05 września 2017, 10:44
Brexit: Kryzys angielskiej tożsamości

Polityczne wakacje kończą się – września wracają do pracy parlamentarzyści, ale już od poniedziałku trwają rozmowy w Brukseli na temat warunków Brexitu. I obie strony – brytyjska i unijna – obarczają się odpowiedzialnością za zbyt powolne tempo negocjacji. Sytuacja pozostaje bez zmian: nie wiadomo na jakich warunkach odbędzie się opuszczenie przez Wielką Brytanię europejskiego klubu. A na samej Wyspie trwa nadal dyskusja dlaczego w ogóle do Brexitu doszło.         Instytucja referendum nie jest zakorzeniona w brytyjskiej tradycji politycznej. Wynika to ze specyficznej pozycji parlamentu. Mówi się, że jest suwerenny, a więc niezależny w podejmowaniu decyzji. To właśnie wziął pod uwagę Sąd Najwyższy, gdy w grudniu ub. r. wydał werdykt stwierdzający, że premier nie może uruchomić Artykułu 50 traktatu lizbońskiego bez odpowiedniej ustawy parlamentarnej.

Pierwsze w historii Wielkiej Brytanii referendum odbyło się w 1975 r. – Brytyjczycy podtrzymali wówczas podjętą dwa lata wcześniej przez parlament decyzję o przynależności Wielkiej Brytanii do wspólnoty europejskiej. Od tego czasu odbyły się jeszcze tylko dwa referenda o zasięgu ogólnokrajowym: w 2011 r. na temat systemu wyborczego (utrzymane zostały jednomandatowe okręgi wyborcze) i ubiegłoroczne referendum Brexitowe. Pozostałe, których w sumie było dziewięć, miały charakter lokalny, a większość z nich dotyczyła dewolucji.

Nawet przeciwnicy Brexitu wydają się pogodzeni z decyzją wyborców. Nie oznacza to jednak, by skończyło się szukanie przyczyn takiego, a nie innego wyniku referendum. Poza sprawami oczywistymi, takimi jak źle prowadzona kampania na rzecz pozostania w UE, która sprowadzała się właściwie do podsycania lęku, co będzie, gdy Wielka Brytania znajdzie się poza Unią, podnosi się kwestie szersze, natury społecznej i historycznej. Według jednej z diagnoz winnymi są szeroko rozumiane elity metropolitalne, zadowolone z siebie, które nie dostrzegają grup społecznych tracących swoją pozycję na skutek postępującej globalizacji, zwiększonej imigracji i cięć w wydatkach na cele socjalne.

Profesor Nicholas Boyle, emerytowany wykładowca Cambridge, uważa, że takie podejście nie jest zgodne z rzeczywistością. Czy w Szkocji i Irlandii Północnej nie ma “metropolitalnych elit” – pyta retorycznie? Czy nie ma Szkotów i Irlandczyków, którzy są przeciwni globalizacji? O wyniku referendum zdecydowali Anglicy, którzy od czasu utraty imperium mają problem z własną identyfikacją narodową – twierdzi Boyle. Pomimo, że Wielka Brytania jako państwo powstała w XVIII wieku, to nie ukształtowała się brytyjska narodowość. Mamy nadal Szkotów, Walijczyków, Irlandczyków i Anglików. Ci ostatni uważali, że w Wielkiej Brytanii mają pozycję dominującą. Zwolennicy Brexitu mówili: „Chcemy z powrotem naszego kraju, chcemy £350 mln tygodniowo na naszą służbę zdrowia, nie chcemy polskich sklepów na naszych ulicach”. Eurofobia – pisze Boyle – to „specyficznie angielska psychoza, angielski narcyzm, wynikający z kryzysu tożsamości”. W Unii Europejskiej wszystkie państwa są równe. Anglicy, którzy mogli objechać cały świat stale pozostając na terenie należącego do nich imperium, nadal uważają, że są wyjątkowi. To oni rządzili oceanami, a imperium pozwalało na samowystarczalność. Koniec imperium był „traumatycznym przeżyciem dla co najmniej dwóch pokoleń i wielu Anglików, niezdolnych do zaakceptowania tego faktu, jeszcze się z tego nie otrząsnęło” – stwierdza Boyle. Z tego wynika też wciąż powtarzające się przekonanie angielskich polityków, że mają szczególną rolę do odegrania na arenie międzynarodowej. Wielka Brytania przez lata przynależności do Unii Europejskiej starała się mieć specjalną pozycję, podkreślała swoje odrębne zdanie w wielu kwestiach, a obce było jej zacieśnianie unijnych więzi i tworzenie europejskiej wspólnoty.

Referendum podważyło nie tylko suwerenność parlamentu westminsterskiego, ale też pokazało wyraźnie, że głos Szkotów i Irlandczyków z Ulsteru może zostać zlekceważony. Referendum w dużym stopniu zostało wygrane przez prowadzoną agresywnie kampanię UKIP. Nazwa tej partii fałszywa, bo mówi o niezależności Zjednoczonego Królestwa, a o teren Anglii w dużym stopniu chodzi. Charakterystyczne, że właśnie na terenach angielskich zdobywała popularność; w Szkocji i Irlandii Północnej cieszyła się poparciem w granicach 1-2%.

Nie mówmy więc, że to Brytyjczycy opowiedzieli się za Brexitem, bo brytyjskość to co najwyżej wpis w paszporcie, to konglomerat różnych narodów, od wieków zamieszkujących archipelag brytyjskich wysp i tych, którzy przybyli na te tereny jako imigranci. Szkoci, Irlandczycy, a także większość imigrantów, którzy mają w swych kieszeniach brytyjskie paszporty, w większości głosowali za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Specyficzna jest sytuacja w Walii, prowincji podbitej przez Anglików wcześniej niż inne – większość mieszkańców Walii, podobnie jak i na angielskich terenach głosowała za Brexitem. Nie wiadomo jak głosowali rodowici Walijczycy, którzy stanowią niewiele ponad połowę całej populacji.

Pytanie, na które zapewne jeszcze długo nie znajdziemy odpowiedzi, brzmi: czy w wyniku Brexitu Anglicy odzyskają swoją tożsamość? Czy zaakceptują, że Wielka Brytania jest państwem wielonarodowym? I wreszcie: na ile w ogóle tożsamość narodowa jest ważna we współczesnym świecie?

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Julita Kin

komentarze (0)

_