Pisząc kiedyś o malarstwie Andrzeja Kuhna przypomniałem, słowa wielkiego Tomasza Manna, który stwierdził, że wszelka sztuka wynika z nienormalności, z moralnego kalectwa, z wewnętrznego spustoszenia. Idąc tym tropem znalazłem w biografii Kuhna ów okres spustoszenia wewnętrznego – w 1940 r. 11-letni Andrzej wraz z matką i siostrą został wywieziony w głąb Rosji Sowieckiej. Nie trzeba odwoływać się do aparatu pojęciowego Freuda, by nabrać przekonania, że takie doświadczenie dzieciństwa na trwale zakorzenia się w psychice człowieka i tkwi gdzieś w zakamarkach pamięci przez całe życie, raz po raz pobudzając wyobraźnię obrazami powracającymi z przeszłości.
Malarstwo Andrzeja Kuhna stanowi pozytywny przykład „samoprzekraczania” artysty i człowieka.
To malarstwo, w usilnym dążeniu do odkrycia i oczyszczenia najistotniejszych wartości humanistycznych, sięga po środki kreacyjnie stylistycznie najprostsze.
To malarstwo wyłania się z mnóstwa indywidualnych i konkretnych faktów, zaczerpniętych z konkretnej biografii i losu ludzkiego, ale woli prezentować się w szacie surowej i przez to w pełni dramatycznej. Bo zbyt barwna czy urzekająca lub wstrząsająca dysonansami wizja nie wyrazi surowej prawdy o kondycji człowieka. W sztuce idzie właśnie o surową prawdę o ludzkiej kondycji, a w wypadku Andrzeja Kuhna mamy jeszcze ciężar przeżyć z dzieciństwa, które pobudzają wyobraźnię posługując się poetyką niby-baśni. Oczywiście nieporozumieniem byłoby patrzeć na dokonania Kuhna tylko przez pryzmat bajkowej melancholii i dziecięcych wyobrażeń.
W 1947 r. Andrzej Kuhn przybył do Wielkiej Brytanii i zaciągnął się do marynarki handlowej: Po kilku latach rzucił pływanie oddając się całkowicie malarstwu. Rozpoczął studia artystyczne w Chelsea School of Art, nie sądził nigdy jednak, aby zaważyły one na sposobie wyrażania jego malarskiej wizji.
Kuhn pisał: „Maluję, ponieważ chcę utrwalić, uporządkować na płótnie mój świat wyobraźni, który, niezależny od otaczającej rzeczywistości, jest światem bez cieni, gdzie słońce nigdy nie zachodzi, gdzie każdy ma swego anioła stróża i gdzie każdy żeglarz może powrócić z dalekiej wyprawy”.
Po płótnach artysty krążą postaci rozbitków i żeglarzy, Sindbadów i Robinsonów, którzy tworzą prawidła „świata bez cieni”. Wydaje się, że postaci te powołują do istnienia nową rzeczywistość, świat zawarty między baśnią a metaforą. I choć teoria literatury poucza, że to niemożliwe, że baśń i metafora wzajemnie się wykluczają (baśń wymaga dosłowności w opowiadaniach, a metafora stawia na umowne podobieństwo), to jednak chętnie dajemy się ponieść temu duktowi wyobraźni „bez cieni” pociągnięci niezwykłą poetyką ekspresji i metafizycznym niepokojem.
Gdybyśmy jednak wiedzieli, że biorą się one z dramatycznych doświadczeń Syberii, być może nie chcielibyśmy pokazywać tych prac własnym wnukom.
Dokładnie pięć lat temu po raz ostatni spotkałem się z Andrzejem Kuhnem w jego domu w Boston
Jarosław Koźmiński