08 lutego 2017, 09:00
Bałtyckie morsy w Londynie

Słynny basen Tooting Bec Lido jest jednym z najstarszych odkrytych basenów w Wielkiej Brytanii i z pewnością największym –100 jardów długości i 33 jardów szerokości. Uroczystość otwarcia basenu odbyła się 28 lipca 1906 r. Było to uwieńczenie pomysłu pastora Johna Hendry Andersona, rektora parafii Tooting Graveney, który w latach 1904-1905 pełnił funkcję burmistrza dzielnicy Wandsworth – by zaradzić bezrobociu, wpadł na pomysł wybudowania na otwartej przestrzeni Tooting Common sztucznego jeziora. Początkowo basen nawet nazywał się Tooting Bathing-Lake.

Przed kilkunastu laty w ramach oszczędności lokalne władze chciały basen zamknąć. Znalazła się jednak grupa entuzjastów i ten dziś zabytkowy obiekt udało się uratować. Został starannie odnowiony, zachowano przy tym dawny wystrój i koloryt. Basen jest otwarty dla publiczności w miesiącach letnich, od końca maja do końca września, a w pozostałe miesiące mogą z niego korzystać członkowie miejscowego klubu, zrzeszającego miłośników pływania w zimnej wodzie. Na samą myśl o tym, dostaję gęsiej skórki.

To właśnie członkowie klubu zaczęli organizować mistrzostwa Wielkiej Brytanii w pływaniu w zimnej wodzie. Pierwsze odbyły się w 2007 r. – była to jedna z imprez zorganizowanych dla uczczenia stulecia basenu. Od tego czasu zawody odbywają się co dwa lata. Hasło tegorocznych mistrzostw mówi samo za siebie: „Be bold in the cold!”. Już po raz drugi w wzięła w nich udział ekipa z Polski. To przedstaw ciele trzech klubów morsów z Sopot, Gdyni i „twardzieli” z Chwaszczyna. A całej tej 20-osobowej gromadce przewodził Jacek Starościak.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam jego zdjęcia z zawodów morsów, postukałam się w głowę – że też nie ma lepszych pomysłów na stare lata. Ten były działacz „Solidarności” w Instytucie Morskim, pierwszy po przemianach demokratycznych prezydent Gdańska, ściągnięty do Warszawy przez Lecha Wałęsę do pracy w Kancelarii Prezydenta, a następnie Konsul Generalny RP w Londynie, dyrektor sekretariatu Rady Państw Morza Bałtyckiego z siedzibą w Sztokholmie, wreszcie – dyrektor gabinetu prezesa banku Pekao SA, po przejściu na emeryturę zajął się intensywnie morsowaniem. Jak mówi, całe życie uprawiał sport, bo to pomagało mu przetrwać intensywną pracę na eksponowanych stanowiskach. Pływaniem w zimnej wodzie zainteresował się kilkanaście lat temu. I od tego czasu bierze udział w licznych zawodach międzynarodowych. Zdobywa medale. Jak się śmieje – nie jest to trudne w jego kategorii wiekowej; ma małą konkurencję. Tuż przed przyjazdem do Londynu brał udział w zawodach w Chinach.

Nie jestem miłośniczką pływania. Z trudem utrzymuję się na wodzie, ale do Lido na Tootingu mam szczególny sentyment – moja córka właśnie tu, w basenie dla dzieci, uczyła się pływać. No i skoro mieszkam tak blisko, postanowiłam pokibicować polskim zawodnikom. Szczęśliwie w dniu zawodów, które odbyły się 28 stycznia, rano zaświeciło słońce. Temperatura wody była odpowiednia – niewiele ponad zero.

Te londyńskie mistrzostwa Wielkiej Brytanii to nie tylko impreza sportowa, ale festyn. Wchodząc na teren basenu zaskoczyły mnie nakrycia głów niektórych zawodników, a zwłaszcza zawodniczek, przypominające raczej kapelusze z Ascot niż czepki kąpielowe. Taki tu ponoć zwyczaj. Bo na Tootingu jest tyle samo zawodowych zmagań, co i rodzinnej zabawy.

Siedzę z Jackiem Starościakiem na trybunie i obserwuję zawodników. Dzieci, osoby w średnim wieku, emerytów, bo jak się okazuje, zwolenników pływania w zimnej wodzie nie brakuje wśród różnych grup wiekowych. Muszę się trzymać na baczności: kilku polskich zawodników tłumaczyło mi, że trzeba się odważyć. Najgorszy jest początek.

„Pomożemy” – mówi jeden z nich. „Wrzucimy do wody. A potem to już trzeba sobie radzić samemu”.

Szczęśliwie to tylko żarty. W taką pogodę nie weszłabym w kostiumie kąpielowym nawet do ogromnych balii z gorącą wodą, ustawionych w pobliżu basenu.

Dziwię się, że wśród zawodników jest tyle osób starszych. Jak się okazuje, aby uprawiać morsowanie trzeba mieć dużo czasu. Zawody odbywają się w wielu zimowych stolicach („W Estonii trzeba było po każdej konkurencji oczyszczać basen z warstwy lodu” – tłumaczy mi jeden z uczestników zawodów). To okazja do zwiedzania ciekawych miejsc. W ciągu niecałych trzech dni w Londynie bałtyckie morsy odwiedziły Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego, Ognisko Polskie i POSK; dodajmy do tego wieczorny spacer nad Tamizą i trasa turystyczna w centrum miasta. Dużo. Była jeszcze jedna atrakcja – prezes klubu zrzeszającego miłośników zimnej wody z Hyde Parku zaprosił polską ekipę do przepłynięcia słynnej Serpentine. Przypomniało mi się, że gdy zaczęłam pracować w „Dzienniku Polskim” ze zdumieniem spojrzałam na mokrą głowę redaktora Karola Zbyszewskiego. Widząc moje spojrzenie, zmarły przed kilkoma tygodniami Janusz Kiczma wyjaśnił: „Pan Karol codziennie rano przed pracą pływa po Serpentynie w Hyde Parku”.

Wiem, że Jacek Starościak przed dwoma laty wydał książkę „Wspomnienia gdańszczanina”. Niestety, nie przywiózł jej do Londynu. Pytam, czy pisze o swoim pobycie w tym mieście. Okazuje się, że nie. Książkę kończy zdanie: „5 stycznia 1996 r. ląduję na londyńskim lotnisku Heathrow”. Jestem rozczarowana. „Nie martw się. Pracuję nad drugim tomem” – zapewnia.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_