Kiepsko u mnie ostatnio ze spaniem, to znaczy śpię, ale jakoś czujnie, słyszę wszystko co dzieje się na zewnątrz a nawet bez otwierania oczu wiem, która godzina. Taka cecha, to znaczy widzenie z zamkniętymi oczami, powinna ułatwiać życie, bo to prawie jak telepatia.
Zamykam oczy i już widzę jakie liczby padną w National Lottery dziś wieczorem.
Nadaję kupon a po kilku dniach idę do banku odebrać moje wygrane miliony. Albo zamykam oczy i już wiem, że w 2019 roku wyjadę na wakacje do Portugalii, gdzie osiądę na stałe i będę żył jak król. Niestety moje zdolności telepatyczne sprawdzają się tylko rano. Ale nie tracę nadziei, że będą działały również w innych porach dnia. Na razie wygląda to tak, że rano słyszę przez sen, jak mieszkańcy mojego osiedla masowo ruszają do pracy. Najpierw zabrzmi jakiś stary diesel z parkingu, potem drugi, trzeci… Znacznie subtelniej budzą się do życia benzynowce, szczególnie te nowoczesne są tak ciche, że prawie ich nie słychać. Samochodów elektrycznych jest jak na lekarstwo, szkoda, bo byłoby znacznie ciszej o szóstej rano, gdy Kowalscy jadą do pracy… Kiedy pierwsza grupa sąsiadów już wyjechała, zapada cisza. Na krótko. Oto przez osiedle przejeżdża z hukiem maszyna do sprzątania. Już wiem, że jest kilka minut po siódmej. Trudno spać, ale jeszcze próbuję. O siódmej trzydzieści przegrywam walkę o spokojny sen. Pod sklep znajdujący się dokładnie naprzeciwko okien mojego mieszkania podjeżdża ciężarówka z zaopatrzeniem i zaczyna rozładunek. Trzeba wstać, choć do roboty jadę dopiero na dziesiątą. Codziennie rano, dzięki samochodom dokładnie wiem, która jest godzina i ile mam jeszcze czasu na w miarę spokojny sen. Ciszej jest tylko w niedziele i święta, a Wielkanoc to czas, kiedy można naprawdę dobrze i długo pospać w ciszy. Ale ostatnio zaświtała nadzieja.
Prezydent mojego miasta, zapowiedział, że nie wpuści do miasta samochodów. No nie dosłownie, ale chodziło mu o ograniczenie porannego ruchu z przedmieść do centrum. Na całym świecie wprowadza się zasadę „park&ride”, więc dlaczego nie u nas? I od razu zacząłem marzyć…
Tym razem spałem długo i żaden hałas mnie nie obudził. Ani samochodowe silniki o szóstej rano, ani traktor o siódmej z minutami, ani ciężarówka o siódmej trzydzieści. Jednak ta cisza zaczęła być niepokojąca. A może ja umarłem i poleciałem – jak wysadzający się bombą islamski terrorysta – prosto do raju, a tam, jak wiadomo, jeżdżą tylko samochody elektryczne? A może straciłem słuch na starość? Nie, w nocy jeszcze słyszałem imprezę u sąsiadów, to chyba tak nagle nie ogłuchnąłem. Nie jestem przecież Beethovenem. W tej dezorientacji straciłem rachubę czasu. Za oknem był już dzień. Na trawniku obok bloku, tam gdzie zawsze stawały samochody, dla których brakowało miejsc na parkingach, teraz pasły się konie. – Ale cuda – pomyślałem. – Nie, ja chyba zwariowałem, skąd tu konie?
A przed sklepem, na chodniku stanęła prawdziwa furmanka! Woźnica wynosił właśnie skrzynki z zaopatrzeniem do osiedlowego sklepu. Patrzyłem na ten spektakl jak urzeczony, i nie wiedziałem, czy nadal śnię, czy wszystko dzieje się naprawdę. Tak.
Działo się naprawdę. Odkąd władza zabroniła wjazdu do miasta samochodom z tradycyjnym napędem silnikowym, pomysłowi Polacy gromadnie przesiedli się z koni mechanicznych na żywe. Samochodów elektrycznych jest u nas zbyt mało, a zresztą już teraz brakuje prądu do ładowania ich akumulatorów. Kopalnie pracują na najwyższych obrotach, żeby dostarczyć węgiel do elektrowni, ale naprawdę trzeba było wprowadzić oszczędności, bo zaczynało brakować prądu. Pomysł z końmi okazał się najlepszym rozwiązaniem. W końcu Polacy mają piękne tradycje ułańskie! No dobrze, ja się tu rozgaduję, a trzeba jechać do pracy. Zamiast taksówki pod blok podjeżdża dorożka.
– Pan zamawiał kurs do centrum? Pojedziemy przez park, bo konik musi zatankować, przepraszam, zjeść drugie śniadanie. Nie przeszkadza to panu?
– Nie – odpowiedziałem kierowcy.
A co miałem zrobić? Przesiąść się na rower? W garniturze?