Czuję się Polką, chociaż ani tak nie wyglądam, ani nie mówię dobrze po polsku. Zawsze lubię patrzeć na zdziwione miny osób, kiedy się o tym dowiadują – śmieje się tegoroczna Miss Londynu Chiara Serena King w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Zdobyłaś koronę Miss Londynu w finałowej rozgrywce pokonując 25 konkurentek i setki w eliminacjach.
– To było dla mnie duże zaskoczenie, bo muszę przyznać, że zbytnio w siebie nie wierzyłam. Zawsze miałam poczucie, iż jestem za gruba, za niska, zbyt nieśmiała… Nie czułam się wystarczająco dobra, żeby startować w tego typu konkursach, a znalazłam się w nim tylko dlatego, że zgłosiła mnie mama. Cały czas miałam w niej duże wsparcie – powtarzała, że muszę spróbować, woziła na castingi, dopingowała.
I, jak się okazało, miała rację.
– Bardzo się z tego cieszę, ale mam świadomość, że dopiero teraz czeka mnie poważna praca. Wygrana oznacza awans do finału wyborów Miss England, który odbędzie się w dwóch turach – najpierw 26 – 27 lipca tak zwany etap sportowy w Resorts World w Birmingham, a 3 – 4 września ostateczna rozgrywka sygnowana jako Talent and the Gala w Kelham Hall w Nottinghamshire. Zwyciężczyni będzie reprezentować Anglię w konkursie Miss Świata.
Duża stawka.
– Bardzo duża. Nie chcę być tylko statystką, dlatego muszę się dobrze przygotowywać – fizycznie i mentalnie. Zdobycie miejsca na podium byłoby dużym sukcesem, jednak konkurencja jest bardzo silna, a ja jestem jedną z najmłodszych finalistek. Mam dopiero 19 lat, ale wysoko stawiam poprzeczkę. Wygrana w Londynie była przełomem w moim życiu, pokazała, że wszystko jest możliwe. Już samo stanięcie w szranki rywalizacji dało mi dużo pewności siebie. Poznałam wiele wspaniałych osób, nie tylko startujących dziewczyn, ale też ludzi pracujących w organizacjach wspierających wybory bądź działających charytatywnie. Wreszcie zaczęłam w siebie wierzyć i zmieniłam podejście do wielu spraw. To naprawdę nie jest takie istotne, żeby się głodzić i wyglądać jak nieszczęśliwy wieszak, najważniejsze, by czuć się naturalnie, zdrowo i być miłą osobą. Pewność siebie jest kluczem do sukcesu, a liczy się przede wszystkim to, co możemy dać z siebie innym.
Ty działasz w kilku charytatywnych organizacjach.
– Od kilku lat. „Beauty With a Purpose”, „Action against Cancer”, „Ealing Soup Kitchen”, a ostatnio również „Guatemala Voulcano Relief”. Zbieramy pieniądze na leczenie ludzi chorych na raka, dostarczamy jedzenie bezdomnym, wspieramy potrzebujących. Taka pomoc jest bardzo budująca.
Patrząc na ciebie trudno zgadnąć, że masz polskie korzenie.
– A jednak. Jestem w połowie Polką, a w połowie Angielką. Mama Justyna pochodzi z Warszawy i przyjechała do Londynu tuż po studiach w Szkole Głównej Handlowej w 1996 roku. Jak wielu emigrantów szukając pracy w zawodzie opiekowała się staruszką, sprzątała i pracowała w barze jako kelnerka. Tam poznała tatę Simona, rodowitego Anglika z Wimbledonu. Kiedy miałam pięć lat rodzice się rozstali, ale pozostali przyjaciółmi i są nimi do dziś. Mama zabrała mnie do Portugalii, gdzie poszłam do angielskiej szkoły St Julian’s w Carcavelos w pobliżu Lizbony. Mieszkałyśmy w Cascais i spędziłam tam piękne lata. Niestety, tylko dwa, bo w szkole byłam prześladowana przez koleżanki. Na przykład lunch musiałam jeść zamknięta w toalecie, jeśli w ogóle coś z niego zostało, bo zadeptywały mi plecak. To była angielska szkoła, aczkolwiek większość uczniów pochodziło z bardzo bogatych portugalskich rodzin, nazwijmy je „nietykalnych”. Dzieci umawiały się na weekendy na jachty czy jazdę konną na swoich olbrzymich posiadłościach albo grillowanie przy basenie w willach.
Dyrekcja placówki nie zrobiła nic, żeby mi pomóc i w końcu mama postanowiła rzucić wszystko co do tej pory osiągnęła i wrócić do Londynu. Tu dostałam się do wspaniałej szkoły Emanuel, w której spędziłam osiem lat, a w ubiegłym roku zdałam maturę z celującymi wynikami. Mama, podobnie jak tata i jej aktualny portugalski mąż, obecnie pracują w nieruchomościach.
Obracasz się w różnym środowisku, ale czujesz się Polką.
– Zdecydowanie, chociaż ani nie mówię po polsku, ani tak wyglądam, bo mam ciemną karnację. Zawsze lubię patrzeć na zdziwione miny osób, kiedy odpowiadam na pytania typu: „Skąd jesteś?”, albo „Jakie jest twoje pochodzenie?”. Moja uroda nie kojarzy się również z typową Angielką. Ludzie zgadują i najczęściej typują: Brazylia, Hiszpania, Włochy? A ja na to, że jestem Polką! Najpierw nie wierzą, ale noszę ze sobą w telefonie zdjęcie paszportu. Myślałam nawet o tatuażu „Jestem Polką”, może jeszcze go zrobię.
Znajomym już nie muszę tego tłumaczyć, oni wiedzą i zawsze próbują zgłębić więcej informacji o moim kraju. Może dzięki mnie podejmą decyzję, żeby pojechać tam na wycieczkę i osobiście go poznać.
Oczywiście, nie odżegnuję się też od swoich angielskich korzeni. No i szeroko rozumianej europejskości. Londyn jest międzynarodową stolicą, w której żyją ludzie z całego świata. Pochodzimy z różnych miejsc, odmiennych kultur, ale mieszkamy razem i próbujemy zbudować bardziej tolerancyjne społeczeństwo.
Często jeździsz nad Wisłę?
– Staram się regularnie, przynajmniej raz na dwa lata. Odwiedzam babcię w Warszawie, która mieszka naprzeciwko Ogródka Jordanowskiego na Mokotowie, gdzie jako dziecko często się bawiłam.
Polska to piękny kraj – kojarzy mi się z niezniszczonym krajobrazem, ciekawą przyrodą, serdecznymi ludźmi i świetnym jedzeniem. Uwielbiam tamtejsze potrawy – smażonego pstrąga na Mazurach, karpia w galarecie, pierogi z mięsem, pieczonego indyka, kabanoski, wspaniałe wędliny i oczywiście zupę pomidorową. Palce lizać! Do tego pyszne ciasta, serniki i szarlotki. O jedzeniu mogłabym rozmawiać godzinami, bo lubię dobrze zjeść.
Niestety, nie umiem zbyt dobrze mówić po polsku. Owszem, znam podstawowe słowa i może nawet bym się dogadała, ale nie jest to łatwy język. Ma pewno będę próbowała go podszlifować, tym bardziej, że mam zdolności lingwistyczne, bo oprócz angielskiego płynnie posługuję się portugalskim i hiszpańskim. A niedługo będę się również uczyć chińskiego.
Chińskiego?
– We wrześniu zaczynam studia na kierunku stosunki międzynarodowe i język chiński na Uniwersytecie w Edynburgu. Wcześniej próbowałam swoich sił na prestiżowym kursie z zarządzania w biznesie na King’s College London, ale po miesiącu zrezygnowałam i postanowiłam pracować. Ciężko było wszystko pogodzić. Zajęłam się modelingiem, współpracuję też z różnymi agencjami organizującymi imprezy promocyjne. Czasami biegnę z jednego projektu na zdjęcia, a potem jedząc w biegu próbuję zdążyć do mojej głównej pracy w firmie cateringowej, gdzie jestem menedżerką sali.
Natomiast w wolnych chwilach, których nie mam zbyt wielu, ćwiczę na siłowni i trenuję jogę. W tej ostatniej doszłam nawet do stopnia instruktora. Lubię też tańczyć i śpiewać – to bardzo pozytywnie wpływa na ciało i psychikę.
Teraz przed tobą nowe wyzwania.
– Na różnych płaszczyznach. Dużo się dzieje, ale to dobrze, bo nie znoszę marazmu. Chcę się rozwijać, uczyć nowych rzeczy, osiągać kolejne cele. Wszystko dopiero przede mną…