01 maja 2017, 09:15
Abakany i nie tylko
Zmarła Magdalena Abakanowicz. Rzadko zdarza się, by o artyście-plastyku, nie mieszkającemu w Wielkiej Brytanii obszernie pisła tutejsza prasa. A tak stało się w tym przypadku. I słusznie .O tej wybitnej artystce artykuły zamieścił zarówno lewicowy „Guardian” jak i prawicowy „Daily Mail”.

Marta Magdalena Abakanowicz urodziła się 20 czerwca 1930 w Falentach. Jej ojciec był zamożnym ziemianinem pochodzenia tatarskiego. Tradycja rodzinna, a raczej legenda, wywodziła ród od Abaka-chana, żyjącego w XIII wieku. Rodzice wcześnie zauważyli, że ich córka jest osobą wyjątkową i stworzyli jej specjalne warunku nauki. Wojnę rodzina Abakanowiczów spędziła w rodzinnym majątku na wschód od Warszawy. Uciekając przed zbliżającym się frontem, w lecie 1944 r. dziewczynka wraz z guwernantką znalazły się w Warszawie. Tam zastało je powstanie. Przez dwa miesiące tułały się z miejsca na miejsce. Kilka dni spędziły w mieszkaniu moich dziadków, czekając na przejście na drugą stronę obstrzeliwanych przez Niemców Alei Jerozolimskich.
Po wojnie Magdalena (tego imienia zaczęła używać na co dzień) podjęła studia na ASP w Warszawie, a później w Sopocie. Początkowo zajmowała się malarstwem, ale już na początku lat 60. XX wieku zaczęła tworzyć monumentalne przestrzenne rzeźby tkane z grubych, kolorowych włókien. Były na tyle rewolucyjne w formie, że zaczęto je nazywać abakanami, od nazwiska artystki. Mnie przypominają formą niektóre prace Louise Bourgois, choć ich wydźwięk jest zupełnie inny. Tak jak instalacje Bourgois, tak i abakany – jak mówiła po latach Abakanowicz – „…drażniły ludzi. Były nie w porę. W tkactwie gobelin francuski, w sztuce: pop-art i sztuka konceptualna, a tu [formy] magiczne, skomplikowane ogromne…”.
Abakanowicz eksperymentowała z różnymi materiałami – tworzyła w metalu, kamieniu, ceramice, drewnie, usztywnianym klejem płótnie workowym. Lubiła duże przestrzenie. To już nie były abakany. W parkach wielu wielkich miast świata – Warszawie, Calgary, Llandudno, Chicago – ustawiano jej wielkie figury przypominające ludzkie postacie bez głów i ramion, często wydrążone w środku. Pytana o znaczenie tych rzeźb artystka nie udzielała jednoznacznej odpowiedzi. W jednym z wywiadów mówiła: „W 1980 roku wystawiałam w Wenecji grupę osiemdziesięciu siedzących postaci. Pytano mnie: Czy to Oświęcim? Czy to ceremonia religijna w Peru? Czy to taniec Ramajany? A ja za każdym razem odpowiadałam: tak. Bo te prace są o człowieku w ogóle, o egzystencji, o tym, że ciało nie może kłamać, a twarz może kłamać, o tym, że stary człowiek przypomina korę drzewa, i o tym, że natura w gruncie rzeczy jest ograniczona w swoim działaniu, bo powtarza formy. I o stu innych rzeczach. Każdy może odnaleźć w rzeźbie własne doświadczenia, własny świat. Są niejednoznaczne i wcale nie chcę, by wszyscy odbierali je podobnie i zgodnie dostrzegali tu powstanie warszawskie, a tam Oświęcim. To by była katastrofa”.
Choć zdobyła sławę światową, w Polsce była niedoceniana. Świadczy o tym najlepiej tekst w polskiej wersji Wikipedii, w którym tyle samo co twórczości plastycznej poświęcono osiągnięciom sportowym, bo – jak się okazuje – w latach studiów Magdalena Abakanowicz biegała w sztafetach i przez płotki. Wersja angielska jest znacznie dłuższa i o sportowych osiągnięciach artystki nie ma ani słowa. I słusznie.
Jej prace były na tyle kontrowersyjne, że gdy w 2006 r. w Parku Grant, w samym centrum Chicago, wzdłuż ulic Michigan Ave. i Roosevelt Road, usytuowano wystawę plenerową zatytułowaną „Agora”, posypały się protesty, głównie ze strony przedstawicieli polskiej Polonii. Jeden z licznych sponsorów, zamożny dorobkiewicz, tłumaczył mi, że to jest wszystko zbyt ponure, że nie po to dał tyle pieniędzy, bo zobaczyć „coś takiego”. Dla niego te 3,5 mln dolarów – bo tyle kosztowało całe przedsięwzięcie, finansowane głównie przez polskie Ministerstwo Kultury i Sztuki, burmistrza Chicago, Polonię amerykańską, liczne przedsiębiorstwa i prywatnych darczyńców, w tym m.in. przyjaciela artystki, aktora Robina Williamsa – to były pieniądze wyrzucone w błoto.
W wywiadzie dla polskiej prasy chicagowskiej artystka tłumaczyła, że projekt ten przedstawia „tłum”, który jest jak bezgłowy organizm, co szczególnie wyraźnie uwidacznia się w czasie wojny, gdy czci się przywódców, a na żołnierzy patrzy właśnie jak na taki bezkształtny tłum. W tym tłumie każda jednostka jest niezależną samotną całością. Ale tytuł pracy wskazywałby na to, że taka zbiorowość to także okazja do rozmowy, do wymiany zdań. „Ja tworzę swój obraz świata, a później, w czasie oglądania mojego projektu rodzi się tyle jego wersji, znaczeń i wyjaśnień ilu jest oglądających” – mówi rzeźbiarka.
Magdalena Abakanowicz reagowała na polityczne wydarzenia w swoim kraju, choć w specyficzny, właściwy dla siebie sposób. Gdy w 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny, jeden ze swych bezgłowych korpusów zamknęła w drewnianej klatce. W kilka lat później stworzyła „Gry wojenne”, monumentalne konstrukcje wykonane z pni starych drzew, oczyszczonych z gałęzi i okorowanych, częściowo „obandażowanych” i ujętych w stalowe obręcze.
Artystka nie chciała być kojarzona tylko z abakanami. Jak mówiła, „najciekawiej jest posługiwać się techniką, której się jeszcze nie zna, i budować formy, których się nie zna.”
Prace Magdaleny Abakanowicz, która zmarła 21 kwietnia br., można oglądać w wielu muzeach i galeriach świata, a cztery z nich znajdują się w londyńskiej Tate Modern.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_