Czasem myślę sobie, że o wiele łatwiej byłoby być chrześcijaninem, gdyby Jezus nie opowiedział niektórych przypowieści. Przypowieść o talentach to nie przypowieść, której słucha się przyjemnie. To przypowieść, która słuchacza, a więc mnie i Ciebie zmusza do myślenia, konfrontuje nas z naszym życiem, wymusza niejako odnalezienie samego siebie w losie bohaterów. Dlatego sam nie potrafię uciec przed tym pytaniem i cały czas ono mi towarzyszy: Co jeśli to mnie Jezus nazywa dzisiaj sługą nieużytecznym?
Kiedy słyszymy przypowieść o talentach, niemal automatycznie myślimy o naszych zdolnościach, zaletach, predyspozycjach lub nawet cnotach. Tymczasem nie o takie talenty idzie w dzisiejszej Ewangelii. W czasach Jezusa „talent” był miarą wartości pieniądza i oznaczał równowartość 27 kilogramów złota. Zatem pięć talentów to 135 kilogramów złota. Żeby lepiej uświadomić sobie o jakich bogactwach mówimy, w naszych czasach jeden talent stanowiłby równowartość ok. 1 miliona euro. Tylko czy aby na pewno Jezus chce nam dzisiaj udzielać lekcji ekonomii?
Jezusowy „talent”, bo o takim mamy dzisiaj mówić, to nie kilogramy złota czy miliony euro. To też nie zdolności, osobowościowe potencjały, artystyczne uwarunkowania czy sprawności intelektualne. Jezusowy „talent” to symbol obdarowania nas przez Boga. To wszystko to, co Jezus zostawił swoim uczniom, przekazując w ich ręce Kościół i świat. To dar Ducha Świętego. To wiara, że można zmieniać świat. To Słowo nadziei dane nie po to, by je wyjaśniać, ale by nim żyć. To przyjaźń z ludźmi, zdolność do miłości i solidarności z innymi.
„Nasza wiara – chrześcijaństwo – jest wielka właśnie przez to, co nam daje; nie przez to, czego od nas wymaga” – powie abp Grzegorz Ryś. Bóg pragnie nam dzisiaj uświadomić, jak bardzo nas obdarował i wciąż pragnie obdarowywać. Bóg nie daje się wyprzedzić w dawaniu. On sam jest nieustannym i bezinteresownym darem. On ofiaruje, a więc oddaje nam samego siebie. Dlatego nie wysłał do nas anioła lub któregoś z proroków, ale własnego Syna, by nikt nie wątpił w Jego wielkoduszność i bezinteresowność. Macie takie doświadczenie? Czujecie, że Bóg bez przerwy Wam się oddaje?
Trzeba dzisiaj znów skorygować swoje myślenie o Bogu, świecie, życiu i sobie samym. Musimy uświadomić sobie, że nie zostaliśmy chrześcijanami po to, by nieustannie się umartwiać i ustawicznie cierpieć. Być chrześcijaninem to nieskończenie więcej. To przede wszystkim doświadczenie obdarowania przez Boba, który nieustannie nam się udziela. Nie tylko w Eucharystii, kiedy przyjmujemy Go w Komunii św., lecz także w naszej codzienności: gdy o poranku kolejny raz otwieramy oczy; gdy – jak mówiliśmy przed tygodniem – mimo słabości i ułomności, czy też grzechu albo ograniczeń fizycznych doświadczamy przebaczenia i przemieniającej Bożej mocy; gdy w chwilach smutku doświadczamy Bożego pocieszenia; gdy mimo wszechogarniającej nas ciemności potrafimy wierzyć, że wciąż możemy zmieniać świat; gdy w chwilach mrocznej beznadziei dostrzegamy iskrę niezawodnej nadziei; gdy mimo wszechobecnego zepsucia, nieustannie spotykamy ludzi zdolnych do przyjaźni, miłości i solidarności.
To jest nasze bogactwo, nasz skarb, nasz majątek i gwarancja naszego dobrobytu. Chrześcijańskiego dobrobytu. To Bóg, który nieustannie nam się udziela i obdarowuje nas wszystkim, czego na danym etapie naszego życia najbardziej potrzebujemy. Naszą misją – misją każdego chrześcijanina – nie jest nieustannie narzekanie, biadolenie i zrzędzenie. Naszą misją jest najpierw dostrzeganie przede wszystkim każdego, najmniejszego nawet dobra, a następnie jego pomnażanie. Bo „każdemu, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie; temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”.
ks. Bartosz Rajewski jest proboszczem polskiej parafii p.w. Św. Wojciecha na South Kensington w Londynie (Little Brompton Oratory, dawne Duszpasterstwo Akademickie). Msze św. w niedzielę 12.45 i 18.30.