Tłumaczę: „Proszę mieć świadomość, że te wszystkie śmieci, które pani dzisiaj wyprodukowała, zostawia pani w spadku swoim dzieciom.” I wtedy jest oburzenie, że jestem niegrzeczny. Ryzykuję w ten sposób łomot od kierownictwa. Ale to są rzeczy ważniejsze niż praca czy pieniądze. Nie ma litości – mówi projektant ekologicznej biżuterii Marcin Giebułtowski w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Dużo pijesz kawy?
– Nie piję kawy w ogóle.
Barista w stopniu maestro nie pije kawy?
– Szewc bez butów chodzi (śmiech). Na co dzień pracuję w znanej sieci kawiarni już kilka lat. I nie nauczyłem się pić kawy. Za to nauczyłem się, że z butelek po mleku można robić biżuterię.
Z butelek po mleku??
– Tak. Dokładnie 1200 butelek. To taka spora ciężarówka. Półtora roku. Każdy kawałek jest ręcznie przycięty.
Jak to się zaczęło?
– To było naturalne. Jak człowiek ma kreatywny umysł i codziennie patrzy na te plastikowe butelki, to zaczyna myśleć, co by tu z nich zrobić… Wyrzucać? Przecież to okropne marnotrawstwo. Zacząłem ciąć i… okazało się, że można.
Zanim wyjechałeś do Wielkiej Brytanii projektowałeś biżuterię dla firm, dla gwiazd show biznesu, takich jak Marysia Sadowska, Beata Sadowska, Ilona Felicjańska czy Kasia Klich. Niedawno minęło 30 lat pracy twórczej.
– Przegapiłem tę datę i teraz muszę dociągnąć do 35-lecia! Moja biżuteria z gruntu duża. Przedekorowana, zbyt dramatyczna. Zawsze lubiłem się porozpędzać rozmiarowo. To czyni moje projekty wyjątkowymi. To tak jakby suknię z trzymetrowym trenem porównać do małej czarnej. Efekt jest nieporównywalny. Przez wiele lat wypracowywałem sobie ten mój niepowtarzalny styl i za to jestem doceniany. W Polsce byłem pierwszym projektantem biżuterii modowej. Byli wcześniej jubilerzy. Natomiast ja totalnie zmieniłem podejście do tworzenia biżuterii. Że to nie musi to być zawsze złoto i szlachetne kamienie. Bo ludzie deprecjonowali wartość artystyczną wyrobu, ponieważ nie była to lokata kapitału. Później przyszła faza, że biżuterię można nosić tylko na wakacjach lub na sylwestra, a potem okazało się, że można nosić i na co dzień. Przez parę lat projektowałem także dużo biżuterii korporacyjnej.
Co to znaczy?
– Przychodzi klient z butelką szamponu i mówi „Zrób nam biżuterię kojarząca się z tym produktem”. Robiłem gadżety dla dziennikarzy, gadżety promocyjne, biżuterię pokazy, na konferencje prasowe, na sesje zdjęciowe do kampanii telewizyjnych. Nie ma w branży produktów kosmetycznych firmy, dla której czegoś nie robiłem. Największym moim klientem był Procter & Gamble ze wszystkimi swoimi markami. A potem przyszedł czas, że musiałem wyjechać. W Polsce się już wyczerpałem artystycznie i mentalnie. Trzeba było poprzestawiać wszystko w życiu, w głowie i w sercu. I zacząć od zera, coś kompletnie wbrew wszystkiemu. Biała kolekcja z butelek po mleku jest tego efektem. I to jest mój największy sukces.
Gdzie można ją zobaczyć?
– Miałem kilka pokazów, m.in. w ambasadzie, dwa pokazy na Forest Hill Fashion Week, dwa pokazy na Fashion Finest, na Kongresie Polek… Ale ja skupiam się przede wszystkim na sesjach zdjęciowych do magazynów modowych. Moja ostatnia praca prawdopodobnie trafi do sesji dla prasy drukowanej. Biała kolekcja to jedyna taka kolekcja na świecie. Jest sporo biżuterii z materiałów z odzysku, ale nie ma całej kolekcji i to tak dużej. Biała kolekcja ma trzy lata, ale jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Od początku wiedziałem, że tak kolekcja jest dobra, ale potrzebowałem czasu, żeby ludzie ją docenili.
Masz pomysły na kolejne projekty?
– Zrobić coś po białej kolekcji to był bardzo poważny wyczyn. To taki syndrom drugiej książki, drugiej płyty. Kolekcja miedziana jeszcze nie jest skończona, ale to będzie taki powrót do źródeł, do polskich korzeni i do moich pierwszych zabaw z drutem miedzianym i łupinami kokosa w rodzinnym Słupsku. Wykorzystana w projektach miedź pochodzi z Polski, więc jest też element patriotyczny. Założeniem tej kolekcji było, że będzie ona geometryczno-etniczna. Początkowa miała mieć w nazwie słowo „afrykańska”, ale potem zorientowałem się, że to by było niemądre. Bo nie ma czegoś takiego jak kultura wschodnio-europejska, podobnie jest z Afryką, która jest olbrzymim kontynentem, pełnym odrębnych kultur, które znacznie różnią się od siebie i każdej należy się szacunek.
A skąd się wzięło zamiłowanie do ekologii?
– Podejście ekologiczne zawsze we mnie siedziało. Wychowałem się na Pomorzu, więc blisko do natury, morza, jezior, lasów. Moim ukochanym miejscem jest Krzynia. Tam jest tak czysto, że można zgłupieć! Wszystkim mówię: „Jedźcie, zobaczcie, jak może wyglądać niezepsuta przyroda”. Na moje podejście do środowiska na pewno miały wpływ także studia biologiczne w Kijowie, a na pewno wyjazd do Wielkiej Brytanii. Tu są pewne zwyczaje, których nie potrafię pojąć. Picie napojów w małych buteleczkach. Obowiązkowe słomki do drinków. Pakowanie trzech pomidorów w plastikowe pudełko. Obłęd! Świadomość, że 1200 plastikowych butelek uratowałem przed wyrzuceniem, jest budująca. Oczywiście kiedyś cos będę musiał z tym zrobić. Jeszcze nie wiem co. Może otworze muzeum i wtedy one zostaną na zawsze (śmiech). Bo przecież ten cały plastik nie rozłoży się za setki lat. Można powiedzieć, że dzięki temu moja kolekcja jest wieczna.
Ale przecież plastik można zrecyklingować.
– Pojęcie recyklingu się skończyło. Bo to nic innego, jak przerzucenie odpowiedzialności. A jak się okazuje, do recyklingu nadaje się tylko przeźroczysty plastik. Teraz zostało nam tylko ograniczać zużycie. Wystarczy spróbować stosować w życiu rozwiązania naszych rodziców. Kupiłem sobie brzytwę do golenia. Zamiast jednorazowych chusteczek, używam małych kieszonkowych ręczniczków. Zamiast chemii można stosować wodę z octem i z sodą. To kilka takich prostych zabiegów, które nie wywracają Twojego życia do góry nogami, a już ilość odpadów spada. A przede wszystkim nie kupować. Nie kupować tonami niepotrzebnych rzeczy. Ubrań, butów, mebli, sprzętów. Trzeba też wywierać presje na przemyśle, aby produkował rzeczy, które są w stanie nosić dwa pokolenia. Coś zepsuło? Naprawić! Samemu się nie potrafi? Poszukać naprawiacza! Dzięki temu oprócz środowiska ratujemy zawody, które są na wymarciu.
Można powiedzieć, że jesteś też lokalnym aktywistą.
– Zmiana jest najtrudniejsza rzeczą do przeprowadzenia. W mojej pracy w kawiarni często rozmawiam z klientami, tłumaczę im, dlaczego lepiej napić się kawy z filiżanki niż z papierowego kubeczka. Jeśli kawa musi być na wynos, to tylko w wielorazowym kubku, najlepiej ze stali. Każdy z nich dostaje zniżkę, jeśli przyniesie swój kubek. Choć uważam, że bardziej skuteczne byłyby opłaty za użycie jednorazowego kubka. Bo ludzie są skupieni na stratach, a nie na zyskach. Wprowadzenie opłaty za torebki foliowe w ciągu dwóch lat zredukowało produkcje tych torebek o 85%. Produkcja plastiku trwa obłąkańczo, a przecież po tym jak skończysz pić swoją kawę, ten problem nie znika. Próbuje to uświadamiać na najniższym poziomie. Mówię: „Proszę pani, nawet jeśli pani wyrzuci tę butelkę, to ona do pani wróci. Mikrocząsteczki tego plastiku wypije Pani w wodzie lub zje Pani w mięsie ryb i owoców morza.” Albo rozmowa z matką: „Proszę mieć świadomość, że te wszystkie śmieci, które pani dzisiaj wyprodukowała, zostawia pani w spadku swoim dzieciom” I wtedy jest oburzenie, że jestem niegrzeczny. Ryzykuję w ten sposób łomot od kierownictwa, już miałem kłopoty z tego powodu. Ale to są rzeczy ważniejsze niż praca czy pieniądze. Nie ma litości. Aby coś zmienić, trzeba zacząć od siebie. Nie oglądać się na innych. A może to, że ja powiem temu panu, spowoduje, że on powie innej pani i może zakiełkuje w nich myśl: „a faktycznie, ten facet w kawiarni miał racje”.
Czy zdarzyło ci się, ze klient wrócił i powiedział: „Przemyślałem, ma pan rację”?
– Tak. I ma nadzieję, że to nie są puste słowa.