Gorąco – nie tylko, że słońce praży, ale męczy jeszcze ból głowy, skutek jakiś powikłań wokół rosnącego w niej ciśnienia, z którym lekarze walczą od kilku miesięcy. Zaniedbałem się w relacjach z londyńskich wystaw i tyle z nich do opisania wciąż czeka, pewno ze wszystkim nie zdążę. Do jednego weekendu ograniczyłem też niedawny pokaz moich grafik w ramach Artists Open Studios w Kingston. Nie daje jednak za wygraną, zwłaszcza teraz kiedy chciałby się być w Londynie na raz w kilkunastu miejscach – koniec czerwca i początek lipca to przecież nie tylko ściągający zainteresowanych z całego świata początek tenisowego turnieju na kortach Wimbledonu, ale i London Art Week – sezon specjalnych wystaw i pokazów oraz ważnych aukcji znakomitych dzieł sztuki w Sotheby’s i Christies’. W tym czasie odbywają się też największe doroczne targi sztuki i antyków w Londynie – „Masterpiece”.
W czasie weekendu wpadłem do kilku galerii na St James’s. W obchodzącej w tym roku 25 lecie swego istnienia firmie Tommasso Brothers z Jermyn Street podziwiałem wspaniałe antykizujące marmurowe figury przypominające czasy Grand Tour, a nieco dalej na Bury St. Odwiedziłem nową siedzibę Colnaghi, najstarszej na świecie komercjalnej galerii założonej w Paryżu w roku 1760 . Pokazano nam teraz przykłady wpływu Carravagia na mistrzów religijnego malarstwa XVII-wiecznej Hiszpanii i Neapolu, ale gości mniej zainteresowanych cierpieniami świętych męczenników zachwycić może i popis naturalistycznej włoskiej rzeźby z końca XIX stulecia – wykonany przez Florentyńczyka Antonia Frilli w białym karraryjskim marmurze i zawieszony jakby w powietrzu zmysłowy wizerunek śpiącej w hamaku nagiej młodej kobiety. Dwa lata po śmierci artysty rzeźba pokazana przez jego syna na światowych targach w St Louis zdobyła Grand Prix i sześć złotych medali, a ostatnio, pięć lat temu stała się nawet inspiracją dla sfabularyzowanej książki (Gary Rinehart, Nude Sleeping in a Hammock) poświęconej historii jej późniejszych właścicieli (jedna z trzech wersji ma swej kolekcji słynny kompozytor Andrew Lloyd Weber, a ta tu pokazywana należała do bawarskiej królewskiej rodziny Wittelsbachów). Figura potrafi oczarować. Może dlatego z sąsiedniej sali galerii naturalnej wielkości drewniana XVII-wieczna figura św. Ludwika wyciąga ku dziewczynie rękę z krucyfiksem w zaciśniętej dłoni, podobna trochę do hiszpańskiego misjonarza – konkwistadora odprawiającego egzorcyzmy. Z zainteresowaniem nie popartym niestety wiedzą o przedmiocie rzuciłem jeszcze okiem na ukrytą w ostatniej sali wielką płytę białego kamienia z reliefem Majów i wziąwszy kolejny proszek od bólu głowy pośpieszyłem za róg do Whitford Fine Art. Nie mogłem przepuścić okazji, by w ostatni dzień pokazywanej tam kolejnej wystawy poświęconej twórczości Kazimierza Zielenkiewicza-Caziela (tym razem latom 1963-67 i abstrakcji przepojonej czystymi kolorami i światłem) nie być obecnym na zorganizowanym przez galerię spotkaniu z córką artysty, Klementyną. Wspominała zwariowane życie z rodzicami najpierw w Ponthévrard, małej wiosce pod Paryżem gdzie oboje malowali, później już w Somerset gdzie przenieśli się na ostatnie szczęśliwe lata życia. Ucieszyłem się, że galeria sprzedała sporo obrazów z obecnej wystawy. Odwiedziłem też Christie’s. I tu jak wszędzie przyszedłem się z moją partnerką Halinką, ale choć sama uprawia grafikę i interesuje się sztuką, była już zmęczona, nie znajdując przyjemności w oglądaniu aż takiej ilości rozmaitych dzieł i artystycznych obiektów jakie z uporem nadal starałem się coraz bardziej zmęczonymi oczami pochłaniać. Odpoczywała więc na fotelach i kanapkach sprawdzając wcześniej, czy nie są przypadkiem jednymi z cennych XVIII-wiecznych mebli Thomasa Chippendale, jakich wiele pokazywano tym razem w Christies’ przed zapowiadaną na 5 lipca specjalną poświęconą im aukcją. Zmęczenie Halinki przypomniało, że może często i swoich czytelników nudzę trochę niezdolny do przekazania zawiłych powodów mego entuzjazmu dla tego czy innego dzieła, artystów czy wystawy. Bo też to rzecz trudna czasem do wytłumaczenia i często w swej naturze nader subiektywna. Zainteresowanie szczególnym obrazem czy przedmiotem zakorzenione bywa w długim niekiedy ciągu skojarzeń, emocji i wspomnień, nie koniecznie usprawiedliwione wysoką klasą obiektu w randze oficjalnych ocen i szacunku.
W Christies’ trochę już się spiesząc nie zobaczyłem wszystkiego – zajrzeliśmy do pokoju wypełnionego miniaturami z kolekcji Ernsta Holzscheitera. W salach Old Masters ucieszył mnie pełen spokoju widok na Canal Grande od Palazzo Contarini po Ca Rezzonico „naszego” Bernarda Bellotta, malarza XVIII-wiecznej Warszawy i czarujący malowany przez Rubensa portret jego córki szacowany na 3 do 5 milionów funtów. Nie męczyłem już Halinki salą starych akwarel i rysunków, choć kusiło, żeby choć przez moment spojrzeć na nieznany mi rysunek Fusseliego. Sporo natomiast czasu poświęciłem oglądaniu dużych i bogato dekorowanych rytualnymi scenami waz z zachodnich greckich kolonii na południu Włoch. W odróżnieniu od typowych czerwono-figurowych waz greckich te z Apulii stosują też dodatkowo biały kolor. Jeszcze kilka lat temu nie przyglądałbym się im tak dokładnie, może nawet zupełnie bym je zignorował, ale w ubiegłym roku odwiedziłem południowe Włochy i w muzeum w Paestum (starożytnej Posidonii słynnej ze swych wspaniałych doryckich świątyń), po raz pierwszy zobaczyłem tamtejsze polichromowane sarkofagi. Wiele ich, jak przystało na obiekty związane ze śmiercią i celebrowaniem przejścia w krainę zaświatów, zdobiły sceny związane jak mi się wydaje z dionizyjskimi misteriami upojenia, ekstatycznego tańca i szału. Moją uwagę przyciągnął często obecny wśród przedstawionych rekwizytów motyw należący chyba do kobiecego stroju, jakby przepaski, wstęgi czy taśmy zakończonej po obu stronach parą długich sznurków-wąsów. Czasami na bokach sarkofagu namalowana była tylko sama taka falująca wstęga, co wskazywać mogło na jakieś szczególne symboliczne jej znaczenie i związek z rytuałami misteriów. Niestety żaden z lokalnych cicerone nie potrafił odpowiedzieć na moje pytania i większość sugerowała, że to wyłącznie motyw dekoracyjny. Kilka dni potem, już w Apulii, w muzeum w Lecce odkryłem takie same wstęgi w scenach bachicznych świętowań i ceremonii na tamtejszych wazach funeralnych, podobnych do tych jakie teraz miałem okazję podziwiać w Christies’. Nie daję za wygraną i pracownica Christies’ poradziła mi zajrzeć do tomów poświęconych apulskim wazom autorstwa najlepszego specjalisty na tym polu zmarłego przed ponad dwudziestu laty profesora Arthura Dale Trendalla. Mogę się mylić , ale wciąż sądzę, że te luźne przepaski nie przewiązujące już peplosu czy chitonu, nie pilnujące kryjącego się pod nimi ciała celebrują ekstatyczną wolność ostatecznego wyzwolenia i dionizyjskiego „rozpasania”.
Mam nadzieję, że wytłumaczyłem się z powodów mej uwagi poświęconej wazom z Apulii w Christies’, nawet jeśli nie dostarczyły mi jakiś szczególnie rewelacyjnych wyobrażeń. To tylko drobny przykład przeróżnych racji i powodów zainteresowania tym czy innym obiektem sztuki. Uważne ich oglądanie daje moc radości, budzi skojarzenia, pytania i wątpliwości, sprawia że wiele z tych skarbów znajdzie później swe miejsce w naszej pamięci i wyobraźni wzbogacając kolejne spotkania i przeżycia z innymi obrazami czy przedmiotami.
Rozpisałem się o drobiazgach. Nie wspomniałem nawet o „Sacred Noise” – prezentowanej do 21 lipca w Christies’ specjalnej wystawie 30 prac sztuki współczesnej i dawnej poświęconej tematowi sacrum. Może następnym razem uda mi się też podzielić wrażeniami z wspomnianych na wstępie londyńskich targów Masterpiece 2018. Wszystko to niepewne jednak bo jak dziś mi powiedziano szpital chciałby „wywiercić” mi laserem w oku kolejną dziurę, żeby zmniejszyć niebezpiecznie wysokie ciśnienie. Ano zobaczymy, co los przyniesie.
Andrzej Maria Borkowski