Filip Springer, polski reportażysta, pisarz i fotograf był gościem Edinburgh International Book Festival. W ubiegłą niedzielę spotkał się z miłośnikami literatury faktu.
Filip Spinger udowadnia, że dobry reporter nie musi jechać na koniec świata, aby znaleźć ciekawy temat. Fascynujące historie kryją się tuż za rogiem Polski B. Jego debiutancka , przetłumaczona na angielski powieść „Miedzianka” opowiada o miasteczku na Dolnym Śląsku, niedaleko Jeleniej Góry, które zniknęło z powierzchni ziemi. Stąd angielski tytuł książki: „History of a Disappearance: The Story of a Forgotten Polish Town.”
Miejsce wyzute z emocji
– W latach 2008-2009 pracowałem nad reportażem na temat organizacji pozarządowej, która działa w tych okolicach, wykorzystując terapeutyczne zalety wspinaczki w leczeniu uzależnień i autyzmu. Wtedy pokochałem tę jedną z najpiękniejszych części Polski. Zbierając informacje do innego artykułu, dotarłem do starych, czarno-białych zdjęć, przedstawiających pełne życia miasto, którego nie mogłem dopasować do tego, co widziałem do tej pory. Obecnie znajduje się tam tylko kilka rozrzuconych bezładnie domów i kościół zagubiony w gąszczu krzewów. Zacząłem zadawać pytania: dlaczego? – tak Springer opowiadał o kulisach powstania książki.
Pisarz wspominał także, że najbardziej uderzyło go to, że to miejsce było wyzute z wszelkich emocji.
– Wróciłem do domu. Uruchomiłem komputer, wpisałem do przeglądarki hasło „Miedzianka”. Nie było nic na ten temat w internecie. Nieco więcej znalazłem wpisują niemiecką nazwę Kupferberg (z niem. Miedziana Góra) i tak, małymi krokami zacząłem zdobywać wiedzę na ten temat. I nagle znalazłem się w trakcie procesu opisywania tego miejsca – tłumaczył.
Na początek powstał krótki artykuł dla tygodnika „Polityka”. Jednak bazując na swoich dociekaniach, Springer szybko zorientował się, że w tej historii jest dużo więcej treści. Jego praca nad książką trwała dwa lata.
Tajne radzieckie kopalnie
Historia Miedzianki zaczyna się w XIII-XIV wieku. Wówczas to terytorium zamieszkiwali Niemcy, Polacy i Żydzi. Z czasem jednak stało się typowym niemieckim miastem i takim pozostawało do 1945 roku. Obie wojny światowe przetrwało w stanie nienaruszonym.
Od czasów średniowiecza życie miasteczka skupione było wokół kopalni. Wydobywano tam zarówno miedź, jak i inne surowce: złoto, srebro, żelazo i węgiel. Przed wojną Kupferberg zamieszkiwało ok. 5 tysięcy osób.
Na przełomie lat 1941-42 Niemcy odkryli rudę uranu. Klęska w II wojnie światowej nie pozwoliła im tych cennych złóż eksploatować. Pod koniec wojny Rosjanie dotarli do tych badań i w 1948 roku stworzono kopalnię uranu, kontynuującą poszukiwania Niemców. CZtery lata później projekt zarzucono i kopalnię zamknięto.
Polski rząd, widząc potencjał tego miejsca, chciał uczynić z niego kurort, gdzie górnicy z Dolnego Śląska mogliby mieszkać na emeryturze. Szybko jednak okazało się, że Rosjanie nie byli zainteresowani podtrzymaniem infrastruktury miejskiej czy naprawieniem zniszczeń spowodowanych przemysłem wydobywczym. Miasto stało się bezużyteczne i zaczęło niszczeć. Pod koniec lat 60. władze PRL postanowiły zrównać je z ziemią – wszystkie budynki wyburzyć, a ludzi tam mieszkających przesiedlić do trzech bloków mieszkalnych w Jeleniej Górze.
– Dla mnie najciekawsza historia zaczyna się w tym momencie – zwierzył się Springer.
– Powstało mnóstwo legend na temat, dlaczego kopalnię zamknięto, w tym teoria spiskowa, że Rosjanie dalej wydobywali uran w tajemnicy przed mieszkańcami i lokalnymi władzami. Te wszystkie mity i kłamstwa pozwoliły mi zrozumieć, w jaki sposób ludzie myślą i tłumaczą sobie pewne procesy, który zachodzą w ich życiu. Dla nich to było zbyt proste, że miasto, z którym byli związani od dzieciństwa, zniknęło z tak prozaicznych przyczyn. Przypisywali zatem temu wydarzeniu większą wagę, ze względu na emocje, jakie żywili do tego miejsca. Próbowali nadać znaczenie dramatowi, który przeżyli – podkreślił reporter. Jak zaznaczył, jest to jest uniwersalna część tej opowieści.
– Lubię słuchać ludzi, którzy snują fantastyczne opowieści, nie zdając sobie sprawy, że ja wiem, że to nieprawda. To, w jaki sposób ludzie konfabulują, dużo więcej mówi o nich, niż to, w jaki sposób mówią prawdę. Choć oczywiście, jako reporter, musiałem najpierw ustalić fakty – tłumaczył.
Usłyszeć ludzki głos
„Miedzianka” to kalejdoskop takich barwnych opowieści. Jedna z nich to historia Karla Heinza Friebre, który opuszcza to miasto, mając 8 lat i powraca do niego w 1989 roku. I jest wściekły. Jest wściekły na Polskę, że miasto, które pamięta z dzieciństwa, nie istnieje. Obiecuje sobie, że nigdy tu nie wróci, ale wraca każdego roku. Zatrzymuje się na noc pośrodku zielonego pustkowia i śpi w samochodzie. Pewnego razu w latach 90. widzi dzieci, które idą z plecakami do szkoły, do Janowic Wielkich. Uderza go myśl, że te dzieci są takie same jak on, jak był mały. Wtedy postanawia pogodzić się z historią.
– Na początku Karl był bardzo nieufny. Nie chciał rozmawiać ze mną o swoich uczuciach, cytował wyłącznie fragmenty z Wikipedii, które już znałem. Jednak w pewnym momencie zorientował się, że nie jestem z pokolenia osób, które chcą pisać historię od nowa, tylko chcą usłyszeć głos człowieka – podkreślił Springer.
– Poszliśmy na spacer. I chociaż ja chodziłem po łąkach, widziałem, że ten człowiek obok mnie przechadza się właśnie główną ulicą swojego rodzinnego miasteczka. To był najbardziej magiczny moment w mojej karierze – wyznał pisarz.
Jest także historia browaru, który podobnie jak całe miasto, również został opuszczony, a cała maszyneria przeniesiona do innego browaru w okolicy.
– Po opublikowaniu książki zgłosił się do mnie człowiek, pirotechnik, który opowiedział mi, jak w latach 80. zgłosił się do niego ksiądz, który chciał wysadzić budynek browaru, ponieważ potrzebował cegieł do budowy kościoła. Zgodnie ze zleceniem tenże specjalista od wybuchów wykonał otwór w ścianie, w którym umieścił ładunek. Nastąpiła wielka eksplozja, która zatrzęsła ziemią. Jednak gdy pył opadł, okazało się, że konstrukcja budynku dalej stoi. To taka anegdota o tym, jak solidne niemieckie mury nie ugięły się pod naporem polskiego księdza – opowiadał ze śmiechem Springer.
Kilka lat po opublikowaniu książki para młodych ludzi z Wrocławia postanowiła wybudować tam nowy browar. To nowoczesny budynek, w którym w pewnym stopniu starano się przywołać dawny klimat.
– Można zobaczyć tam na ścianach stare zdjęcia, napić się piwa, zostać na noc i choć trochę poczuć atmosferę tamtego miejsca. Pod koniec sierpnia będziemy tam organizować festiwal. Coś w stylu Highland Festival, ale, rzecz jasna, wielokrotnie mniejszy – dodał dziennikarz.
Miasto z wyobraźni
Miedzianka w pewnym momencie stała się miejscem bardzo bliskim sercu Springera. – Dla mnie ten proces znikania miasta był pasjonujący, ponieważ mówimy tutaj nie tylko o zniknięciu pięknego, pełnego życia miasta, lecz o zniknięciu całej społeczności i tożsamości jego mieszkańców. Nie chciałem napisać książki wyłącznie o Miedziance. Chciałem opisać historię utraconego raju – akcentował.
Na podstawie „Miedzianki” powstała sztuka, który cieszył się dużym powodzeniem. Dwa razy odbył wyjątkowy pokaz przedstawienia właśnie w Miedziance, na świeżym powietrzu.
– Trudno było mi kryć wyruszenie, widząc sceny z mojej książki, które były odgrywane dokładnie w tych samym miejscu, w których powstała. W miejscu zniszczonym, lecz – przy minimalnych środkach ekspresji – odbudowanym w wyobraźni widzów – mówił. Książka miał również swoich przeciwników. Przed spektaklami miały miejsce protesty sugerujące, że jest to antypolska narracja.
– Bo wciąż w Polsce niepopularne jest mówić, że ofiary w czasie II wojny światowej były po obu stronach. Można łatwo zagrać politycznie takim miejscem, zwłaszcza przy obecnym klimacie politycznym, gdzie stosunki polsko-niemieckie są dość napięte. Tymczasem dla mnie to było niesamowite odkrycie, w jak ciężkich warunkach Niemcy, którzy mieszkali na tych terenach, byli przesiedleni – tłumaczy reportażysta.
Aktualnie w Miedziance powstaje również centrum kulturalne z galerią sztuki. W tym roku zostanie wydana również powieść graficzna, w której bohaterowie zmagają się ze złymi mocami, które chcą zniszczyć miasto. Springer jest zaangażowany w te projekty. Jak zauważa: „Nie mam wyjścia. To moje miasto. Nie mogę pozwolić, aby ponownie o nim zapomniano.”
– Zależy mi na tym, aby to miejsce nie straciło swojego charakteru. Wszelkie przedsięwzięcia powinny być wykonywane z pewną dozą wrażliwości. Aby każdy, kto tam przyjedzie, mógł stanąć w ciszy, na łące, która kiedyś była rynkiem miasta i zastanowić się, jakie wnioski z tej historii można wyciągnąć – sumował.
Magdalena Grzymkowska