Przede wszystkim pragnę się zastrzec, że powyższe hasło to temat, a nie deklaracja osobista. Aprobuje i podziwiam odwagę kobiet, które przerwały odwieczne milczenie i osobiście się w tej sprawie zdeklarowały.
Zrobiło mi się nawet przykro, kiedy otworzywszy ankietę przesłana mi przez Actors Equity, czyli Aktorskie Związki Zawodowe, każde pytanie dotyczące mego doświadczenia w sprawie seksualnej eksploatacji czy molestowania na terenie pracy, czyli w teatrze, kwitowałam zgodnie z prawdą krótkim „NIE”. Co nie znaczy, że jestem ślepa na zjawisko i jego rolę w każdej dziedzinie życia publicznego, a cóż dopiero w teatrze. Czy nie dlatego pannom z przyzwoitych domów nie wypadało iść na scenę?
Pisząc ten artykuł, oglądam kątem oka wyświetlany na You Tubie film o Marylin Monroe i nie umyka mej uwadze fakt, że producentem jest nie kto inny niż sam Harvey Weinstein.
Ten się już nie pozbiera, myślę z mściwą satysfakcją. Prawie sto rozjuszonych kobiet starło go na proch przy pomocy #metoo. Zarówno te sławne, co się już nie muszą się obawiać o swoja karierę, jak i te maluczkie, które przy tej okazji mogą zwrócić na siebie uwagę. Dobrze mu tak, bydlakowi, bo jak każdy osobnik w pozycji władzy, stracił poczucie miary. Otoczony milczącą konspiracją współpracowników, skąd mogli przypuszczać ze mu to nie ujdzie płazem? Przecież tylu innym w jego pozycji uchodziło to bezkarnie. Nagle pękła bania z zarzutami, oskarżeniami, publiczna debata objęła nie tylko przemysł rozrywkowy, ale media, a nawet Westminster.
Trwa kampania pt. „16 dni aktywizmu przeciwko przemocy ze względu na płeć”. Fala oskarżeń obejmuje wszystko, od drobnych acz niepożądanych wykroczeń po gwałt. Lecą w gruzy reputacje wielkich artystów, parę dni temu popełnia samobójstwo szanowany walijski polityk. Był oskarżony, nie wiedział, o co dokładne, ale w tych sprawach zasada „niewinny, aż mu udowodnią winę” nie wydaje się obowiązywać. W telewizyjnym studiu kilka gniewnych pan strofuje skruszonych panów, w parlamencie pani May debatuje na temat, co zrobić z mężczyznami. Może to nasze i tak już skłócone społeczeństwo zmierza ku kolejnej polaryzacji, a nawet wojnie między płciami?
Najnowsza sztuka Alana Ayckbourna „The Divide” w King ’s Theatre w Edynburgu o tym właśnie traktuje. Alan Ayckbourn, autor tylu świetnych komedii od lat już zgłębia dystopijne perspektywy ludzkości. Będąc w Szkocji z moim niedawnym spektaklem „Faithful Ruslan”, miałam okazje obejrzeć te całkiem przekonywująca wizje niedalekiej przyszłości.
Świat podzielony jest na tereny północne zagospodarowane przez mężczyzn i południowe, przez kobiety. W styczniu nadchodzącego roku sztuka przenosi się do Londyńskiego Old Vicu, gdzie będziecie państwo mogli zobaczyć, co z tego podziału wynika.
Mówiąc o Old Vicu nie można nie wspomnieć nieszczęsnego Kevina Spacey’ego, który jeszcze bardziej niespodzianie niż Harvey Weinstein runął z piedestału i nic, ale to nic nie mogło uchronić go od kompletnego zmieszania z błotem jego wspaniałych osiągnieć jako dyrektor i czołowy aktor tego teatru przez ostatnie trzynaście lat. Miałam okazje poznać go, pracując za jego dyrekcji nad projektem opartym na masowym samobójstwie kultu Jima Jonesa, „The People’s Temple”, i przyznam, że wzbudzał we mnie niezachwiany podziw, tak dla jego polityki repertuarowej, jak i poważnego, pełnego szacunku podejścia do ludzi. Ani w jego zachowaniu ani w skromnej trochę tajemniczej, a tym bardziej ujmującej osobowości, nie było nic, co mogło wzbudzić podejrzliwość.
Rewelacje, jakie na fali #metoo kampanii wyszły na jaw, okazały się szokiem dla wszystkich. Tym razem dotyczyły młodych mężczyzn i nieletnich chłopców.
Mniejszym szokiem okazała się nagonka (bo jakże to inaczej nazwać, pomimo słuszności zarzutów) na reżysera i kierownika czołowego zespołu teatralnego Out of Joint, a przedtem Royal Court Theatre, Maxa Stanforda Clarka.
Ten zasłużony reżyser i pedagog, artysta o ogromnym wpływie na rozwój teatru angielskiego został kompletnie zdyskredytowany przez aktorki i byłe współpracownice, nie za przestępstwa seksualne, jak to miało miejsce z Weinsteinem czy Spacey ’m, ale za rozbuchany męski szowinizm, z którego zresztą był od lat znany i który nie przeszkadzał mu popierać i realizować nową dramaturgię kobiecą.
Parę lat temu Max przeszedł ciężki udar, w rezultacie którego poruszał się na wózku inwalidzkim, ale nadal reżyserował i kierował zespołem, dopiero w bieżącym roku idąc na emeryturę.
I właśnie teraz aktorki wystąpiły gremialnie z zarzutami nieprzyzwoitych propozycji, wulgarnych żartów, nie właściwych „komplementów” traktujących je „przedmiotowo” itp. itd.
Choć niektóre z pań skarżących się na „uprzedmiotowienie” jeszcze miesiąc przedtem robiły sobie uśmiechnięte selfie siedząc na poręczy jego wózka inwalidzkiego, Stafford Clark został bezceremonialni usunięty z honorowej dyrekcji Out of Joint Company i pozbawiony niedawno przyznanego mu odznaczenia za zasługi dla teatru.
Czy to się godzi? Nawet jeśli preferencje seksualne wpływały niegdyś na decyzje obsadowe Stafforda Clarka i wielu innych, czyż wiedząc o tym aktorki nie używały czasem swej seksualności jako narzędzia? Pamiętam obecną dyrektorkę Teatru Royal Court, kiedy jeszcze jako studentka reżyserii radziła koleżance idącej na casting do tegoż teatru, aby założyła nisko wycięta bluzkę, bo Max to lubi.
Pamiętam jeszcze wcześniej, bo za czasów mojej młodości w kraju, aktorka, z która grałam w jednym przedstawieniu pobiegła po premierze do Hotelu Bristol, gdzie zatrzymał się na noc Jan Kott. Kott pisał wówczas recenzje i był znanym babiarzem. Nad ranem wróciła. Myślę ze i bez tego dostałaby od niego dobrą recenzję, bo była zdolna i seksowna,
Nie chciałabym tu uchodzić za jakaś antyfeministkę, wcale mi się nie podobało zachowanie Maxa ani wielu innych, jak on wychowanych w kulturze macho, której najpaskudniejszym eksponentem jest dziś Donald Trump. Sama myśl przyprawia mnie o mdłości i przywraca pamięci wydarzenie, które nieświadomie pominęłam wypleniają ankietę Equity, moment, w którym wiekowy prezes zarządu Teatru Clwyd uczcił inaugurację mojej krótkotrwałej dyrekcji w tym teatrze obrzydliwym pocałunkiem w usta.
Takie rzeczy zbywało się kiedyś wzruszeniem ramion, w drastycznych przypadkach można było ewentualnie dać w pysk, ale mam nadzieję, że to co się teraz stało połozy kres raz na zawsze samowoli i przemocy w stosunkach między ludźmi. Mam nadzieję, a jednak jakiś złośliwy duszek szepce mi, że tak się nie stanie, że cały ten hałas to tylko chwyt medialny odwracający uwagę od lęków i niepewności związanej z Brexitem.
Kończąc, chciałabym zapewnić państwa, że aktorzy Sceny Polskiej.UK w POSK-u absolutnie potępiają wszelkiego rodzaju przemoc, eksploatację seksualną, czy tym bardziej rozpustę. Nawet przy okazji wyjazdu w teren, co właśnie miało miejsce w zeszły weekend, gdy obsada „Pana Tadeusza” została entuzjastycznie przyjęta przez Polonię w Birmingham. Jak widać na załączonym zdjęciu bratają się teraz z gospodarzami Ośrodka wznosząc toast Soplicówką za ostatni zajazd na Litwie.
Helena Kaut-Howson