Otrzymałam niedawno od Pawła Kądzieli z wydawnictwa „Więź” kolejny tom listów Jerzego Giedroycia ze współpracownikami „Kultury”. Tym razem jest to zbiór listów, które Redaktor wymieniał z Leszkiem Kołakowskim. Dla mnie to książka niezwykle ciekawa, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy kto weźmie ją do ręki będzie podzielał mój pogląd.
Korespondencja ta jest wyraźnie podzielona na trzy, bardzo odmienne, choć w książce w sposób formalny nie wyróżnione, okresy. Pierwszy to lata 1957-1958. Leszek Kołakowski mieszka wówczas w Warszawie. Jest partyjnym, obiecującym naukowcem, ale już wtedy, w atmosferze Październikowej odwilży, krytykującym „socjalizm realny”, z jakim miał do czynienia w Polsce. Po latach Bronisław Geremek tak wspominał jeden z wykładów Kołakowskiego: „Kołakowski w Sali Kominowej na uniwersytecie mówił, czym jest socjalizm. Przyszło mnóstwo ludzi. Najpierw słuchali długiej wyliczanki, czym socjalizm nie jest: państwem, gdzie jest więcej szpiegów niż pielęgniarek i więcej miejsc w więzieniach niż w szpitalach; państwem, gdzie jest się zmuszanym do kłamstwa; państwem, gdzie jest się zmuszanym do kradzieży; państwem, gdzie jest się zmuszanym do zbrodni; państwem, gdzie filozofowie i literaci mówią zawsze to samo co generałowie i ministrowie, ale zawsze po nich; państwem istniejącym aktualnie itd. To była część pierwsza. A teraz – słuchajcie uważnie! – przemawiał Kołakowski – powiem wam, czym jest socjalizm. Wtedy w Sali Kominowej zapadło milczenie, a Kołakowski nad głowami słuchających: Socjalizm jest to ustrój, który… eh!, co tu dużo mówić! Socjalizm jest to naprawdę dobra rzecz„.
Jerzy Giedroyc już wówczas rozpoznał w młodym filozofie nieprzeciętny umysł. Pierwszy z zamieszczonych w książce listów to podziękowanie Leszka Kołakowskiego za zaproszenie do Genewy na XII Recontres Internationales. Interwencja ze strony Giedroycia, jak wiele innych w podobnych sprawach, była cicha i tylko za pośrednictwem osób trzecich beneficjent dowiadywał się kto pomagał.
Z tego pierwszego okresu pochodzi 15 listów, często czysto grzecznościowych. To także relacje z prób, najczęściej nieudanych, doprowadzenia do spotkania w różnych miastach Europy, gdy Kołakowski otrzymał stypendium do Amsterdamu na studia nad Spinozą, a także informacje o problemach wizowych obydwu korespondentów. Ze strony Kołakowskiego to również podziękowania za przesłane książki i „Kulturę”. W kilku, ostatnich listach z tego okresu omawiana jest sytuacja międzynarodowa, a także w Polsce, gdzie coraz wyraźniej widać, że Władysław Gomułka nie zamierza wypełniać oczekiwań społeczeństwa rozbudzonych w 1956 r.
Korespondencja Redaktora i Filozofa urywa się pod koniec maja 1958 r. i zostaje wznowiona dopiero w styczniu 1971 r., kiedy Leszek Kołakowski już mieszka w Wielkiej Brytanii. Nie wiem, czy panowie do siebie w ogóle nie pisali, czy też listy nie zachowały się. Prawdopodobnie jednak to pierwsze, bo Jerzy Giedroyc miał zwyczaj pisania wszystkich listów z kopiami, które składał w archiwum „Kultury”.
Szkoda, bo w życiu Leszka Kołakowskiego lata sześćdziesiąte były to okres przełomowy. W 1966 r. odebrano mu katedrę i usunięto z PZPR – Władysław Gomułka oskarżył go publicznie o to, że jest wrogiem państwa socjalistycznego i o „kształtowanie umysłów młodzieży w kierunku rażąco sprzecznym z dominującą tendencją rozwoju kraju i narodu”. W 1968 r. za udział w Wydarzeniach Marcowych, odebrano Kołakowskiemu prawo wykładania i publikowania. W rezultacie, poprzez uniwersytety w Montrealu i Berkeley, dotarł do Oxfordu, gdzie został wykładowcą w All Souls College.
Pierwszy z listów z tego czasu, datowany 13 stycznia 1971 r. to kontynuacja rozmowy, która odbyła się w Londynie. Giedroyc do listu dołączył notatkę na temat wydarzeń w Gdańsku i Szczecinie. Autor listu jednocześnie informuje o działaniach pomocowych, jakie stara się podjąć. W pewnym momencie stwierdza ze smutkiem: „Niestety, niewiele możemy zrobić”.
Ten drugi okres korespondencji, najobfitszy (ponad 250 listów), wyraźnie kończy się na początku 1980 r. To listy znacznie dłuższe niż te z lat 1957-1958. Omawiają sprawy dotyczące różnych publikacji Leszka Kołakowskiego, podejmowane przez obydwu, często w uzgodnieniu, działania na rzecz coraz lepiej zorganizowanej opozycji w Polsce, a także wymiana poglądów bardziej ogólnych na temat sytuacji w Polsce i na świecie.
Podobnie jak w przypadku innych współpracowników „Kultury” (Czesław Miłosz czy Jerzy Stempowski) Redaktor nagabuje Kołakowskiego – „tylko Pan może to napisać” – by zabrał głos w ważnych sprawach, a ten ostatni najczęściej broni się przed narzucanymi mu tematami brakiem znajomości sprawy, nadmiarem zajęć itp. W tym czasie Kołakowski angażuje się coraz bardziej w działalność na rzecz pomocy opozycji – zostaje przedstawicielem KOR-u za granicą, współpracuje z Polskim Porozumieniem Niepodległościowym, wspiera działalność Uniwersytetu Latającego. W wydawnictwie „Kultury” drukuje swe opus magnum „Główne nurty marksizmu. Powstanie, rozwój, rozkład”.
Dwudziestolecie 1980-2000 to tylko 70, głównie krótkich listów. Ciekawe, że korespondencji nie wspominają ani „Solidarności”, choć już na początku lat 1970., jeszcze przed wydarzeniami 1976 r. uważali, że wolne związki zawodowe to jedna z dróg rozszerzania niepodległości Polski. Widać wyraźnie, że ich kontakty rozluźniły się, choć nie zostały zerwane.
W wielu miejscach pojawiają się postacie ze środowiska londyńskiego, starej ale i późniejszej emigracji. Uwagi, zwłaszcza Giedroycia, na temat niektórych osób są co najmniej uszczypliwe. Jednocześnie niektóre spostrzeżenia obydwu korespondentów nic się nie zestarzały, jak choćby takie zdanie Jerzego Giedroycia na temat Polski: „Ten kraj, z Gombrowicza ‘niedojrzały’, który nie potrafił być mocarstwem, a nie może być Czechami, musi znaleźć sens swego istnienia”. Choćby dla tego jednego zdania (a takich rodzynków jest więcej) warto tę książkę przeczytać.
Jerzy Giedroyc Leszek Kołakowski „Listy 1957-2000”. Wstęp: Paweł Kłoczowski, opr. i przypisy Henryk Citko, Biblioteka „Więzi”, t. 324, Warszawa 2016
Katarzyna Bzowska