Nie wiem ile już dostałem maili z informacją, że wkrótce zobaczyć będzie można film „Ach śpij kochanie”. Agencja reklamowa promująca to przedsięwzięcie jest namolna i raz po raz karmi redakcję „Tygodnia” wiadomością o „plejadzie gwiazd polskiego kina w osnutym na faktach thrillerze o miłości, która prowadzi do zbrodni”. Nie robi na nas wrażenia fakt, że „Andrzej Chyra wciela się w postać Pięknego Władka”. A już budzi litość zwiastun: „To król życia, zamożny kobieciarz, szanowany obywatel, ale także człowiek o zaskakujących powiązaniach, hipnotycznym uroku i niejasnej przeszłości”.
I tu spuszczamy zasłonę miłosierdzia… urągając światu, że nazwał kino X muzą.
Mniejsza o kino spod znaku Pięknego Władka. Przyjdzie jednak stwierdzić, że agencja dopięła swego, bo temat wszedł na łamy „Tygodnia”. W całej sprawie prawdziwie wart uwagi jest jednakże nie sam film, ile fakt, że „Ach śpij kochanie” wchodzi do sieci kin Odeon i będzie można go zobaczyć w bodajże 31 brytyjskich kinach (i miastach).
To już nie sala w londyńskim POSK-u, nie zaprzyjaźnione Riverside Studios czy dyżurny festiwal filmów z Europy Wschodniej tylko najzwyklejsze kino na High Street i sala wypełniona Polakami mieszkającymi w okolicy i kilka dni seansów… Wiem, że to nie pierwszy raz, że już było. Ale przyznacie Państwo, wciąż robi wrażenie!
Jak wiele w ostatnich latach się zmieniło! Za hasłem „Polacy na Wyspach” kryją się dziś ludzie młodzi. Ci, którzy mieszkają tu od niedawna, przybyli po 2004 roku. Niewiele zostało z polskiego Londynu, tego niepodległościowego, jakim go zawsze znaliśmy. A dzieci emigracji niepodległościowej mają swoją, odrębną historię.
Pamiętam jak parę lat temu podczas spotkania promującego książkę pt. „Polak Londyńczyk” jej autor Wiktor Moszczynski podzielił się ciekawym spostrzeżeniem – nazwał powstanie POSK-u na Hammersmith buntem pokoleniowym. Odnosiło się to do „starego establishmentu” i środowisk oficerskich, które skupiały się na Kensingtonie. Decyzję o budowie POSK-u w zachodnim Londynie, bliżej miejsc zamieszkania, podejmowali już reprezentanci młodszego pokolenia. – Ale wciąż starsi ode mnie… – przypomniał Wiktor (dziś sam z siwą brodą). Po czym dodał, że jego pokolenie nie zbudowało kolejnego, innego centrum, bo tego nie potrzebowało. Dla nich polskość to takie wzniosłe hobby.
Cóż, dzieci pierwszego pokolenia emigracji nie potrzebują tego tak bardzo jak ich rodzice. Znaleźli z powodzeniem spełnienie dla siebie w środowisku brytyjskim. Czy to źle czy dobrze, tego nie oceniam. Po prostu taka jest kolej losu. A w życiu polonijnym? Co było ciekawe trzydzieści lat temu, jeśli nie jest modernizowane, prowadzone z pomysłem, staje się po prostu przestarzałe, nieciekawe, nawet nudne. I na to nadciąga koniec.
– Nie jeżdżę na zakupy do polskiego sklepu – powiedział mi kiedyś znajomy (drugie pokolenie). – Nie robi tego nikt z moich rówieśników i znajomych. Dlaczego mam iść na imprezę do Ogniska, skoro mam West End? Nikt z nas nie przyjdzie do POSK-u tylko dlatego, że on jest.
A co wśród dwudziestoparolatków? Ciekawe czy chwyci Piękny Władek na High Streecie.
Jarosław Koźmiński