Ilu cudzoziemców pracuje w londyńskim City, dokładnie nie wiadomo. I nie jest to tylko problem z liczeniem. Wszystko zależy od tego, jaka City zostanie zdefiniowane: czy tylko jako finansowe centrum w Londynie, czy też jako cały sektor finansowy. To od 300 tys. do miliona cudzoziemców. W samym City pracuje ponad 45 tys. obywateli państw unijnych, w tym Polacy. Wielu z nich zastanawia się, czy nie wrócić do domu.
Według niektórych szacunków po Brexitcie Wielka Brytania może stracić zasoby wartości €1,8 mld. Ile straconych zostanie w związku z tym miejsc pracy, nie wiadomo. Jedni mówią, że ponad 200 tys., inni – że zaledwie 4 tys. Wszystko zależy od tego, czy Londyn zachowa swoją pozycję finansowej stolicy świata. Obsługa transakcji finansowych może zostać przeniesiona do Paryża, Frankfurtu i kilku innych miast europejskich. Obsługa poza unijnych transakcji zapewne zostanie w Londynie, który od kilku lat rywalizuje z Nowym Jorkiem o palmę pierwszeństwa. Nawet niewielka redukcja zatrudnienia może sprawić, że zostanie zdystansowany.
Zauważyć można pierwsze oznaki tego, że banki szykują się do przeprowadzki. Goldman Sachs poinformował, że rozważa przeniesienie części swoich operacji do Dublina i Frankfurtu. Szacuje się, że blisko 1000 pracowników zostanie przeniesionych do Frankfurtu. Zarząd banku zwrócił się do managerów różnych szczebli, by brali pod uwagę powrót do rodzinnego kraju. Podobne memoranda otrzymali pracownicy Citigroup. HSBC już zapowiedział, że przeniesie około 1000 pracowników do Paryża. Ten exodus, jak na razie na niewielką skalę, zapewne nasili w najbliższym roku – banki nie zamierzają czekać na koniec negocjacji Brexitowych i chcą mieć w pełni funkcjonujące siedziby przed upływem dwóch lat.
Sytuację niepewności podgrzała minister spraw wewnętrznych Amber Rudd, która wkrótce po referendum zapowiedziała, że zmusi pracodawców, by ujawnili ilu zatrudniają cudzoziemców i tym samym „odbierają pracę Brytyjczykom”. Skończyło się na zapowiedziach, ale wielu rozważa, czy się nie przeprowadzić, zwłaszcza, że rządy Francji i Włoch ofiarowują atrakcyjne warunki podatkowe dla cudzoziemców i rodaków wracających z emigracji.
Dobrzy specjaliści sektora finansowego poradzą sobie z pewnością w każdym miejscu. Jednak to właśnie finanse przynosiły Wielkiej Brytanii znaczące dochody. Konsekwencje Brexitu już są odczuwalne. Zmniejszenie zatrudnienia w City powoduje zmniejszenie popytu na rynku nieruchomości. Właścicielom drogich mieszkań w centrum Londynu niż jeszcze rok temu jest znaleźć lokatorów i obniżają ceny wynajmu nawet o kilkanaście procent.
City zatrudniało najzdolniejszych absolwentów najlepszych uniwersytetów. Oskarżane było o „drenaż mózgów”. Po Brexicie może mieć problem. W ciągu ostatniego roku Wielką Brytanię opuściło ponad 1300 pracowników akademickich pochodzących z państw unijnych. Najwięcej, bo aż 186, straciło Cambridge. Głównym powodem jest to, że nadal nie wiadomo jaki będzie w przyszłości status obywateli państw unijnych. W tzw. Grupie Russell reprezentującej 24 najlepsze brytyjskie uniwersytety aż jedna czwarta naukowców, ponad 24 tys., to obywatele państw unijnych. Ze swej natury nauka powinna być międzynarodowa, a od paszportów naukowców i studentów ważniejsze są ich zdolności i umiejętności.
Pomimo zapewnień ze strony Jo Johnson, ministra ds. edukacji uniwersyteckiej, że rząd konserwatywny „zrobi wszystko”, aby Wielka Brytania była atrakcyjnym krajem dla naukowców i wynalazców, pracownicy uniwersyteccy oskarżają Theresę May o stworzenie atmosfery niepewności, co nie sprzyja rekrutacji najlepszych naukowców i studentów bez względu na kraj urodzenia. Jak do tej pory rząd ograniczył się do zniechęcania cudzoziemców, by występowali o rezydenturę. Urzędnicy namawiają, by zapisywać się na tzw. Newsletter – tam znajdą się informacje, gdy trzeba będzie zacząć działać. Theresa May jeszcze jako szefowa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dopilnowała, aby proces otrzymywania rezydentury i obywatelstwa był żmudny. Kwestionariusz liczy 85 stron i przy jego wypełnianiu łatwo się pomylić. Jak wyliczył oksfordzki Migration Observatory, gdyby wszyscy imigranci z UE złożyli podania, to do ich rozpatrzenia urzędnicy potrzebowaliby 140 lat.
Mimo że Brexit przedstawiany jest jako sprawa między Brukselą a Londynem, to w praktyce oznacza on także negocjacje, na wielu szczeblach, z rządami innych państw. To nie tylko wyzwanie dla rządu brytyjskiego, by stworzył politykę imigracyjną zachęcającą najlepszych do przyjazdu na Wyspy, ale też konieczność podpisania na nowo umów ze wszystkimi krajami spoza Unii, takich gdzie jest odwołanie do przepisów unijnych, m.in. opłat celnych, wymiany handlowej i zabezpieczeń bankowych.
Julita Kin