Kiedy usłyszałam swoje nagranie w duecie z Basią Trzetrzelewską popłakałam się ze szczęścia. A innym razem, podczas występu w Telewizji Polskiej, omal nie zemdlałam z wrażenia – wspomina obchodząca dwudziestolecie pracy scenicznej londyńska wokalistka Monika Lidke w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Twoja muzyka jest połączeniem różnych gatunków.
– Można w niej znaleźć elementy jazzu, folku, bluesa, popu, rocka, country i rytmów latynoskich. To klimaty zbliżone do twórczości takich wokalistek jak Norah Jones, Stacey Kent, Joni Mitchell czy Melody Gardot, a z polskich wykonawców najczęściej jestem porównywana do Anny Marii Jopek, Doroty Miśkiewicz, Moniki Borzym, Staszka Soyki i Grzegorza Turnaua.
Moja publiczność jest bardzo wrażliwa na tekst i zawarte w piosenkach niuanse, grę słów, dwuznaczności, humor. Na widowni pojawiają się łzy wzruszenia, śmiech, zdarzają się też tańce i wspólne śpiewanie. Najbardziej cieszy mnie, jak po koncertach wiele osób zostaje żeby porozmawiać, zrobić zdjęcie, opowiedzieć o sobie. Ci ludzie zaniosą tę energię dalej, do swoich rodzin i przyjaciół. Fani często piszą informując, że dobrze się czują po wysłuchaniu mojej płyty. Ciekawym widokiem jest kiedy na nasze występy przychodzi artysta i rysuje podczas wykonywania utworów. I właśnie to w muzyce jest najpiękniejsze – w nienachalny sposób zmienia świat.
W jakim kierunku?
– Moje przesłanie wraz wiekiem staje się coraz prostsze – najważniejsza jest miłość. Jeśli nie możesz, nie potrafisz kochać – szukaj. Jeśli potrzebujesz pomocy – zadbaj o to, żeby ją znaleźć. Chcę dać ludziom ukojenie, sprawić, żeby poczuli się lepiej. To uniwersalny przekaz, bo mam fanów w różnym wieku, chociaż najwięcej w przedziale 35 – 55 lat, z lekką dominacją mężczyzn. W serwisie streamingowym Spotify nasze piosenki są słuchane na całym świecie.
Sama piszesz do nich teksty.
– W większości, podobnie jest z muzyką. Ale staram się nie szufladkować i korzystam też z dorobku innych, dlatego czasami tworzę muzykę do istniejących już tekstów, albo odwrotnie. Dzięki temu pojawiają się nowe emocje, tematy, wyzwania. Muzycy, z którymi współpracuję bądź współpracowałam, są prawdziwymi gigantami, dzięki nim wszystko nabiera energii i staje się możliwe.
Na przykład kto?
– Lista jest długa. Basia Trzetrzelewska, Anna Jurksztowicz, Trilok Gurtu, Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski, Krzysztof Napiórkowski, Michał Tokaj, Michał Barański, Łukasz Żyta, Staszek Głowacz, Vadomaya Collective, Takeshi Asai, Maciek Pysz, Jerzy Bielski, Kristian Borring, Chris Nickolls, Tim Fairhall, Mark Rose, Adam Teixeira, Adam Spiers… No i oczywiście mój mąż, basista Shez Raja. Wszyscy oni są dla mnie ważni, stanowiąc nieodłączną część mojej muzyki i wszystkim bardzo dziękuję.
Masz na koncie trzy płyty.
– Które sama napisałam, nagrałam i wyprodukowałam. Każda z nich to kawał życia, ale i piękne świadectwo przebytej drogi.
Pochodzę z Lubina na Dolnym Śląsku, natomiast od 26 lat mieszkam na emigracji – początkowo w Paryżu, gdzie ukończyłam Wyższą Szkołę Spektaklu, a w 1998 roku zaczęłam występować z polskim zespołem No Way!. Nagraliśmy razem demo i wtedy na dobre zabrałam się za pisanie piosenek. Pierwszą płytę „Waking up to Beauty” wydałam w 2008 roku, już w Londynie, do którego przeprowadziłam się trzy lata wcześniej. Album docenił znany dziennikarz muzyczny Marek Niedźwiecki, a piosenka „Rozpalona kołyska” ukazała się na składance „Smooth Jazz Cafe”.
W 2014 roku wyszedł krążek „If I was to describe you”, na którym w duecie z Basią Trzetrzelewską zaśpiewałam utwór „Tum tum song”. On również znalazł się na „Smooth Jazz Café”.
Dwie pierwsze płyty są w większości w języku angielskim, ale znajdują się na nich również piosenki po polsku i francusku. Natomiast trzecia, „Gdyby każdy z nas…”, która trafiła na rynek w ubiegłym roku, jest moim hołdem dla języka polskiego. Została wydana przez amerykańską wytwórnię Dot Time Records, a inspiracją do jej powstania były wiersze Andrzeja Ballo. Jego sposób pisania zrobił na mnie ogromne wrażenie, a muzyka do nich dosłownie układała się sama. Po raz pierwszy nagrałam teksty innego autora, do tego całkowicie po polsku. Na płycie gościnnie zaśpiewały Anna Jurksztowicz oraz Dorota Miśkiewicz, z którą tytułowy duet ponownie zagościł na „Smooth Jazz Cafe”.
Obecnie pracujesz nad kolejnym krążkiem.
– Jest już nagrany w 80 procentach. Znajdą się na nim co najmniej dwa utwory po polsku, natomiast pozostałe będą po angielsku. Nieprzypadkowo, bo chcę się przypomnieć moim anglojęzycznym fanom i pojeździć z nowym materiałem po Europie. Na płycie pojawią się fragmenty bardzo liryczne, ale i latynoskie brzmienia. Niedawno zaczęłam współpracę ze świetnym gitarzystą – Matt Chandler gra na gitarze akustycznej i elektrycznej, dodając do mojej delikatnej muzyki lekko niegrzeczne nuty.
W jakim nakładzie rozchodzą się twoje płyty?
– Trudno jednoznacznie powiedzieć, ponieważ ogólnie format CD sprzedaje się znacznie gorzej niż kiedyś. Coraz trudniej jest odzyskać zainwestowane w album pieniądze, dlatego bardzo popularne stają się różne platformy wspierające projekty artystyczne, takie jak „Polak Potrafi” czy „Kickstarter”. Dzięki temu odbiorca sam może zadecydować co zasługuje na jego finansowe wsparcie, a to jest artystom takim jak ja bardzo potrzebne, bo wyprodukowanie płyty oscyluje w granicach 5 – 6 tysięcy funtów. Czasami śmiejemy się z mężem, że moglibyśmy za te pieniądze wyremontować kuchnię, zaadoptować strych i dodatkowo kupić samochód, a my nagrywamy płyty. Jednak, z drugiej strony, nasza twórczość pozostanie, a to jest najważniejsze.
Występowałaś w różnych miejscach, w różnych krajach.
– W Paryżu, Berlinie, Bremie, no i przede wszystkim Londynie, gdzie regularnie koncertuję w tutejszych klubach: Pizza Express Jazz Club, Jazz Cafe POSK, 606, Ronnie’s Bar, Klub Polonia Norwood. Od kilku lat coraz częściej pojawiam się też Polsce. Zagraliśmy na przykład w prestiżowym klubie 12on14 w Warszawie, Vertigo we Wrocławiu, w Radiu Łódź, na pięknych festiwalach „Jazz i Literatura” w Chorzowie oraz „Jazz w Ruinach” w Gliwicach. Natomiast już niedługo, w lipcu, za sprawą wyśmienitej wokalistki jazzowej Krystyny Stańko zaśpiewam w Oliwskim Ratuszu Kultury w Gdańsku.
Który koncert najbardziej utkwił ci w pamięci?
– Ten w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, 15 czerwca 2014 roku, z okazji wydania mojej drugiej płyty. Był emitowany na żywo w radiowej Trójce, dzięki wsparciu i życzliwości Marka Niedźwieckiego. Po tym występie otrzymałam mnóstwo listów – niektóre od starych znajomych ze szkoły, inne od obcych ludzi. Najbardziej cieszyły mnie te, w których słuchacze pisali, że do tej pory nie lubili jazzu, a tu nagle takie miłe zaskoczenie.
Z Markiem Niedźwieckim wiążą cię też inne wspomnienia.
– Pierwsza rozmowa z nim w Trójce w 2011 roku była ogromnym przeżyciem – z wrażenia prawie odjęło mi głos, mówiłam szeptem. Serce miałam w gardle, a duszę na ramieniu.
Podobne emocje przeżyłam w 2014 roku, podczas występu na żywo w Telewizji Polskiej. Miałam zagrać na gitarze i zaśpiewać utwór „They say”, do czego przygotowywałam się ponad miesiąc. Trema była ogromna, prawie całą ostatnią noc nie spałam, a kiedy w końcu nadszedł ten czas omal nie doszło do katastrofy. Kamera, start – moje ręce zaczynają grać na autopilocie, a reszta ciała jest gdzieś obok, w innym wymiarze. Zupełnie nie mogę połapać się w rytmie, trwa to jakieś pięć sekund, ale w głowie czas płynie w zwolnionym tempie. W końcu zaczynam śpiewać i wszystko wraca na właściwe tory, jednak przez chwilę myślałam, że zemdleję na oczach całej Polski.
Jesteś wrażliwą osobą.
– Bardzo wszystko przeżywam. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam nagraną z Basią Trzetrzelewską piosenkę „Tum tum song” popłakałam się ze szczęścia.
Czujesz się artystycznie spełniona?
– Zarówno jako wokalistka, jak i autorka piosenek ciągle się rozwijam. A to za sprawą różnych projektów, w jakich uczestniczę. Jednym z nich jest zespół Vadomaya Collective, w którym często używam głosu jako instrumentu, podobnie jak robi to Urszula Dudziak.
Poza pracą nad kolejną płytą obecnie przygotowuję się do występów z japońskim wirtuozem fortepianu z Nowego Jorku Takeshi Asai. Napisałam kilka tekstów do jego muzyki – premiera naszej współpracy odbędzie się 30 czerwca w Klubie Polonia Norwood w Londynie, a tydzień później zagramy w Paryżu.
A czy czuję się spełniona? Muzycznie jestem tam, gdzie chciałam, bo ciągle podróżuję, poszukuję nowych sposobów wyrazu i ekspresji. Pozostaję zawsze w ruchu, w drodze, tak jak w mojej nowej piosence: „w deszczu, pod parasolem, i dobrze mi z tym jest”…
Fot. MONIKA S. JAKUBOWSKA
Pingback: WIELKI SUKCES PATRYCJUSZA GRUSZECKIEGO – JazzPress i RadioJAZZ.FM – wyniki głosowania Czytelników i Słuchaczy – Best Music Project
Pingback: O Monice Lidke: Muzyka, która zmienia świat – Dziennik Polski – Best Music Project