Pod tym tytułem kilka lat temu opublikowaliśmy wywiad z Robertem Brzozą – młodym mieszkańcem Slough, który przybył do tego miasta jak wielu rodaków z kraju w poszukiwaniu lepszego życia dla siebie i swojej rodziny.
Przesłanie tamtego teksu było jednoznaczne: większość jemu podobnych nowo przybyłych, młodych Polaków pędzi za pieniądzem i nie ma czasu na zainteresowania, które pozostawili w kraju z chwilą wyjazdu na Wyspy; nieliczni umieją godzić pracę z pasją. Mają w życiu coś więcej niż codzienne chodzenie do roboty. Robert był i jest pasjonatem szybownictwa, a członkostwo w lokalnym „RC Model Club” pozwoliło mu …wznieść się ponad Slough.
Stali się więc mieszkający w Slough Polacy synonimem pospolitości czy przeciętniactwa. Ale może to samo miasto działa tak na ludzi?
Znamy dobrze z prasy bulwarowej opinie typu: – Przyjeżdżają tu całymi rodzinami, zabierają nam pracę, naciągają system pomocy społecznej. To najczęściej słyszane komentarze pod adresem imigrantów. Temat łatwy do sprzedania w mediach, od czasu Brexitu migranci to przecież dyżurny samograj ze stałym refrenem w postaci efektownego argumentu, jakim od 2004 roku jest zestawianie liczby zatrudnionych w danym regionie imigrantów z liczbą lokalnych bezrobotnych Brytyjczyków. Efekt murowany. Tyle że efekciarstwem szyty, bo rzecz w tym, że przyjezdni brali pracę, do jakiej nie garnęli się miejscowi. A gdyby padały zakłady, dla których nie ma innej siły roboczej, niż ta spoza Wysp, to szybko przestałoby się w takich miastach podobać wielu Brytyjczykom.
Warto tu przywołać pokazywany w BBC eksperyment z Wisbech, niewielkiego miasteczka w Cambridgeshire, które od 2004 roku przyjęło do pracy 9000 imigrantów; zarazem 2000 miejscowych pobierało wówczas zasiłki twierdząc, że nie może znaleźć dla siebie pracy. Oczywiście ci ostatni szukali winny po stronie nowo przyjezdnych. Założeniem eksperymentu było zastąpienie migrantów bezrobotnymi Wyspiarzami, dano im pracę, którą wykonywali cudzoziemcy. Wybrano kilkunastu miejscowych Brytyjczyków, którzy zamiast po zasiłek mieli stawić się do w wybranych zakładach pracy. Najwytrwalszemu odechciało się trzeciego dnia.
To wszystko argumenty sprzed lat. Dziś symbolem sukcesu ekonomicznego w skali całego kraju jest nie co innego, jak przywoływane na początku Slough. Dowodzi tego niskie w mieście bezrobocie (zaledwie 1,4%) i wysoka średnia płaca 558 funtów tygodniowo. W ostatnich dziesięciu latach w Slough, rozwijającym się dzięki pracy migrantów, zatrudnienie wzrosło trzykrotnie!
Zmieniło się jednak oblicze miasta (mówi się tu 150 językami), a pod względem różnorodności etnicznej wyprzedza je tylko Londyn: – Idziesz do sklepu i nie możesz kupić Kingsmill, wszędzie tylko polski chleb – narzekała w poniedziałek przed kamerami BBC czarnoskóra mieszkanka Slough.
Aż zaśmiałem się do telewizora, gdy usłyszałem skargę tego kalibru. Całe szczęście, że wśród mieszkańców miasta jest też Robert. Ten który wznosi się ponad Slough.
Jarosław Koźmiński