03 maja 2017, 10:17
Europejski maraton wyborczy

Decyzja Theresy May o przeprowadzeniu przedterminowych wyborów powszechnych była z pewnością zaskoczeniem, gdyż pani premier wcześniej mówiła, że takiej decyzji nie podejmie. Z drugiej strony, trudno się jej dziwić. Każdy polityk na jej miejscu podjąłby podobną decyzję. Wielka Brytania dołączyła więc do europejskiego maratonu wyborczego, który zakończy się dopiero na jesieni, po wyborach powszechnych w Niemczech. W sumie aż 16 różnego typu wybory – parlamentarne, samorządowe i prezydenckie – przeprowadzanych jest w 12 państwach należących do Unii Europejskiej. Oczywiście, nie wszystkie z nich mają tę samą wagę. Kogo interesuje to, poza obywatelami tego kraju, że w październiku br. odbędą się wybory samorządowe w Estonii? Z punktu widzenia całej Unii (a może i świata) liczą się rozstrzygnięcia w kilku państwach, przede wszystkim we Francji i Niemczech.
Dlaczego nie wymieniam Wielkiej Brytanii? Tu sprawa jest właściwie rozstrzygnięta, a liczyć się będzie jedynie rozmiar zwycięstwa Partii Konserwatywnej, która ma nad laburzystami historycznie wysoką, 25-procentową przewagę. Komfort konserwatystów jest tym większy, że nie czują oddechu depczących im po piętach polityków z UKIP, która to partia po ubiegłorocznym referendum straciła rację bytu. Wszystko wskazuje na to, że konserwatyści mogą powtórzyć sukces Margaret Thatcher z 1983 r.

Nie oznacza to jednak wcale, że wybory te są mało istotne. Liczyć się będzie nie tyle ich wynik, a to co zapisane zostanie w manifeście wyborczym. Będzie to dokument, który warto przeczytać dokładnie. Program wyborczy konserwatystów z 2015 r. prezentował tę partię jako centroprawicową, proeuropejską, liberalną poglądowo (np. akceptacja dla małżeństw osób tej samej płci), ostro fiskalną (ograniczenia w wydatkach publicznych) i zapowiadającą ograniczenia w przyjmowaniu imigrantów.
Wszystko wskazuje na to, że ten ostatni punkt nie znajdzie się w tegorocznym programie wyborczym, bo rządzący zdali sobie sprawę, że natychmiastowe ograniczenie imigracji w praktyce nie jest możliwe; zamiast tego będzie mowa o ściślejszej kontroli granic. Kanclerz skarbu Philip Hammond po marcowej porażce, gdy musiał się wycofać z podniesienia składek ubezpieczeniowych osób pracujących na własny rachunek, gdyż okazało się, że jest to sprzeczne z manifestem wyborczym z 2015 r., zapewne zadba o to, by nie było żadnego zapisu dotyczącego podatków.
„Westminsterska wioska” złożona jest w dużej części z eurosympatyków (choć nie koniecznie euroentuzjastów). Theresa May liczy na to, że jej silniejszy mandat do rządzenia uciszy oponentów nie tylko w Izbie Gmin, ale i w Izbie Lordów. By tak się stało, w Izbie Gmin muszą się znaleźć deputowani Partii Konserwatywnej o zdecydowanie antyunijnych poglądach, a więc opowiadający się przeciwko wspólnemu rynkowi, imigracji i Trybunałowi Sprawiedliwości z siedzibą w Hadze. Tacy politycy reprezentują na ogół również poglądy bardziej prawicowe w innych kwestiach. Jak to połączyć z poglądami pani premier, która na początku swego urzędowania przedstawiła program wyrównywania nierówności społecznych, jakiego nie powstydziłby się polityk o poglądach socjaldemokratycznych?
Przegrane wybory laburzystów to, paradoksalnie, wygrana Partii Pracy: raz na reszcie i na dobre pozbędzie się Jeremy’ego Corbyna i jego otoczenia. Jeremy Corbyn nie tylko nie posiada cech potrzebnych do tego, by sprawować urząd premiera, ale i lidera opozycji. Nie potrafił zająć jednoznacznego stanowiska w kwestii pocisków Trident, Brexitu, czy kolejnego referendum w Szkocji. Nie umiał znaleźć odpowiednich słów po zamachu na parlament brytyjski, ani gdy w Syrii zginęło kilkadziesiąt osób w wyniku użycia broni chemicznej. To najbardziej prorosyjski polityk na brytyjskiej scenie politycznej. Czy można go sobie wyobrazić na czele ekipy negocjującej w Brukseli warunku Brexitu?
Zarówno na Partię Konserwatywną jak i na Partię Pracy bez oporów głosować będą wyborcy o zdecydowanie radykalnych – prawicowych lub lewicowych – poglądach. A co z tymi, którzy popierali każdą z tych partii, ale lokowali się raczej w centrum? Kogo mają popierać młodzi sympatycy Unii Europejskiej? Liberalnych Demokratów? Wolne żarty! Jeszcze pamiętają, że po stworzeniu koalicji z konserwatystami Nick Clegg porzucił jeden z punktów wyborczego manifestu o cofnięciu wysokich opłat za studia.
Z punktu widzenia przyszłości Wielkiej Brytanii warto też zwracać uwagę na wyniki wyborów w Walii, Szkocji i Irlandii Północnej. Czy perspektywa wyjścia z Unii Europejskiej wzmocni w tych prowincjach postawy nacjonalistyczne? Paradoksalnie, może okazać się, że domaganie się drugiego referendum niepodległościowego przez Nicolę Sturgeon może osłabić pozycję SNP.
Choć w przeciwieństwie do tego, co dzieje się we Francji, gdzie ostateczny wynik wyborów prezydenckich nadal jest trudny do przewidzenia, w Wielkiej Brytanii niespodzianek zapewne nie będzie. I nie zmieni się także to, że negocjacje na temat Brexitu rozpoczną się dopiero na jesieni po wyborach parlamentarnych w Niemczech. I z pewnością nie będą to łatwe rozmowy, bo bez względu na to, czy wygra Angela Merkel czy Martin Schulz przyszły niemiecki rząd będzie złożony z euroentuzjastów.
Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_