Jeżeli lubi się pracować z ludźmi i traktuje się ich z szacunkiem, to daje wielką moc – mówi Violeta Iłendo, kandydatka na radną w regionie Fife w Szkocji w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Pani historia emigracji jest dość nietypowa…
– W sierpniu 1981 roku wybraliśmy się z narzeczonym do Wielkiej Brytanii na kilkumiesięczne wakacje. Uczyliśmy się w klasie z rozszerzonym angielskim i chcieliśmy zobaczyć Londyn, byliśmy ciekawi brytyjskiej kultury i ludzi, którzy tu mieszkają. Bilet powrotny wykupiony mieliśmy na 17 grudnia, a ja wiemy 13 grudnia wprowadzono stan wojenny. Toteż można powiedzieć, że decyzję o mojej emigracji podjęły za mnie władze Polski Ludowej, bo sama nigdy nie wyobrażałam sobie życia poza krajem. Wiedziałam, że życie na Zachodzie nie jest usłane różami, że jest wiele problemów, może tylko trochę innych niż w Polsce. Dlatego zawsze mnie ciągnęło do pracy w rządzie, aby pomagać w ich rozwiązywaniu!
Jak Pani wspomina ten okres?
– To było wielkie zaskoczenie. Byliśmy spakowani i gotowi do powrotu, aż nagle musieliśmy zmienić nasze życie o 180 stopni! Na początku było nam bardzo trudno, wiele niepewności, niepokoju, bo dopiero po ośmiu latach dostaliśmy pozwolenie na pobyt stały. Czyli przez siedem pierwszych lat, co roku musieliśmy się starać o wizę, nie mogąc zapuścić korzeni. Mimo to starliśmy się regularnie wysyłać paczki do Polski, z ubraniami, kosmetykami i innymi produktami.
Jak się Pani odnalazła w emigracyjnym środowisku?
– Emigracja powojenna bardzo się o nas troszczyła, choć na początku była trochę nieufna. Więc trochę czasu to zajęło, zanim ich przekonaliśmy do siebie. Współpracowałam w tym czasie z Tadeuszem „Jarskim” Jarzembowskim, przewodniczącym ruchu „Solidarity with Solidarity”. Pomogła mi także Olga Żeromska, która mocno zaangażowana w emigracyjne życie kulturalne. Dzięki niej mogłam się rozwijać zgodnie z kierunkiem moich studiów i zainteresowań. To doświadczenie uświadomiło mi, jak ważne jest dla emigranta, aby ktoś wyciągnął do niego rękę i dał szansę uwierzenie w siebie. Dlatego też zaczęłam pracować w POSK-u w Polish Refugee Rights Group, gdzie prowadziłam porady dla osób, który w Wielkiej Brytanii stawiali pierwsze kroki. Z moim pobytem w Londynie wiąże się jeszcze jedna anegdota: 35 lat temu poznałam tam Tomasza Borkowego. Po moim wyjeździe do Szkocji kontakt nam się urwał. Ale po 25 latach spotkaliśmy się znowu w Edynburgu, na spotkaniu w szkockim parlamencie i obecnie oboje wspieramy ruch niepodległości Szkocji w ramach SNP.
A jak Pani trafiła do Szkocji?
– Pracowałam już wcześniej w samorządach lokalnych w m.in. w Lambeth, Waltham Forest and Camden. Szukałam możliwości rozwoju zawodowego i znalazłam ofertę pracy w Fife na stanowisku manager of development services.
Brzmi bardzo enigmatycznie…
– Wachlarz moim obowiązków jest bardzo szeroki. Od edukacji dla dorosłych, organizacji szkoleń dla młodzieży przygotowujących do pracy zawodowej po rewitalizację, ochronę zabytków, wsparcie dla małych biznesów. Nadzorowałam pracę kilkuset osób i widziałam, jak bardzo wszyscy bardzo ciężko pracują na sukces regionu. Wtedy zrozumiałam, jak ważna i piękna jest idea wspólnego dążenia do celu. I oczywiście jak wielka jest satysfakcja, gdy uda się go osiągnąć.
To doświadczenie uczyni Panią skuteczną radną?
– Moje doświadczenie w pracy w wielu różnych działach samorządów lokalnych pozwala mi zwracać uwagę na to, jak poszczególne działy funkcjonują i jak ich prace można usprawnić. Znam tez procedury administracyjne, co też może przyspieszyć proces podejmowania i wdrażania decyzji. Pamiętajmy, że w regionie Fife mamy 74 radnych, ale w sumie pracowników jest ok. 12 tysięcy.
Co Pani zdaniem jest najważniejsze w byciu radnym?
– Słuchanie ludzi i dążenie do rozwiązywania ich problemów. Ważna jest także wspomniana praca zespołowa. Jeżeli lubi się pracować z ludźmi i traktuje się ich z szacunkiem, to daje wielką moc.
Startuje Pani z ramienia partii SNP.
– Tak, ponieważ uważam, że ta partia dba o tych, którzy mieli mniejsze możliwości w życiu. Widzę też, że aktywiści tej partii bardzo ciężko pracują i robią naprawdę dużo dobrego. I to mi się bardzo podoba. Wierzę, że mogą wprowadzić wiele pozytywnych zmian. Podoba mi się również, że SNP jest bardzo otwarta na imigrantów i aktywnie wspiera obywateli krajów Unii Europejskiej. Popieram także bardzo ideę niepodległości Szkocji, ponieważ widzę, jakie możliwości ma Szkocja i jakim krajem mogłaby się stać, gdyby Westminster nie miał wpływu na to, co się tutaj dzieje.
Jaki program wyborczy zaproponowała Pani mieszkańcom Howe of Fife and Tay Coast?
– Najważniejszym postulatem jest rozwój przedsiębiorczości, wsparcie dla małych biznesów, aby rozszerzały swoją działalność i stwarzały nowe stanowiska pracy. Drugim ważnym punktem jest stworzenie nowych mieszkań socjalnych oraz poprawa warunków w lokalnych szkołach i przedszkolach. Kolejną ważną sprawą jest usprawnienie przepływu pieniędzy z centralnego ośrodka do mniejszych terenowych komórek samorządowych. Bo to one wiedzą najlepiej, jakie są najważniejsze potrzeby społeczności i rozwiązują te problemy szybciej.
Polonia w Fife jest aktywna?
– Prowadzę zajęcia z języka polskiego dwa razy w tygodniu dla uczniów Greyfriars Roman Catholic Primary School. Jest także Fife Migrants Forum, którego współzałożycielem jest Maciej Dokurno. Organizuje pomoc dla imigrantów – nie tylko dla Polaków, ale 90% osób, które tam pracują, to Polacy. Oni robią fantastyczne projekty, na przykład conversation cafe, gdzie można poznać nowych ludzi i szlifować swój angielski. Pracująca tam do niedawna Joanna Zawadzka jest wulkanem energii i pomysłów, i naprawdę co chwila coś ciekawego się w tym środowisku dzieje!
Jednak jeżeli chodzi o aktywność polityczną nie jest już niestety tak różowo…
– Myślę, że z Polski wynieśliśmy to, że z pewnym sceptycyzmem pochodzimy do partii politycznych i coraz mniej ufamy, że nasz głos w wyborach może mieć znaczenie. Co patrząc na naszą historię ma swoje uzasadnienie. Potrzeba więcej czasu, żebyśmy to zaufanie odbudowali. Druga rzeczą jest to, że ludzie mają coraz mniej czasu. Dużo pracują, zajmują się domem i nie mają już ochoty ani siły zajmować się polityką. W niektórych przypadkach problemem może być także bariera językowa.