Pewien mój znajomy ma szczególne hobby: ma słabość do szeroko pojętych militariów.
Początkowo zaskakiwało mnie, kiedy dzwonił i zapraszał:
– Przyjedź Andrzej, bo chcę ci pokazać mój nowy nabytek. Kupiłem armatę. Jest w doskonałym stanie, mało używana. To była prawdziwa okazja. Tanio nie było, ale to rarytas, rzadki model. Postrzelamy sobie. To co, kiedy będziesz? – dopytywał.
Innym znów razem chwalił się prawdziwym jeepem. Prawdziwym, to znaczy posiadającym rodowód wojenny. Kto wie, może nawet był wykorzystywany podczas lądowania aliantów w Normandii w 1944r, w każdym razie kolega świecie wierzył, że jego egzemplarz samochodu terenowego przyczynił się do zwycięstwa w II wojnie światowej. Ale największym marzeniem było posiadanie czołgu. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem w zapewnienia kolegi, że kiedyś go zdobędzie. To czyste szaleństwo. Minęło trochę czasu…
Pewnego razu zadzwonił i znów mnie zaprosił do siebie. Wiecie, co zobaczyłem u niego na podwórku? Tak, oczywiście, stał tam czołg a obok wyrzutnia rakiet, również takich z głowicami atomowymi. Dziś już niczym nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Nawet jeśli przywiezie do domu egzemplarz okrętu wojennego i postawi przed domem jako ozdobę. A musicie wiedzieć, że mieszka daleko od wybrzeża morskiego i transport statku kosztowałby go fortunę. Przez lata kolega stał się jednym z największych kolekcjonerów militariów w Polsce, a kto wie, może i w Europie. To co stoi u niego na podwórzu, spokojnie mogłoby wyposażyć niewielką, całkiem sprawną armię.
Jest tylko jeden problem. W naszym kraju koncesję na obronę narodu posiada państwo i żadna prywatna armia nie może go w tym wyręczać. Kolega kolekcjonuje więc militaria chyba tylko tak, na wszelki wypadek. Kiedy pytałem go, dlaczego to robi, odpowiedział z rozczulającą szczerością:
–No Andrzej, no co ty, nie wiesz? Ja to kocham, te pancerze, armaty, zapach prochu i smaru. To mnie kręci.
Teraz myślę, że kolega znalazł sobie idealne hobby na obecne czasy. Jego kolekcja powstaje od ponad 20 lat, a więc zaczęła się w tak zwanych dawnych dobrych czasach, gdy Europa była najspokojniejszym, najnudniejszym kontynentem na świecie. Czyżby był jasnowidzem przewidującym nadejście niespokojnych czasów? Takie hobby ma wiele zalet, gdyby je upowszechnić w narodzie, stalibyśmy się samowystarczalni i niepotrzebne byłyby nam sojusze. Zresztą sami pamiętacie, ile warte są sojusze z krajami leżącymi daleko od Polski. W 1939r. czekaliśmy na obiecaną pomoc militarną z Wielkiej Brytanii i Francji, na legendarne dostawy nowoczesnych samolotów i czołgów, na utworzenie frontu na zachodzie Europy, który uratowałby II Rzeczpospolitą. I co? I nic. Nadzieja szybko umarła. Umiesz liczyć, licz na siebie-głosi cyniczne powiedzonko. Cyniczne, ale jakże prawdziwe. Dlatego niech każdy zbroi się tak, jak może. A możliwości jest sporo. W Polsce wojsko wyprzedaje wycofany z użycia sprzęt. Można kupić saperki i menażki, stare mundury i onuce oraz hełmy. W Belgii trafią się okazyjne używane czołgi. Z Wielkiej Brytanii kupimy tani, bo przeznaczony na złom lotniskowiec Jej Królewskiej Mości. Że zardzewiały? Że przestarzały? A komu to szkodzi. Polacy od lat ściągają z zachodu stare samochody i użytkują przez kolejne 10-20 lat, więc z naprawą okrętów też sobie poradzimy. Na większe zakupy tradycyjnie warto wybrać się za Odrę. W Niemczech czeka na chętnych towar z likwidowanej tam powoli armii. Jest w czym przebierać. Ople, volkswageny i audi, a dla zamożniejszych mercedesy, oczywiście w wersji militarnej. W magazynach czekają na kupców prawie nowe czołgi, które kiedyś miały bronić zachodu przed sowiecką inwazją. Niemcy jednak bardziej miłują pokój i redukują wydatki na zbrojenia, więc sprawy obrony musimy wziąć we własne ręce. W Australii rząd wyprzedaje okręty nawodne, a Norwegia – podwodne. W Ameryce jak zawsze możemy liczyć na szeroki wybór towaru w bardzo konkurencyjnych cenach. Żeby tylko ten transport przez ocean nie był taki drogi, ech…szkoda, bo moglibyśmy wyposażyć niejedną prywatną armię w sprzęt Made in USA. Wtedy zbudowalibyśmy drugą Amerykę. Nad Wisłą.
Andrzej Kisiel