Prowadzi własną agencję rekrutacyjną, jest coachem, mentorem, autorką bloga i e-booka. W czym spełnia się najbardziej? – We wszystkim co robię czuję bluesa. Nie tracę czasu na rzeczy, w których się nie odnajduję – mówi zakotwiczona w miejscowości St Neots Beatrice Bartlay w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Jesteś laureatką prestiżowych nagród i wyróżnień.
– Było ich wiele, można długo wymieniać. Wspomnę tylko o tych najważniejszych, przyznawanych przez London Chamber of Commerce and Industry. Najlepszy Nowy Biznes Roku, Najlepszy Biznes Roku, Najbardziej Dynamiczny Biznes Roku, Biznesowa Osobowość Roku, Najbardziej Innowacyjny Biznes Roku. Wszystkie te osiągnięcia związane są z moją Agencją Rekrutacyjną 2B Interface.
– W 2005 roku przyjechałam do Londynu z mojego rodzinnego Wrocławia i pomogłam koleżance znaleźć wykwalifikowanych pracowników. Miała być jednorazowa akcja, ale zauważyłam niszę w tym segmencie, zaczęłam drążyć temat i dalej sprawy potoczyły się same. Działalność rozpoczęliśmy od pozyskiwania stolarzy, ślusarzy oraz pracowników budowlanych na potrzeby brytyjskiej branży projektowania i wyposażenia sklepów. Początkowo rekrutacja dotyczyła pojedynczych osób, jednak z czasem pracodawcy zaczęli zgłaszać zapotrzebowanie na całe zespoły i rozwiązania kompleksowe. A my im to zapewnialiśmy, utrzymując stały dopływ ludzi.
Oczywiście, od tamtej pory wiele się zmieniło, znacznie rozszerzyliśmy zakres naszej oferty i wachlarz branż w których się specjalizujemy. Obecnie rekrutujemy pracowników fizycznych, wykwalifikowanych i umysłowych, a także kadry kierownicze na terenie Wielkiej Brytanii oraz wielu innych państw, w tym w Polsce i Singapurze.
Długo pracowaliście na sukces?
– Pracujemy na niego cały czas, bo prowadzenie biznesu nie znosi stagnacji i rutyny. Natomiast przełomowy okazał się rok 2007, kiedy 2B Interface otrzymało nagrodę dla najlepszej nowej firmy na rynku, przyznawaną przez London Chamber of Commerce and Industry. Byłam wtedy bardzo dumna, czułam, że to jedna z tych chwil, dla których warto rano wstawać i budować coś od podstaw. Niestety, zaledwie trzy tygodnie później nasz główny klient zbankrutował, pozostawiając fakturę na 90 tysięcy funtów bez zapłaty.
Dużo.
– W tamtym momencie nawet bardzo. Sytuacja wydawała się patowa, jednak zignorowałam rady, żeby zamknąć firmę i postanowiłam odzyskać należne nam pieniądze. Konkludowałam, że jeśli klient nadal ma oczekujących kontrahentów i zaległe zamówienia, to przecież mogę dostarczyć im pracowników do obsługi linii produkcyjnej. I tak zrobiliśmy. To była bardzo ważna lekcja – zamiast skupiać energię na porażce, bądź konstruktywny i szukaj wyjścia z sytuacji, bo zawsze jest jakieś rozwiązanie. Ostatecznie udało nam się uratować miejsca pracy, a także wynegocjować z syndykiem najkorzystniejszą metodę spłaty długu, który został uregulowany w drobnych ratach. W przeciągu trzech miesięcy firma odzyskała płynność finansową i wyszliśmy na prostą. Oczywiście, wymagało to ograniczenia wydatków i wzmożonego zaangażowania całego zespołu – pracowałam wtedy po 16 godzin na dobę i schudłam prawie 6 kilogramów.
Ale warto było.
– Zdecydowanie! Odtąd systematycznie pięliśmy się w górę, ugruntowując naszą pozycję na rynku, a kolejne sukcesy przekładały się na zainteresowanie ze strony brytyjskich mediów, dla których regularnie udzielałam wywiadów i porad dotyczących biznesu. Wielokrotnie zasiadałam też w jury różnych konkursów.
To sprawiło, że zaczęłam dostawać zaproszenia do prowadzenia warsztatów i seminariów, podczas których dzieliłam się swoją wiedzą oraz doświadczeniem. A jednocześnie, ponieważ zagadnienia mentoringu i coachingu od dawna mnie interesowały, zgłębiałam temat ucząc się od najlepszych, światowej sławy mistrzów, takich jak Blair Singer, T. Harv Eker, Tony Robbins, Andy Harrington, Justin Teoh czy Mack Newton.
Pomogło?
– Współpraca z takimi ludźmi to fascynująca przygoda, usystematyzowanie różnych dróg, którymi podążamy do celu. Teoria jest bardzo ważna, jednak ja podczas prowadzonych przeze mnie zajęć przede wszystkim stawiam na praktykę, bez zbędnego owijania w bawełnę – tak, żeby każdy mógł wynieść z tych spotkań maksimum korzyści. Poruszam różne wątki – jak budować pewność siebie na własnych zaletach, w jaki sposób szybko osiągać cele, jak stworzyć formułę oszczędności czasu i pieniędzy, czy też w jaki sposób zaoszczędzić w budżecie domowym 10 proc. w ciągu miesiąca (niezależnie od jego wysokości). Sesje coachingowe mam na całym świecie, również dla klientów z Wietnamu, Singapuru czy Tajlandii.
Prowadzisz też bloga…
– …na którym umieszczam praktyczne ćwiczenia, zachęcając czytelników do porzucenia strefy komfortu i rozpoczęcia intensywnej pracy nad sobą, dzięki czemu będą mogli przezwyciężyć swoje, często sztucznie stworzone, ograniczenia. Mam świadomość, że brzmi to jak slogan, ale na własnej skórze przekonałam się, iż problem jest poważny. Poznałam bowiem bardzo wielu ludzi – zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym – którzy tłumili i marnowali swój potencjał, a ich problemem najczęściej nie były niedostatki intelektualne, czy brak możliwości, ale niskie poczucie własnej wartości. Dodatkowo podsycane strachem przed zmianą, nieumiejętnością zarządzania czasem i niewłaściwymi nawykami – a więc elementami, które przy odpowiednim zaangażowaniu i determinacji można zmienić.
O tym jest również twój nowy e-book?
– Poniekąd. „Liberty – Women Mean Business” składa się głównie z porad dotyczących działalności biznesowej, opracowanych na podstawie mojego wieloletniego doświadczenia. Poruszam w nim również kwestie szklanego sufitu i braku kobiecej perspektywy na poziomie zarządzania firmami, mimo że przecież panie potrafią bardzo efektywnie kierować nie tylko swoimi mężami. Niestety, za mało się robi, żeby ich pozycja w różnych strukturach – na średnim i wysokim szczeblu – uległa zauważalnej poprawie.
Ty dajesz radę.
– Doświadczenie i praktyka robią swoje. A także sytuacje, z jakimi miałam do czynienia – bywało, że całkiem nieprzewidywalne. To życie na wariackich papierach, często brakuje dnia na załatwienie elementarnych spraw, problematyczna okazuje się nawet wizyta w salonie fryzjerskim. Bo pamiętajmy, że kobieta potrzebuje spędzić w tym miejscu nieco więcej czasu niż mężczyzna, a każdy zabieg jest niczym ceremoniał, którego nie powinno się przerywać. Nie zapomnę jak w trakcie takiej operacji, która miała trwać kilka godzin, po nałożeniu odżywek, ekstraktów oraz innych zbawiennych dla włosów specyfików, do środka wbiegła kobieta informując, że nie może wyjechać autem z alejki, ponieważ mój samochód blokuje jej przejazd. Cóż było robić? Ze wszystkim co miałam na głowie – folią, ręcznikiem, w czarnej fryzjerskiej pelerynie – musiałam przeparkować pojazd na jednokierunkowej drodze, co oznaczało dwudziestominutową jazdę przez pół miasta, ku uciesze napotykanych gapiów. Na szczęście wróciłam na czas i uratowałam swoją fryzurę.
Ciekawa lekcja.
– Nie jedyna. Nieustannie podróżuję, również samolotami, a w ferworze walki i nawiązywania nowych kontaktów czasami trzeba sięgać po radykalne środki. Dlatego, jeśli zobaczycie bizneswoman robiącą na lotnisku prowizoryczne pranie na sznurze z gumowymi przyssawkami, proszę, bądźcie wyrozumiali. Przeprosiłam wszystkich dookoła, ale niestety napięty grafik w skrajnych sytuacjach może doprowadzić do tego, że zachowanie czystości bierze górę nad konwenansami. Nawiasem mówiąc, najszybciej ubranie schnie na otwartej przestrzeni, polecam szczególnie lotnisko w Cape Verde w Republice Zielonego Przylądka.
Cóż, bywa różnie, ale przynajmniej się nie nudzę. A jeśli do tego dodać tenis i narty, to nic mi więcej nie potrzeba.
Tenis i narty?
– Pięć lat temu mój mąż Artur w ramach prezentu wykupił mi pakiet lekcji gry w tenisa w słynnym hiszpańskim La Manga Club, gdzie trenują nie tylko czołowi zawodnicy świata (między innymi Carla Suarez Navarro czy Johanna Konta), ale również pasjonaci tego sportu. I tak się zaczęła moja miłość do rakiety i kortu. Nie tylko regularnie ćwiczę, ale również biorę udział w imprezach międzynarodowych w Anglii i Hiszpanii. Gram w lidze Lawn Tennis Association w hrabstwie Cambridgeshire, jestem kapitanem pierwszego zespołu debla damskiego, a w ostatnim sezonie nasza drużyna wygrała całą ligową rywalizację.
Poza występami na korcie organizuję turnieje pomiędzy moim klubem St. Neots Cambridge, a zespołem Hala Tenisowa ze Świdnicy.
A potem szus na narciarski stok?
– Obowiązkowo, o białym szaleństwie mogłabym opowiadać godzinami. Zwłaszcza, że niedawno spędziłam kapitalny czas w austriackim Ramsau, w tamtejszym centrum alpejskim. Jazda na nartach to nie tylko przednia zabawa w pięknym, górzystym krajobrazie, ale też wspaniała okazja do spotkania się w gronie przyjaciół, wspólnych zjazdów, a potem spędzania czasu poza stokiem. Zawsze myśląc o kolejnym wypadzie w góry cieszę się jak dziecko, bo wiem, że znów poszaleję w gronie przyjaciół, ludzi z różnych zakątków globu – Malezji, Chin, Singapuru, Kuby, Niemiec, Anglii i Polski…
Beata
Fajnie, że poznałam Cię osobiście- niezapomniane chwile…pozdrawiam ?