Powinniśmy być gotowi do konfrontowania się ze wszystkimi kartami historii, zarówno chwalebnymi, jak i tymi bardziej drażliwymi. Moim zdaniem to jest jedyna metoda, aby budować tożsamość narodową, która jest żywa i autentyczna – mówi prof. Paweł Machcewicz, były dyrektor i twórca Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku w rok po otwarciu Ekspozycji w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Jak historia wpływa na kształtowanie tożsamości narodowej?
– Myślę, że tradycja i historia odgrywają w jej kształtowaniu olbrzymią rolę, jednak tożsamość narodowa nie powinna być zwrócona tylko w stronę przeszłości. Tożsamość narodowa to także nasza codzienność – jakie obowiązki wobec naszego kraju mamy obecnie: czy przestrzegamy prawa, czy szanujemy innych Polaków, czy uczciwie pracujemy, czy płacimy podatki. Uważam, że to jest duża część naszej tożsamości narodowej, która w Polsce jest ignorowana. Część osób myśli, że jeśli deklaruje to, że jest gotowa walczyć na wojnie i umrzeć za ojczyznę, to ten fakt już go czyni patriotą i jest zwolniony z obowiązków, jakie posiada jako obywatel.
Obecnie jednak duży nacisk kładzie się na tzw. politykę historyczną…
– … która moim zdaniem jest bardzo niedemokratyczna i autorytarna. Jej istotą jest usuwanie z przestrzeni publicznej w Polsce ludzi i całych środowisk, którzy mają inne poglądy i wizję patriotyzmu niż partia rządząca. A w moim przekonaniu istotą polityki historycznej powinien być wielogłos. Drugi zarzut dotyczy tego, że w wielu przypadkach historia jest używana do manipulacji. Jako przykład podam tu ataki na Lecha Wałęsę, któremu zarzuca się, że był kukiełką komunistów do końca PRL-u lub nawet jako prezydent. Jego epizod ze współpracą ze Służbami Bezpieczeństwa z początku lat siedemdziesiątych sztucznie przedłuża się niezgodnie z prawdą do lat 90. Drugi przykład to kult Żołnierzy Wyklętych. Okazuje się, że po wojnie jedyną słuszną dla Polaka drogą było pójście do lasu i walka z bronią w ręku. Nie brana jest pod uwagę pokojowa opozycja jak Polskie Stronnictwo Ludowe, nie ma mowy o tym, że rząd w Londynie wzywał Polaków, aby nie przelewali krwi, lecz aby działali na rzecz niepodległości Polski pokojowo. Takie też było ostatnie wezwanie Rady Jedności Narodowej, czyli parlamentu Polskiego Państwa Podziemnego. Kolejny mój zarzut wobec polityki historycznej PiS jest taki, że jest ona bardzo nacjonalistyczna i wręcz ksenofobiczna. Doprowadziła do pogorszenia naszych stosunków z Ukraińcami i ze środowiskami żydowskimi. Fatalnym posunięciem dla Polski była nowelizacja ustawy o IPN, która sugeruje, że mamy coś do ukrycia, że musimy używać prokuratury, aby bronić pozytywnego obrazu historii. To jest głęboko szkodliwe. Powinniśmy być gotowi do konfrontowania się ze wszystkimi kartami historii, zarówno chwalebnymi, jak i tymi bardziej drażliwymi. Moim zdaniem to jest jedyna metoda, aby budować tożsamość narodową, która jest żywa i autentyczna. Mogę to potwierdzić z własnego doświadczenia. Kilkanaście lat temu jako dyrektor Biura Edukacji IPN brałem udział w wyjaśnieniu sprawy Jedwabnego. To była najboleśniejsza, najtrudniejsza dyskusja odnośnie historii w czasach wolnej Polski. I uważam, że to ogromnie wzmocniło wizerunek państwa polskiego, zdobyliśmy sobie szacunek wielu środowisk za granicą, które doceniły to, że potrafimy w sposób uczciwy mówić o naszej przyszłości. Bo my współcześnie nie odpowiadamy za to, co zrobili Polacy w Jedwabnem w 1941 roku, ale odpowiadamy za to, w jaki sposób się dzisiaj rozliczymy z tamtą zbrodnią. Tymczasem w wyniku działań PiS płacimy w tym kontekście bardzo wysoką cenę (już poza wymiarem politycznym, pogorszeniem naszych relacji z Izraelem, Stanami Zjednoczonymi i Ukrainą): nastąpił w wielu krajach ogromny wzrost zainteresowania polskim antysemityzmem. Powszechnie się uważa, że nowe ustawodawstwo ma blokować debatę. To kompromituje nas na arenie międzynarodowej.
Jak Muzeum II Wojny Światowej wpisuje się w politykę historyczną rządu?
– Powiedziałbym, że w ogóle się nie wpisuje, stąd ataki na muzeum i usunięcie ze stanowiska mnie i moich współpracowników. Dlatego przystąpiono do zmieniania wystawy. A to, co atakowano najbardziej w naszej ekspozycji i wizji naszej historii, to łączność Polski z innymi krajami. Domagano się muzeum, które zajmowałoby się wyłącznie Polską. I wszelkie porównania i nawiązania do innych narodów, zostały potraktowane jako zagrożenie dla polskiej wyjątkowości i polskiej tożsamości narodowej. Dla mnie to jest skrajnie izolacjonistyczny, a nawet ksenofobiczny stosunek do polskiej historii. Atakowano też cywilny wymiar wojny. To, że pokazaliśmy wojnę jako straszliwą tragedię dla ludzkości cywilnej i że jej perspektywa była dla nas najważniejsza. Co było uzasadnione historycznie, ponieważ ta wojna była inna od wszystkich wcześniejszych konfliktów, gdyż jej największą ofiarą, jak również bohaterem zbiorowym, była właśnie ludność cywilna, a nie żołnierze. I w polskim przypadku było to szczególnie widoczne, bo na 5,5 miliona ofiar, ponad 5 milionów to byli cywile: Żydzi i etniczni Polacy. Także Państwo Podziemne było w dużej mierze inicjatywą oddolna, cywilną. Wszystko to zostało odrzucone. Domagano się więcej czysto militarnych historii bez uwzględnienia wymiaru społecznego.
Jak to się przekłada na zmiany ekspozycji?
– Na razie nastąpiła jedna znacząca zmiana, która godzi w przesłanie muzeum. Usunięto film kończący ekspozycję. To była ostatnia rzecz, którą zwiedzający oglądał przed wyjściem z wystawy. Film pokazywał podzielony świat po II wojnie światowej, pokazywał konflikty i akty przemocy po 1945 roku. Jego akcja została poprowadzona aż do czasów współczesnych, do scen z wojen w Syrii i na Ukrainie, scen z uchodźcami. To miało bardzo głęboki sens. Przypominało zwiedzającemu, że wojna to nie jest zamknięta karta, że cierpienie ludzi trwa i istnieje dziś wokół nas, a także że skłonność do przemocy jest w nas samych. Taki bardzo uniwersalny przekaz. Zostało to całkowicie odrzucone i zastąpione 4-minutowym filmem propagandowym, w konwencji gry komputerowej, wyłącznie o polskiej historii. I to pokazuje jak na dłoni różnice wrażliwości i koncepcji.
A nie jest tak, że brakuje Panu dystansu do tych zmian? W końcu Muzeum było dla Pana takim „dzieckiem”, które zostało Panu odebrane.
– W pewnym sensie tak było, ale ja wiedziałem, że wcześniej czy później odejdę ze stanowiska dyrektora (moja kadencja miała trwać do 2019 roku), ponieważ planowałem powrót do pracy naukowej. Jednak nie spodziewałem się takiego otwartego ataku na mnie i moich współpracowników. Odebrano nam nasze dziecko, ale i tak myślę, że odnotowaliśmy zwycięstwo, bo wbrew przeciwnościom, jakie piętrzył przed nami obecny rząd, doprowadziliśmy do otwarcia muzeum. A co najważniejsze reakcje zwiedzających były w większości entuzjastyczne. Do dzisiaj wystawę obejrzało pół miliona ludzi. To dużo lepszy wynik niż sądziliśmy. Mamy olbrzymią satysfakcję z tego powodu, niezależnie od tego, jakie są teraz nasze osobiste losy.
To zamieszanie wokół muzeum zadziałało jako reklama?
– Na pewno w pewnym stopniu tak, jednak uważam, że zainteresowanie muzeum wynika z czegoś głębszego. Debata wokół muzeum była chyba najważniejszą debatą na temat polskiej historii na przestrzeni ostatnich lat. Myślę, że wielu ludzi, którzy wcześniej nie byli zainteresowani historią, w wyniku tej dyskusji pojechało do Gdańska, aby obejrzeć tę wystawę. Obrona muzeum była też postrzegana jako obrona autonomii historii i kultury. Niezależnie od tego, że usunięto nas z muzeum, w Polsce wydarzyło się coś ważnego. To był triumf społeczeństwa obywatelskiego, ponieważ grupa historyków nie ugięła się pod politycznymi naciskami. To nie byłoby możliwe, gdyby nie ogromne poparcie społeczne.
Jak wyglądały naciski ze strony władz?
– To były więcej niż naciski, ponieważ podjęto operację zlikwidowania największego muzeum historycznego w Polsce, nad którym pracowano 8 lat. Zaczęło się od decyzji Ministerstwa Kultury, aby połączyć naszą placówkę z fikcyjnym muzeum Westerplatte, powołanym chwilę wcześniej, niezatrudniającym żadnych pracowników, niepodejmującym żadnej rzeczywistej działalności. Miała zniknąć w ogóle nazwa Muzeum II Wojny Światowej. To się nie udało, ponieważ rząd nie zdawał sobie sprawy, że miasto podarowało nam ziemię o ogromnej wartości pod budowę muzeum o określonej nazwie i specyfice. Kolejnym planem ministerstwa było przerwanie mojej kadencji jako dyrektora, aby uzyskać kontrolę nad muzeum. A że najprostszym sposobem usunięcia niewygodnych dyrektorów jest rozwiązanie istniejących instytucji, próbowano dokonać tego pseudo połączenia dwóch muzeów, zanim w ogóle zakończono budowę. W tym boju o niezależność muzeum pomogła nam decyzja sądu, która zawiesiła decyzję o połączeniu instytucji. To pozwoliło nam przyspieszyć instalację ekspozycji i wbrew rządowi, który do końca próbował nam to uniemożliwić, 23 marca otworzyliśmy muzeum, w takiej formie, jaką sobie na samym początku założyliśmy. Wtedy, dwa tygodnie później, sąd administracyjny orzekł, że ta sprawa jest poza jego kompetencjami. Sąd nie odniósł się do zarzutów, tak i moich, jak i Rzecznika Praw Obywatelskich. Można powiedzieć, że uciekł od wydania opinii w tej sprawie. Później sprawy potoczyły się szybko. Najpierw wykreślono muzeum z rejestru ministra kultury, muzeum przestało na chwilę istnieć. A następnie zarejestrowano nowe Muzeum II Wojny Światowej z nowym dyrektorem, który jest człowiekiem rządzącej partii i od tamtej pory toczy się kampania dyskredytująca osoby, które to muzeum stworzyły. Doszło do bezprecedensowej sytuacji, że dyrektor największego muzeum historycznego w Polsce, szkaluje własną wystawę. Jednocześnie miałem przeciwko sobie i prokuraturę, i Centralne Biuro Antykorupcyjne. Oczywiście zarzuty okazały się bezpodstawne.
I jakie są Pana kolejne kroki w tej sprawie?
– Wraz z trzema innymi twórcami wystawy złożyliśmy pozew zbiorowy do sądu przeciwko nowemu dyrektorowi na gruncie praw autorskich, domagający się przywrócenia oryginalnego kształtu wystawy. Uważamy, że ta wystawa jest dobrem ogólnonarodowym i chcemy jej bronić dla Polaków i widzów z innych krajów, aby mieli szansę zapoznać się z wystawą w jej pierwotnym kształcie i żeby mogli sobie wyrobić własne zdanie. Osobiście założyłem też skargę na państwo polskie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ponieważ odmówiono mi prawa do sądu.
I po co to wszystko Panu?
– Tu nie chodzi o moje własne sprawy, ale o coś znacznie ważniejszego. Obronę Muzeum i wystawy, które są dobrem wspólnym i nie mogą być ani zawłaszczone ani niszczone przez jedną partię. Chodzi też o obronę wartości – wolności kultury i historii. A ja osobiście chcę mieć poczucie, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Jestem to też winien wszystkim ludziom, którzy wspierali muzeum.
fot. Anna Machcewicz