podatki, a nawet założyli rodziny, zawierając związki małżeńskie z osobami posiadającymi brytyjskie paszporty.
Z jakich powodów odrzucane są podania? Bardzo prostych. Ktoś się pomylił, wypełniając 80-stronicowy kwestionariusz, nie dostarczył odpowiedniej liczby kwitków potwierdzających zarobki, a wreszcie – nie przysłał dokumentu tożsamości. I to ostatnie wzbudza najwięcej problemów. Polacy mają dwa dokumenty: dowód osobisty i jeśli chcą, mogą otrzymać paszport. W wielu krajach jest tylko jeden dokument tożsamości, a wysłanie go do urzędu oznacza w praktyce brak możliwości podróżowania i w dodatku nie wiadomo jak długo. Jak się okazuje, urzędnicy nie chcą przyjmować potwierdzonych notarialnie kopi.
W grudniu ub. roku prasę obiegła informacja o odrzuceniu podania Holenderki, która od ponad 20 lat mieszka i pracuje w Wielkiej Brytanii, ma męża Anglika i dwoje dzieci z brytyjskimi paszportami. Wysłała potwierdzoną notarialnie kopię swojego holenderskiego paszportu i to był powód odmowy. Nie mogła wysłać oryginału, gdyż jej matka często choruje, a wysłanie holenderskiego paszportu oznaczało by brak możliwości jej odwiedzenia.
Podobny list otrzymała imigrantka z Rumunii. Brakowało potwierdzenia miejsca pracy. Powinna go dostarczyć w ciągu dwóch tygodni od daty na liście. Poczta dostarczyła przesyłkę w dniu, w którym upływał termin. Dziewczyna natychmiast odpisała informując, że właśnie rozpoczyna nową pracę i gdy tylko otrzyma podpisaną umowę, dostarczy dokument. Otrzymała odpowiedź, że ze względu na niedostarczenie dokumentu jej podanie nie zostanie rozpatrzone. Zarzucono jej również brak wniesienia odpowiedniej opłaty. Jak się okazało, czek został zrealizowany. A opłata za uzyskanie statusu rezydenta czy za uzyskanie obywatelstwa nie jest mała, to około dwóch tysięcy funtów. Na stronie internetowej Home Office znajduje się zapewnienie, że w przypadku odmowy, opłata jest zwracana po potrąceniu £25.00 kosztów manipulacyjnych. Niestety, czeka się na to dość długo.
Kwestionariusz jest tak skomplikowany, że nie radzą sobie z nim nawet akademicy. W brytyjskich uniwersytetach pracuje ponad 30 tys. europejskich naukowców i wykładowców. Niektórzy mieszkają od lat w Wielkiej Brytanii. Nigdy nie starali się o brytyjskie obywatelstwo, ani o status rezydenta. Po referendum z ub. roku postanowili zabezpieczyć się na przyszłość. Źle wypełnili kwestionariusz i dostali takie właśnie listy, grożące im deportacją. Niektóre uniwersytety zatrudniające Europejczyków nie przedłużają z nimi umów. Tak na wszelki wypadek.
Szczególnie drastyczny jest przypadek 32-letniego Niemca urodzonego w Londynie. Gdy wystąpił o obywatelstwo, Home Office zażądał, by przeszedł test na obywatelstwo, bo nie jest pewne, czy jego matka przebywała w Londynie legalnie, kiedy się urodził. Rodzice przyjechali do Wielkiej Brytanii w 1974 r., zatrudnieni przez jedną z londyńskich uczelni.
Problem polega też na tym, że od decyzji urzędników nie można się odwołać. Co najwyżej można złożyć podanie po raz kolejny, wypełniając na nowo kwestionariusz.
Osoby składające podania o status rezydenta (konieczny krok do uzyskania z czasem obywatelstwa) to nie jedyne, potencjalne, ofiary Brexitu, na temat którego negocjacje nawet się jeszcze nie zaczęły. Skutki już odczuwają niektórzy przedsiębiorcy. Firma Next, z rozbudowaną siecią popularnych sklepów z ubraniami, zawiadomiła klientów, że musi podnieść ceny o 5% ze względu na niski kurs funta. Natomiast Jamie Oliver zamyka aż sześć swoich restauracji. Powód jest ten sam – wzrost cen związany ze spadkiem wartości funta. Pracę straci około 120 osób. Słynny restaurator posiada obecnie 42 restauracje na Wyspach oraz 28 poza UK. W najbliższym czasie firma zamierza otworzyć aż 22 nowe punkty – wszystkie poza granicami Wielkiej Brytanii.
Julita Kin